Poznajesz chłopaka. Wydaje ci się całkiem w porządku. Spotykacie się, czujesz się z nim dobrze, coraz lepiej… zakochałaś się! Nagle okazuje się, że twój chłopak jest niewierzący, a ty przecież modliłaś się o takiego, który będzie przede wszystkim wierzący. W głowie tysiąc myśli, a przewodnia wciąż zadaje pytanie: Co dalej? Pozwól, że opowiem ci swoją historię…
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dawno, dawno temu…
Wcale nie tak dawno, bo ok. 5 lat temu poszukiwałam swojego jedynego. Przez długi czas modliłam się o to, żeby był przede wszystkim wierzący. Zależało mi na tym, żeby budować z kimś relację opartą na Bogu. Pojawia się ON – ma wszystkie cechy, o które prosiłam, oprócz jednego – z wiarą nie ma za dużo wspólnego. Paradoksalnie pierwszy raz zobaczyliśmy się w kościele, został zaproszony przez naszego wspólnego przyjaciela na wspólnotową mszę z okazji zakończenia roku, po której była impreza sylwestrowa. Dużo młodych, gitary, bębny, śpiewy – atmosfera idealna na powrót na łono kościoła. Ale czy to wystarczy?
Przegadaliśmy całą noc. Nie było tematów tabu, zatem „kościółkowy” też się pojawił. Okazało się, że tego dnia od 11 lat był po raz pierwszy w kościele. No i pozamiatane – chłopak odpada.
Wszędzie go pełno
To, że jest niepraktykujący – i nie wiadomo, czy nawet wierzący – przekreśliło jakiekolwiek inne myślenie o nim – niż tylko w kategoriach „znajomy”. Ten znajomy jednak szybko zaczął zachowywać się, jakbyśmy znali się od lat i jakby był co najmniej moim serdecznym przyjacielem. Był wszędzie – esemesy, maile, niezapowiedziane wizyty – „byłem w pobliżu” ;-), kwiaty, zaproszenia na spacer, kawę, do kina…
Ewidentnie coś jest na rzeczy. Zaczęliśmy spędzać dużo czasu razem, prowadzić coraz więcej rozmów na temat wiary, Boga, czystości w relacji… Po jakimś czasie ten znajomy faktycznie zaczął być kimś więcej, trochę przyjacielem, a już za chwilę chłopakiem. Znał dobrze moje stanowisko w kwestiach wiary, budowania relacji, granic cielesności przed ślubem. Nie do końca to rozumiał, ale szanował. Nie do końca ze wszystkim się zgadzał, ale zgłębiał. Nie do końca czuł, ale próbował.
Czytaj także:
Jak zniszczyć mężczyznę swojego życia? Wystarczy ta jedna rzecz
Co dalej?
To pytanie jednak spędzało mi sen z powiek. Nie chciałam przecież być z kimś na próbę. Nie chciałam tylko na chwilę, więc jak to się stało, że już jesteśmy razem? Zakochanie wzięło górę. Mówi się, że jest to stan podobny trochę do obłąkania. Kiedy już trochę opadły te pierwsze emocje, zaczęłam znowu zadawać sobie pytanie: „Co dalej?”. Szybko jednak zorientowałam się, że nie sobie powinnam zadawać to pytanie. Skoro tyle czasu modlę się o dobrego męża do Boga, to właśnie Jego powinnam pytać o zdanie w kwestii kandydata, który się pojawia.
Zaczęłam stawiać Bogu konkretne pytania i prosić o znaki. To był kilkumiesięczny dialog. Dużo modliłam się za mojego chłopaka i widziałam, jak bardzo Bóg walczy o Niego, jakich ludzi stawia na jego drodze i dokąd go prowadzi. Po jakimś czasie Maciej był już w takiej samej wspólnocie jak ja, razem chodziliśmy na niedzielne msze i razem też się modliliśmy.
Konkretna odpowiedź
Po kilku miesiącach bycia razem, stawiania pierwszych kroków na nowo w Kościele, zgłębiania wielu tajemnic, poznawania siebie nawzajem postanowiliśmy zadać Bogu konkretne pytanie. Modląc się razem któregoś wieczoru, Maciej zaproponował, żebyśmy zapytali Boga wprost, czy widzi nas razem jako małżonków. Czy to jest Jego wola.
Pomodliliśmy się, zadając to pytanie Bogu, otworzyliśmy Pismo Święte i otrzymaliśmy konkretną odpowiedź: „Tobiasz ma pojąć Sarę za żonę”. Zatem odpowiedź nie pozostawała żadnych wątpliwości co do tego, że mamy niebawem wejść w okres narzeczeński i tak też się stało. 18 miesięcy później byliśmy już małżeństwem.
Co by było gdyby?
Każda historia jest inna – wyjątkowa. Czasem zadawałam sobie pytanie – co, jeśli bym Go skreśliła na starcie? Teraz od 3 lat jesteśmy małżeństwem, mamy dwójkę kochanych dzieciaczków i staramy się wciąż budować naszą relację na Bogu.
Dziś już nie zadaję sobie tych pytań – z perspektywy czasu nie żałuję żadnej decyzji – że zaryzykowałam, przyglądając się uważnie, trochę obawiając, jednak mając na uwadze fakt, że zawsze mogę liczyć na pomoc Boga, który przecież pragnie mojego szczęścia, który przecież słyszał te wszystkie moje modlitwy o dobrego męża. Wchodząc z Nim w dialog, wiedziałam, że uzyskam najlepszą odpowiedź.
Pewnie nie odpowiedziałam konkretnie na twoje pytanie: „Co dalej – jeśli On jest niewierzący?”. Bo to nie ja mam ci na nie odpowiedzieć, tylko Ten, który „przenika i zna cię”. Miej odwagę zadawać Mu konkretne pytania i zaufaj Mu. Jedno jest pewne – nie ma przypadków.
Czytaj także:
Celebrujmy małżeństwo nie tylko od święta!
Czytaj także:
To jedno proste pytanie uratowało moje małżeństwo