Patostreamy to nowy, niebezpieczny trend. Osoby, których zasady mocno odbiegają od społecznych norm, włączają kamerkę i wrzucają do internetu strumień obrazów z własnego życia. Co można tam zobaczyć? Picie wódki na czas, bicie swojej dziewczyny, poniżanie matki, spluwanie w twarz…
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dziś, by założyć własną telewizję, nie potrzebujemy koncesji, wozów transmisyjnych czy drogiego, specjalistycznego sprzętu. Absolutnie każdy może włączyć komórkę i nadawać. Mało tego! Przez tysiące lat media działały jednokierunkowo. Nie było możliwości wpłynięcia np. na malarza i komentowania: „narysuj ciemniejsze niebo”. Teraz możliwa jest interakcja. Osoby obserwujące tworzą swojego rodzaju społeczność, która na bieżąco komentuje działania osoby transmitującej. Gdy dołożymy do tego motor napędowy ziemskiego żywota, pieniądze, uzyskamy wielki biznes.
Seks kamerki
Portale umożliwiają zarówno transmisje, jak i wpłacanie datków, które widzowie mogą przekazywać streamującym – z sympatii albo też na zasadzie kontraktu. Przykładowo, dziewczyna siada przed kamerką i deklaruje, że zdejmę podkoszulkę za 50 zł, a następnie czeka, aż widzowie, zrzucając się choćby po 2 zł, uzbierają kwotę. Gdy pula „datków” przekroczy 50 zł, dziewczyna spełnia obietnicę i deklaruje, że za 300 zł zdejmie spódnicę.
Tak działają seks kamerki, które są „usługą” klasyfikowaną jako dostępna „tylko dla dorosłych”, a realnie są na wyciągnięcie ręki każdego dziecka (chociaż nie znajdziemy takich treści przypadkowo przeglądając YouTube Live czy Twitch.tv, a więc najbardziej popularne platformy do streamowana; to wynika to z wewnętrznych regulacji portali, zgodnie z którymi treści erotyczne są blokowane).
Jak widać, ludzie w swej inteligencji stadnej współpracują nie tylko po to, by wspólnie czynić dobro, lecz również po to, aby zaspokoić swoje najniższe instynkty
Patostreamy
Najnowszym i niebezpiecznym trendem są patostreamy. To kolejne pojęcie w świecie nowomowy, które – zanim się go nauczymy – już zdąży stracić na aktualności. Geneza tego słowa jest bardzo prosta: pato od patologia, a stream od angielskiego strumienia, czyli w technicznym kontekście transmisji.
Patostreamy to nie są odcinki. Nie mają ani początku, ani końca, ani scenariusza. Osoby, których zasady mocno odbiegają od społecznych norm, włączają kamerkę i wrzucają do internetu prawdziwy strumień obrazów z własnego życia – życia, które dla streamujących jest normalnością, a dla oglądających patologią.
Co można tam zobaczyć? Picie wódki na czas, bicie swojej dziewczyny, poniżanie matki, spluwanie w twarz, defekacje, podpalanie włosów itd. Widzowie niczym w makabrycznym ludzkim zoo oglądają to wszystko z bezpiecznej odległości w zaciszu własnego domu.
Słowo patologia pochodzi od greckiego pathos – cierpienie, i faktycznie ciężko nie odnieść wrażenia, że streamujący w swoim życiu mocno cierpią. Jednak okazuje się, że społeczeństwo zamiast im pomóc, woli im płacić, by upadali jeszcze niżej i niżej.
Dlaczego? Psychologowie twierdzą, że daje to poczucie wyższości, władzy, zaspokaja pragnienie podglądania i wreszcie tanią sensację. (Motywacje widzów to temat nie tylko na osobny tekst, ale i cały doktorat z zakresu psychologii).
Co gorsze, granice w przypadku patostreamingu są dużo bardziej rozmyte niż w przypadku seks kamerek. Bo kiedy zaklasyfikować konto jako patostreaming? Gdy streamerowi podczas gry na żywo wyrwie się jedno przekleństwo czy kiedy klnie jak szewc? Gdy pije podczas transmisji piwo czy gdy pije wódkę z garnka?
Administratorzy YouTube czy Twitcha reagują, kiedy kanał zaczyna transmitować ewidentną przemoc albo nadużywanie alkoholu. Przykładowo, jeden z „najpopularniejszych” patostreamerów Rafatus (ten, który bił swoją dziewczynę i pluł jej w twarz), zanim jego konto zostało zablokowane, miał 250 tysięcy subskrybentów. Oznacza to, że ćwierć miliona Polaków świadomie kliknęło, że chce śledzić ten kanał i być informowanym o każdej nowej transmisji.
Teraz Rafatus, bazując na swojej „sławie”, kontynuuje działalność na innym portalu „tylko od lat 18”, do którego realnie ma dostęp każde dziecko. Standardem stało się już, że patostreamerzy po zablokowaniu konta przenoszą się, wraz z nieletnimi widzami, do innych serwisów.
Chronić niewinność najmłodszych
Dotykamy tutaj najbardziej wrażliwej części, czyli niewinności najmłodszych. Dziecko, przeglądając internet, ma nie tylko nieskrępowany dostęp do wszelkiego rodzaju pornografii, patologii, przemocy, ale jest nimi wręcz atakowane. Internet daje nieskrępowaną wolność „do”, ale nie daje pełnej wolności „od”. Aby chronić niewinność dziecka, każdy rodzic musi zamienić się w hakera i kupować odpowiednie oprogramowanie do cenzurowania treści w internecie. Czy tak musi być?
W „zamierzchłych czasach”, gdy telewizja była głównym medium, każdy kupujący mógł zadeklarować, czy zgadza się na odblokowanie kanałów „od lat 18” i jakie hasło będzie otwierało do nich dostęp. Dzisiaj kupując dostęp do internetu, kupujemy przepustowość łącza i… absolutny brak regulacji co do zawartości treści. A wystarczyłoby wprowadzić regulacje, nad którymi trwają już prace w Wielkiej Brytanii.
Witryny dostarczające treści dla pełnoletnich będą musiały realnie weryfikować, czy klienci spełniają ten wymóg. W przeciwnym wypadku strony będą blokowane i obarczane gigantycznymi karami. Za blokowanie stron będą odpowiedzialni dostawcy internetu. Choć propozycja rodzi szereg szyderczych komentarzy, punktujących techniczne niedoskonałości takiego rozwiązania, to dostęp dzieci do treści dla pełnoletnich może spaść o kilkadziesiąt procent.
Czytaj także:
Życie online – polskie nastolatki w sieci
Czytaj także:
Przemoc w sieci czy w realu? Cierpienie wygląda tak samo
Czytaj także:
Rzeczywistość wirtualna: zagrożenia oraz korzyści