Mało który człowiek może pochwalić się takimi dokonaniami. Ba! Także mało który przedsiębiorca. Bo nie każdy podbija świat swoimi produktami czy usługami. On jednak tego dokonał. Choć sam powiedziałbym pewnie, że wszystko zawdzięcza Niepokalanej.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O tym, jak św. Maksymilian został patronem mojej rodziny, już pisałem tutaj. Kiedy nazywam go członkiem honoris causa familii Gnyszków, to nie żartuję. Jego zasługi są naprawdę wielkie.
A odkąd św. Maksymilian został Patronem mojej rodziny, uznałem, że muszę naprawdę dobrze poznać jego życie i dzieło. Można powiedzieć, że czytałem wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. I z każdą kolejną lekturą mój podziw dla św. Maksymiliana rósł coraz bardziej.
Nie ma przypadku w tym, że w ramach inicjatywy “StartupNaMaxa” zabiegamy o to, żeby św. Maksymilian został patronem przedsiębiorców i startupów. Ani w tym, że można określić św. Maksymiliana mianem Patrona Towarzystw Biznesowych.
Ojciec Kolbe był wizjonerem, tytanem pracy, wspaniałym przedsiębiorcą, liderem, który potrafił zarazić ludzi swoją wizją i namówić do podejmowania się rzeczy niemożliwych. Gorliwie się modlił i ciężko pracował. Oj, tak, każdy katolik może wiele nauczyć się od św. Maksymiliana.
Bądź wytrwały jak święty Maksymilian
“Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” – ale w praktyce to nie takie proste, prawda? Wieloletnie doświadczenie fundraisera nauczyło mnie, że proszenie jest bardzo trudną sztuką (nie ma przypadku w tym, że druga część mojej definicji networkingu mówi o PROFESJONALNYM PROSZENIU O POMOC). Dlaczego organizacje dobroczynne często mają problem z pozyskaniem darowizn? Ponieważ nie proszą. Tak, to aż tak proste. Proste, a zarazem trudne. Bo często to wsparcie trzeba wychodzić. Być wytrwałym. Prosić, prosić i jeszcze raz prosić.
A św. Makysmilian z całą pewnością może być dla nas wzorem w byciu wytrwałym. Jak przypuszczam, znasz początki “Rycerza Niepokalanej”. Delikatnie mówiąc, było pod górkę. Ale to wcale go nie powstrzymało. Wytrwale, konsekwentnie, krok po kroku robił swoje, żeby dotrzeć do celu. Jeśli na początku św. Maksymilian był jedyną osobą, która wierzyła w powodzenie tego projektu, to dzięki swej niezłomnej postawie i silnej wierze potrafił przekonać kolejne osoby.
Podobnie rzecz się miała z Niepokalanowem. “Odpalenie” tego gigantycznego projektu było ogromnym wyzwaniem. W dzisiejszych realiach trudno sobie wyobrazić tak ogromną inwestycję robioną praktycznie od zera. A jednak św. Maksymilian – znowu – głęboko wierzył w sens i cel oraz był wytrwały. Nie od razu udało się namówić księcia Jana Druckiego-Lubeckiego, by ofiarował teren pod klasztor. Wytrwałość zrobiła swoje.
Czytaj także:
Maksymilian Kolbe i Rudolf Höss. Jak zostać świętym, a jak zbrodniarzem?
Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga
Podbić cały świat dla Niepokalanej – brzmi jak szaleństwo, nieprawdaż? I już wtedy, za życia o. Kolbe, wielu ludzi właśnie tak myślało. Nie przez przypadek św. Makysmilian był nazywany “szaleńcem Niepokalanej”. Jedno jest pewne – w tym “szaleństwie” jest metoda.
Kiedy po raz pierwszy uczestniczyłem w seminarium MOC (“Miracles of Capital”) dr. Wonga, singapurskiego milionera (co ciekawe, jak ja, jest z wykształcenia architektem:), to było… jakby to powiedzieć… wywrócenie do góry nogami myślenia o biznesie. Okazuje się, że mentalność Azjatów, jeśli chodzi o inwestowanie i budowanie biznesu, bardzo odbiega od naszej. Podobne głosy można usłyszeć od uczestników kolejnych polskich edycji seminarium dr. Wonga (MOC Poland).
Dlaczego wspominam o dr. Wongu w kontekście aspiracji św. Maksymiliana? Ponieważ podczas seminarium MOC uczestnicy wykonują pewne ćwiczenie (eksperyment myślowy), które uświadamia, że wiele ograniczeń jest w naszej głowie (piszę o tym w ebooku “Katoliccy miliarderzy”).
Św. Maksymilian rozumiał to doskonale. Jego marzenie o tym, by podbić dla Niepokalanej wszystkie dusze i każdą z osobna – tak żyjących wówczas, jak i w przyszłości. To się nazywa aspiracja! Wiele osób pewnie uznałoby taki cel za przejaw pychy, ale on traktował tę kwestię śmiertelnie poważnie. A skoro poważnie podchodził do postawionego sobie celu, to podejmował takie kroki i takie działania, którego przybliżały do celu.
