Idąc do mam takich jak ja – z małymi dziećmi, gwarem, który jeszcze trwa, pieluchami wysypującymi się z kosza i toną prasowania na „krześle, które jest w każdym domu”, widzę, że kryzys to normalna część macierzyństwa. Tylko jak to dobrze przeżywać, tak z wiarą i sercem otwartym, nie zaś z narzekaniem i słowami, że „po co mi to było”? Do pionu ustawiają mnie moje biblioteczne perełki.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O macierzyństwie napisano wiele. Czasami mam wrażenie jednak, że większość zdań o byciu mamą to górnolotne stwierdzenia, które ulgę i pocieszenie przynoszą na chwilę, nie dając sercu i duchowi tego, co mogłyby dać – rozwoju, chęci pójścia dalej i głębiej w macierzyństwo. Bez szukania ucieczek od bycia mamą, wymówek od tego, żeby dać sobie i dziecku komfort bycia po prostu szczęśliwymi po Bożemu. Oto moje perełki, które na mamowe życie pomagają mi spojrzeć inaczej, często po prostu jaśniej.
Dużo dajesz z siebie, a nie potrafisz przyjmować?
Zmierzenie się z tą smutną i nieco trudną na początku prawdą – wszak to pewien symptom wszędzie wpełzającej jak karaluch pychy – przyniosło jednak dobre skutki. Kiedy tylko sobie już to uświadomiłam, po tych prawie trzydziestu latach życia, to zaczęłam pytać: No, dobrze. Ale co teraz? Przyjmować nie nauczę się, radośnie rozkładając ręce. Komuś, kto nie ma problemu z przyjmowaniem, może się wydawać, że tak to po prostu ma wyglądać. Tylko że blokada jest głębiej… Jako że świat wiary jest światem „przypadków” (przypadek – świeckie imię Ducha Świętego), jakieś dwa dni później do mojego domu na Sezamkowej zawitała książka ks. Jacquesa Philippe „Gdybyś znała dar Boży. Nauka przyjmowania”. Kiedy zobaczyłam tytuł, zastygłam i przy pierwszej wolnej chwili zabrałam się do czytania. Traktuję tę książkę jak „terapię”, bo każde kolejne zdanie to materiał do wcielenia w życie. W moim przypadku nie da się tej książki przeczytać i odłożyć. Po prostu do niej wracam. A dlaczego?
Bóg nie zbawi nas bez naszej współpracy. Boża miłość jest nam dana za darmo, ale może być w pełni przyjęta tylko jako odpowiedź udzielona z całej naszej dobrej woli. Jest więc miejsce na ludzki wysiłek, ale trzeba właściwie go umieścić. Nie praktykować pysznego lub niespokojnego perfekcjonizmu, ale przeżywać dzień po dniu to, o co jesteśmy proszeni, w prostocie, łagodności, pokoju, pokorze i ufności, opierając się na Bogu, nie na nas samych. Nie niepokojąc się ani nie zniechęcając, kiedy dotykamy własnych granic, ale akceptując je pokornie i spokojnie. (Jacques Philippe „Gdybyś znała dar Boży. Nauka przyjmowania”, W drodze, Poznań 2017)
Dotykanie własnych granic w macierzyństwie to jeden z trudniejszych odcinków drogi w życiu – dla mnie na pewno. Mam się jednak nie zniechęcać i nie niepokoić. Do takich zdań potrzebuję wracać.
Czytaj także:
Franciszek: Gdy chleb spadnie ze stołu, podnieś i ucałuj. Doceńmy to, co proste!
Słowa „proszę brać przykład z Matki Bożej” cię nie przekonują?
Kocham Matkę Bożą. Jednak czasami trudno mi odpowiedzieć na pytanie „co Maryja zrobiłaby na moim miejscu? Jak by się zachowała?”. Tak szczerze, to pytanie padło w mojej głowie tylko raz. Słowa „proszę brać przykład z Matki Bożej” brzmią dla mnie jak poemat po wietnamsku, bo w maryjności stawiam powolne kroki. Inspirują mnie jednak kobiety czerpiące od Maryi garściami.
