Kobiety nie pracują jak mężczyźni. Ale zazwyczaj muszą. Wchodzimy w te same uniformy, biurka i wynagrodzenia. Kobiety podporządkowują się światu, który nie funkcjonuje według cyklu, ciąży i gospodarki hormonalnej. Podporządkowują się światu, który to umniejsza lub wyśmiewa.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jesteśmy pytane o to, co robią nasze dzieci, kiedy my chodzimy do pracy. Kiedy nie prowadzimy życia zawodowego, przypisuje się nam brak kreatywności i niskie ambicje. Mało kto zakłada, że zawód, który wykonujemy jest efektem naszej ciężkiej pracy, pasji i wysokich kwalifikacji. Zdaniem wielu, za sukcesami kobiet stoi uroda, mniejsze oczekiwania pracodawcy lub różne określenia tzw. szczęśliwego trafu. Bycie gospodynią domową wciąż przypisywane jest konsekwencji obyczajowego podziału według kultury patriarchalnej, a nie wewnętrznej potrzebie jednej, drugiej czy dziesiątej kobiety.
Uważam, że kobiety, czegokolwiek by nie dotknęły, potrzebują zaufania, wsparcia i inspiracji. Potrzebują też zachęty do tego, aby rysowały linię swojego życia tam, gdzie podąża ich własne serce. Jestem zmęczona dyskusjami na temat tego, czy wypada po – śmiesznie nazwanym, najbardziej odjechanym i pracowitym okresie w życiu kobiety, czyli – urlopie (!) macierzyńskim „wrócić do pracy zawodowej”. Jestem zmęczona wszechobecną oceną tego, co nam wypada lub nie wypada. W którym momencie zostawienie dziecka z nianią, w żłobku czy przedszkolu ociera się o matczyną nieczułość.
Nie pracujemy tak, jak mężczyźni
Kobiety nie pracują jak mężczyźni. Kobiety robią to inaczej. Chciałabym, abyśmy w końcu mogły zacząć grać pod siebie. Aby zaczęto respektować naszą wrażliwość i potrzeby, przede wszystkim tę pierwszorzędną – pogodzenia życia rodzinnego z pracą zawodową. Kobiety pragną afirmacji i wymiany entuzjazmu, pragną zorganizowania pozwalającego im łączyć różne płaszczyzny życia. Pragną pracy, która odzwierciedla talenty i dobro, które noszą w sercu. Nieważne, czy mowa o byciu ekspedientką czy bizneswomen. Kobiety uwielbiają wnosić własny świat w to, co robią.
Kobiety nie pracują jak mężczyźni. Ale zazwyczaj muszą. Wchodzimy w te same uniformy, biurka i wynagrodzenia. Kobiety podporządkowują się światu, który nie funkcjonuje według cyklu, ciąży i gospodarki hormonalnej. Podporządkowują się światu, który to umniejsza lub wyśmiewa. Aby utrzymać pewien standard życia, nierzadko podstawowy, ruszamy w bój o aprobatę klienta i szefa. Musimy odnaleźć się w nieuszytych na naszą miarę pracowniczych realiach.
Czytaj także:
Matki „siedzą w domu”? Nie znam takiej
Głęboko przemyślałam ten temat i doszłam do wniosku, że nie jest wcale tak, że kobiety pragną spełnienia jedynie na płaszczyźnie życia rodzinnego. Że nie chcemy „pracować” lub co gorsza – nie powinnyśmy. Myślę, że chodzi nam o to, aby przestać się dostosowywać do figury zawodowej trzydziestoletniego singla, mężczyzny bez zobowiązań, całodobowo pochłoniętego pracą. Lub tej perfidnej, jeszcze z czasów komunizmu, kiedy postanowiono zrobić z nas tanią siłę roboczą i wysłać na traktory. Paradoks polega na tym, że oba te modele nie służą nie tylko nam, ale także naszym mężom, mężczyznom, którzy poza pracą zawodową chcieliby mieć czas na odpowiedzialne ojcostwo, budowanie związku i zadbanie o dom i własne pasje.
System jest ułomny. Doświadczam tego wielokrotnie, gdy ktoś z niepokojem w głosie pyta mnie, kiedy wyjdzie moja kolejna płyta, kiedy zacznę grać koncerty, innymi słowy – czy „nie uważam, że przyszła już najwyższa pora, aby coś z tym tematem zrobić?”. Na początku pytania te budziły moją irytację, potęgowały stres. Po kilku głębszych oddechach zaczęłam zastanawiać się, o czym są te myśli? W jaką nutę uderzają? Zdałam sobie sprawę, że ta narracja nie jest o mnie. Nie jest o kobiecie. Jest o świecie, który jeszcze do tej pory nie potrafi ogarnąć cykliczności naszego ciała. Dla którego „ciąża to nie choroba”, poród to nie koniec świata, a połóg nie istnieje.
Czytaj także:
Słownik kobiet: Obfitość
Przestrzeń na wszystko
Do wiadomości tej niedoinformowanej części, sprawa wygląda następująco. Rok temu urodziłam dziecko. Wcześniej byłam w ciąży, niełatwej. Nie pracowałam zawodowo i nie poczytuję sobie tego za porażkę lub zaniedbanie. Nie był to czas, w którym z nieba sypały się na nas złote monety i konfetti, niemniej cieszę się, że w społeczeństwie tak zorientowanym na „wydajność” i „produkcję”, znalazłam lukę, w którą mogłam się wślizgnąć i we względnym spokoju oddać się żywiołowi mojej natury. I zrobić to, co chciałam i musiałam. Dać dziecku schronienie. Dać sobie schronienie. Urodzić. Dojść do siebie. Jako tako (tak, wciąż żywo istnieje we mnie taka część, która chciałaby udać się na dziesięcioletnie refundowane wakacje z dopiskiem – „rekonwalescencja” lub – w tym przypadku trafionym – „urlop macierzyński”).
Kiedy dziś myślę o pracy, mam przed oczami wszystko to, co kocham i co robię. Myślę o muzyce, którą piszę. O tych felietonach. O kończeniu studiów. O zakładaniu własnej działalności. O nadchodzącej szkole biznesu. O projektach artystycznych, które są przede mną. Myślę, że życie robi mi na to przestrzeń.
A to dopiero połowa. Bo moje myśli wędrują dalej. Idą w stronę męża, który zachęca mnie do eksplorowania swoich talentów na rzecz rodziny, siebie i świata całego. Myślę o opiece nad naszym synem, nad milionem domowych obowiązków non profit, które budują nasz mały świat. Myślę o niezamąconej kolei rzeczy, bo z tym słowem najbardziej kojarzy mi się etos pracy w wydaniu kobiet – z tym, że praca powinna być naturalna. Nie katorżnicza. Nie ograniczająca. Nie uwłaczająca. Nie jakakolwiek. Naturalna. Wynikająca z nas.
Czytaj także:
Słownik kobiet: Odpoczynek