Pamiętaj: brak aspiracji to po prostu małoduszność, a nie cnota. Jesteśmy powołani do zostania świętymi. Niezależnie od tego, jakie jest nasze powołanie. Różne drogi mogą prowadzić do świętości. Ale wszystkie mają wspólny mianownik. Jest nim dążenie do doskonałości – do tego, co nieosiągalne na ziemi. Siłą rzeczy przecież. Jesteśmy tylko ludźmi. Ale to nas nie zwalnia z obowiązku podejmowania ambitnych działań.
Twarde stąpanie po ziemi
No dobrze, ale jak się mają gigantyczne, maksymalistyczne wręcz aspiracje do codzienności? Jak sprawić, by snucie wielkich planów nie oderwało nas od działań? W końcu o czyny tutaj chodzi, a nie o słowa.
Św. Maksymilian jest dla nas wzorem także na tym polu. Możemy uczyć się od niego czegoś, co nazywam twardym stąpaniem po ziemi, ale chodzi mi tu o to, że o. Kolbe nigdy nie zapominał o aspiracjach w codzienności.
Można powiedzieć, że plany strategiczne rozpisywał na plany operacyjne. Nie oznacza to, że zawsze wiedział, na czym dokładnie stoi. Wiedział jednak, że jeśli celem jest podbicie całego świata dla Niepokalanej, to nie da się tego zrobić, działając tylko w Polsce. I choć wyjazd na misję do Japonii może się wydawać “zwyczajnym szaleństwem”, to był działaniem zgodnym z celem, jaki św. Maksymilian sobie postawił.
Myślę, że twarde stąpanie po ziemi św. Maksymiliana najlepiej oddaje ta anegdota. Św. Maksymilian jest w Japonii. Sytuacja jest – delikatnie mówiąc – trudna. O. Kolbe i bracia, którzy pojechali z nim do Japonii, ledwo sobie radzą ze wszystkim. Tymczasem z Polski dobiegają informacje, że bracia w Niepokalanowie postanowili wznieść nowe budynki — murowane. W starych drewnianych był niski standard.
Czytaj także:
100 lat temu o. Maksymilian Kolbe założył Rycerstwo Niepokalanej. Dla obrony Kościoła
Św. Maksymilian nie był już ich przełożonym, ale wciąż był niekwestionowanym autorytetem. Napisał list, w którym przypomniał braciom w Polsce, że jest ich w Niepokalanowie dopiero 400, a celem jest podbicie dla Niepokalanej wszystkich dusz i każdej z osobna. Do tego celu wciąż jest bardzo daleko, a meblowanie wygodnego gniazdka na pewno do niego nie przybliży. W tej sytuacji wydawanie nadmiaru pieniędzy na własne wygody to marnowanie środków, szczególnie że brakuje ich w Japonii.
Niestety, pokusa często jest silna. Łatwo jest zadowolić się czymś, co już osiągnęliśmy, zapominając, że przed nami wciąż daleka droga do celu. I nie chodzi mi tu tylko o cel, jaki postawił sobie św. Maksymilian. Mam na myśli cel ostateczny nas wszystkich – życie wieczne. Nikt z nas nie zna dnia ani godziny, a więc warto działać tak, by nie zmarnować ani sekundy naszego ziemskiego życia.
Największe dzieło św. Maksymiliana?
Św. Maksymilian nie zrealizował wszystkich planów. Nie zdążył. Przyszła wojna. A potem Auschwitz. Wreszcie – oddanie życia za Franciszka Gajowniczka. Ale jeśli spojrzeć z dzisiejszej perspektywy na dzieło, którego o. Kolbe dokonał za życia, to jest ono imponujące. Mało który człowiek może pochwalić się takimi dokonaniami. Ba! Także mało który przedsiębiorca. Bo nie każdy podbija świat swoimi produktami czy usługami. On jednak tego dokonał. Choć sam powiedziałbym pewnie, że wszystko zawdzięcza Niepokalanej.
Ale myślę, że największym dziełem św. Maksymiliana nie jest ani Niepokalanów, ani “Rycerz Niepokalanej”, ale całe jego ziemskie życie. Ojciec Kolbe stanowi dla nas wzór do naśladowania i przykład. A słowa uczą, przykłady pociągają – jak mawiali antyczni Rzymianie. I byłoby wspaniale, gdyby ten przykład nas pociągał. Do przodu. Do świętości. Ku Niebu.
Wszyscy możemy wiele nauczyć się od św. Maksymiliana. A raczej – wszyscy powinniśmy się od niego uczyć. Zaczynając już dziś.
Czytaj także:
Marianna Kolbe – nieidealna matka świętego