Pewien kapłan polecił mi książkę Patti Gallangher Mansfield. „Dla mnie to była… po prostu książka o takim prostym życiu i wierze, ale kobiety ze wspólnoty się nią zachwycają” – powiedział. Zachwyciłam się nią i ja. Lubię wracać do historii z domu, które opowiada Patti, jej potyczek, przemyśleń, historii małżeńskiej sprzeczki z wieszakami w tle. Wszystko bowiem przepojone jest (tu nie ma przesady i słodzenia) wiarą. Ta książka to przede wszystkim świadectwo wiary kobiety, żony i matki, przepojone prostotą i mądrością spostrzeżeń. W jednej z historii przywołuje opowieść swojej przyjaciółki, Marilyn, która po urodzeniu piątego dziecka szukała czasu na modlitwę. Kiedy zaczynała się modlić, dziecko się budziło. Ta jednak próbowała przedłużyć czas modlitwy mimo to. Na modlitwie zrozumiała, że bycie mamą to jej służba. Wstała i poszła utulić dziecko. Puenta Patii brzmi:
Być może nie masz małego dziecka, lecz z pewnością w twoim otoczeniu są inne owce [Pana]. Może to być nadąsany nastolatek, zniechęcony małżonek, niedołężny rodzic, samotny sąsiad, ktoś, kto potrzebuje orzeźwienia, pocieszenia i pożywienia twoją miłością. Sam Jezus czeka na ciebie w takich osobach. (Patti Gallagher Mansfield, „Świętość w zasięgu ręki”, Łódź 2011)
Czytaj także:
Moje ulubione babskie poradniki (i dlaczego je czytam)
„Mam dość” kontra Jezusowe lilie
Zastanawiam się, czy istnieją mamy bez kryzysów macierzyńskich. Słuchając dojrzałych mam z dziećmi w moim wieku lub starszymi, czasami odnoszę wrażenie, że tylko ja mam problem ze zmęczeniem czy krzyczącą pustką w głowie, która aż wylewa się uszami… Idąc do mam takich jak ja – z małymi dziećmi, gwarem, który jeszcze trwa, pieluchami wysypującymi się z kosza i toną prasowania na „krześle, które jest w każdym domu”, widzę, że to… normalne. Tylko jak to dobrze przeżywać, tak z wiarą i sercem otwartym, nie zaś z narzekaniem i słowami, że „po co mi to było”?
Do pionu ustawiają mnie o. Dolindo Ruotolo i o. Pio.
W twoim domu to ja mam zbierać lilie, a liliami mają być twoje dzieci. Ty je zasadziłaś i ty masz je pielęgnować. Jeśli się zniechęcasz i nudzisz, to nie pielęgnujesz ich, lecz mimowolnie je zasuszasz i łamiesz. (Ks. Dolindo Ruotolo, „Jezus do serca mam”, Warszawa 2018)
Więcej przeczytaj tutaj: “Ojciec Dolindo do mam: zaniedbania nadrabiaj modlitwą”
Bądź dzielna w każdej sytuacji, w jakiej Jezus zechce cię postawić, tak żeby całe twe serce należało do Niego, bo nie ma nic lepszego dla Ciebie. (365 dni z ojcem Pio, Poznań 2015)
Więcej przeczytaj tutaj: „O. Pio odpowiada na 7 problemów mam”
Nie ma pracy małej i niepotrzebnej…
Czasami trzeba się na książkę obrazić i nią rzucić, by po roku zobaczyć, że to balsam na codzienne potyczki… U mnie tak właśnie było z „Dziejami duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Mała Tereska dużo zdrabnia, pisze o kwiatkach – co mi to da? – myślałam. Aż postanowiłam po roku wrócić do tego dzieła, słuchając go przy gotowaniu obiadu. Codziennie po kawałku. Oczywiście, potem zastanawiałam się, jakim cudem nie pokochałam Teresy z Lisieux w czasie naszego pierwszego spotkania. Uczy bowiem tego, co św. Faustyna w swoim „Dzienniczku” czyli, że w zakonie nie ma żadnej małej pracy. W domu, dobra mamo, także nie ma żadnej małej pracy. Każda jest dobra i potrzebna. Inne myśli Teresy:
Prawdziwa miłość bliźniego polega na tym, że znosi się wszystkie wady bliźniego, nie dziwi się jego słabością i pokazuje się, że jest się zbudowanym jego najmniejszymi cnotami.
Jakże słodka jest droga miłości. To prawda, że można ciężko upaść, można popełniać niewierności, ale miłość, która potrafi wszystko obrócić na swoją korzyść, w mgnieniu oka zniweczy wszystko, co może nie podobać się Jezusowi, pozostawiając na dnie serca jedynie pokorę i głęboki pokój.
Zrobiłam bowiem następujące spostrzeżenie: kiedy spełnia się swój obowiązek nigdy o tym nie mówiąc, wówczas nikt tego nie zauważy, niedoskonałości przeciwnie, natychmiast się ukazują…
Dla kobiet chętnych pójściem podobnym tropem ponawiam tytuły. Owocnego odkrywania!
- Jacques Philippe, „Gdybyś znała dar Boży. Nauka przyjmowania”, wyd. W drodze, Poznań 2017
- Patti Gallagher Mansfield, „Świętość w zasięgu ręki”, Łódź 2011
- Dolindo Ruotolo, „Jezus do serca mam”, Warszawa 2018
- “365 dni z ojcem Pio”, wyd. W drodze, Poznań 2015
- Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, „Dzieje duszy”, wyd. Karmelitów Bosych, 2013
Czytaj także:
Duchowe the best of. Tych religijnych książek nie można nie znać