Całe życie szukał Boga, choć jego wiara nie miała wiele wspólnego z radosnym uwielbieniem. Przed śmiercią Zbigniew Herbert powiedział do księdza, który go odwiedził: „Chrystusa potrzebowałem zawsze, bo On rozumiał moje cierpienie”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Herberta nie da się w żaden sposób zaszufladkować, nie można przypiąć mu etykiety „poety chrześcijańskiego”. Pierwsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy, gdy myślę o moim ulubionym twórcy, to słowo „uczciwy”. Przymiotnik odnosi się także do jego religijności i sposobu, w jaki o niej mówił. Nie udawał, że jego relacja z Bogiem jest doskonała, a wiara niezłomna. Z postaci biblijnych chyba najlepiej rozumiał się ze św. Tomaszem.
Zbigniew Herbert: Moja przenajświętsza babcia
Przykładem niezłomnej wiary była dla niego „przenajświętsza babcia w długiej obcisłej sukni zapinanej na niezliczoną ilość guzików”. To ona jako pierwsza uwrażliwiała małego Zbyszka na Boga i drugiego człowieka. Była z pochodzenia Ormianką, w wieku szesnastu lat wyszła za mąż za przybyłego z Anglii adwokata, który kilka lat później popełnił samobójstwo, pozostawiając dwudziestodwuletnią wdowę.
Nigdy się nie skarżyła, a całą swoją uwagę przeniosła na nieszczęścia innych, otwierała dom dla potrzebujących, wspierała dziewczyny, które urodziły nieślubne dzieci, nie oceniała ich w żaden sposób.
„Towarzyszy mi zawsze. Gdybym poszedł do psychoanalityków, wybiliby mi babcię z głowy” – mówił Herbert w 1973 w wywiadzie, którego udzielił ks. Januszowi Pasierbowi. Wiedział, że nigdy nie będzie potrafił wierzyć tak, jak ona. „Ona miała, Jezus Maria! – nie ma na to innego wyrażenia – kontakt z Panem Bogiem” – opowiadał.
Herbert o relacji Bóg – Człowiek
On też chciał kontaktu. W przeciwieństwie do wielu innych pisarzy nie sprowadzał chrześcijaństwa do ideologii czy nawet fundamentu cywilizacji europejskiej. Pragnął relacji z konkretną Osobą. Widać to w wierszu „Rozmyślania Pana Cogito o odkupieniu”:
Nie powinien przysyłać syna
Zbyt wielu widziało
przebite dłonie syna
jego ludzką skórę
(…)
nie powinien przysyłać syna
lepiej było królować w barokowym pałacu z marmurowych chmur
na tronie przerażenia
z berłem śmierci
Cały utwór ma wymiar ironiczny, pokazuje zdziwienie tym, że Bóg jest Człowiekiem. Ta świadomość musi być „zgorszeniem” i musi zadziwiać – dopiero wtedy widać, że traktuje się ją poważnie, a nie jako mit, motyw kulturowy.
O tym pisał Józef Ratzinger we „Wprowadzeniu w chrześcijaństwo” przyznając, że dużo łatwiej byłoby wierzyć w „coś” wiecznego, tajemniczego i oddalonego niż w Boga z przebitymi dłońmi i ludzką skórą. Zaraz jednak zarzuca nieuczciwość takiej ucieczce interpretacyjnej, która ma uchronić od zgorszenia chrześcijańskiej wiary.
Herbert: Ja naprawdę Go szukałem
Herbert miał wątpliwości i może w jakiś sposób zazdrościł św. Tomaszowi tego, że tamtemu Chrystus pozwolił włożyć rękę w swój bok i dzięki temu Tomasz mógł pewnie powiedzieć „Pan mój i Bóg mój”. Poeta upatrywał w tej ewangelicznej scenie jakiejś nadziei dla siebie samego.
A więc dozwolone jest wątpienie
zgoda na pytanie
więc jednak coś warte jest czoło
w zmarszczkach Leonarda da Vinci
Trudno mu było odnaleźć się w kościelnej strukturze, przyznawał, że łatwiej mu modlić się w lesie. Nie chciał słuchać banalnie brzmiących, katechizmowych wyjaśnień nurtujących go problemów. Może nie chciał, a może po prostu nie mógł, ze względu na swoją uczciwość, udawać, że przekonuje go coś, co go nie przekonywało. W kościele czuł się wyobcowany, wydawało mu się, że jest jedynym, który odczuwa wątpliwości, nie umie przyjąć podawanych odpowiedzi.
Proszę księdza – ja naprawdę Go szukałem
i błądziłem w noc burzliwą pośród skał
piłem piasek, jadłem kamień i samotność
tylko Krzyż płonący w górze trwał
Odpowiedziałem, że wierzę
Wydaje się, że w miarę upływających lat coraz bardziej potrzebował Chrystusa i chyba stawał mu się On coraz bliższy. Zapytany w jednym z wywiadów o to, czy wierzy w Boga, odpowiedział: „Julian Przyboś zapytał mnie kiedyś o to samo. Wtedy nie bardzo wierzyłem, miałem wątpliwości, ale powiedziałem: tak. I wówczas zacząłem wierzyć. Przyboś zdziwił się: Pan, taki intelektualista, wierzy w tego ukrzyżowanego niewolnika? A im bardziej mi bluźnił i zohydzał, tym bardziej się w tej wierze umacniałem”.
Z roku na rok przybywało fizycznego cierpienia. Pod koniec życia miał trudności z oddychaniem, rurkę w tchawicy, leżał pod kroplówką, nie mógł mówić. Nie opływał w dostatek, bo nigdy specjalnie nie dbał o pieniądze, więc nie mógł pozwolić sobie na luksus leczenia za granicą.
W takim stanie pisał swoje ostatnie wiersze z cyklu „Brewiarz”, którymi w symboliczny sposób chciał podsumować życie. Przeczuwał nadchodzący koniec:
dlaczego
życie moje
nie było jak kręgi na wodzie
obudzonym w nieskończonych głębiach
początkiem, który rośnie
układa się w słoje stopnie fałdy
by skonać spokojnie
u Twoich nieodgadnionych kolan
Siedząc u nieodgadnionych kolan
Dzień przed śmiercią poprosił odwiedzającego go ks. Wiesława Niewęgłowskiego o spowiedź. Później uspokoił się i rozpogodził. To wtedy właśnie powiedział, że Chrystus rozumie jego cierpienia.
Ostatni tomik, w którym opublikowany został „Brewiarz”, nosi tytuł „Epilog burzy”. Kiedy 28 lipca 1998 roku, o czwartej nad ranem, poeta przechodził na drugą stronę życia, nad Warszawą szalała burza.
„Proście, a dostaniecie, szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam” – powiedział Chrystus do słuchających Go uczniów. Zbigniew Herbert przez całe życie prosił Boga albo raczej prosił o Boga. Szukał Go. Kołatał do Jego drzwi. Wierzę, że odnalazł Tego, którego szukał i siedzi teraz „u Jego nieodgadnionych kolan”.
Czytaj także:
Jego największym skarbem były zapisane kartki. Poruszająca historia bezdomnego poety
Czytaj także:
„Jestem dziwny, jestem inny”. Przeczytaj wiersz chłopca z autyzmem
Czytaj także:
Wisława Szymborska, psalmiści i mistyka codzienności