Choć z rutynowego i obowiązkowego narzekania na pracę utkałam swój nauczycielski kierat, nie wyobrażam sobie przyszłości bez moich uczniów i szkolnej rzeczywistości.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Gdy minął półmetek wakacji, wszystkie moje myśli bezwarunkowo zaczęły biec w kierunku okołoszkolnych spraw. Na zewnątrz wciąż rozpieszczały tropikalne upały, kusiły soczyste barwy leniwego lata, a wewnątrz mnie już bezczelnie zaczęły się zadomawiać lęki i obrazy zbliżającej się wrześniowej katastrofy. A choć z rutynowego i obowiązkowego narzekania na pracę utkałam swój nauczycielski kierat, nie wyobrażam sobie przyszłości bez moich uczniów i szkolnej rzeczywistości.
Nauczycielski kierat
Zanim rozległ się pierwszy dzwonek, uczestniczyłam w trzech radach pedagogicznych, na których zaplanowano mi najbliższe zawodowe miesiące. Dyrekcja poinformowała mnie o swoich oczekiwaniach i rozporządzeniach. Wraz z nimi spadł obfity deszcz obowiązkowych szkoleń, konferencji, warsztatów, posiedzeń. Rozwój zawodowy, awanse, sprawozdania, praca z uczniem zdolnym, praca z uczniem bardziej specyficznym niż zdolnym, ewaluacje, diagnozy uczniów na wejście (jakby oni wszyscy byli chorzy… może na szkołę?) – to wszystko mówi mi, że jestem wspierana, dopingowana i kuszona wizją świetlanej przyszłości pod tablicą (koniecznie multimedialną).
A potem nakarmiona przede wszystkim obietnicami, wymaganiami i znowelizowanymi zarządzeniami idę do klasy, staję naprzeciwko kilkudziesięciu nie mniej zszokowanych od mojej twarzy i tak naprawdę zostaję sama.
I wiem, że zamiast wdrażać tych młodych buntowników bez wyboru do świadomego odbioru dobrodziejstw kultury, zamiast uczyć ich na nowo alfabetu i kaligrafii, powinnam zdobyć kwalifikacje wuefisty. Nie chcę, ale muszę wziąć udział w zawodach – najpierw wewnątrzszkolnych, a następnie wojewódzkich i ogólnonarodowych! Bo nauka to potęgi klucz!
Klucz do czego? Nauka w szkole to edukacyjna lekkoatletyka – najważniejsze są skoki w dal i wzwyż. Liczy się to, kto dalej, kto wyżej w rankingach… Byle uplasować się najwyżej, byle doskoczyć do prestiżów i zaszczytów. Byle wygrać, pokonać, prześcignąć i zdobyć upragnione miejsce na podium. Uczeń to zawodnik, a ja będę rozliczana z tego, że muszę być jego osobistym trenerem, wyciskającym z niego i z siebie ostatnie poty. Do startu! Gotowa…? Start…
Skąd nauczyciel ma czerpać siły?
Do której ładowarki powinien się podpiąć, żeby jego system nerwowo-czuciowy nie padł już po dwóch dniach eksploatacji? Wgrano mu tyle aplikacji – lekcje, dzienniki, plany, podręczniki, akademie i uroczystości, wycieczki, dyżury, posiedzenia, zasiedzenia nad sprawdzaniem wypracowań, wywiadówki…
Jeśli nauczyciel nie poszuka pomocy poza systemem, który ciągle się zmienia, wręcz rewolucjonizuje jego rzeczywistość, nie będzie z takiego człowieka pożytku dla dobra wspólnego. Dookoła reformy reform, a ja potrzebuję tego, co stałe i niezmienne. Ważna jest bogata baza dydaktyczna, umiejętności, pozytywny feedback, awanse, ale zabraknie w tym sensu bez wymiaru duchowego, bez odniesienia się do celów wyższych, ważniejszych od matury zdanej na sto procent i orderów ministra w pokoju nauczycielskim.
Każdy dbający o siebie pedagog potrzebuje formacji, gdyż jego zdrowa i piękna dusza przyniesie więcej korzyści niż kolejne zaświadczenie o odbyciu szkolenia. Najpierw muszę zadbać o to, by się doskonalić w moim patrzeniu na świat oczami Tego, który tylko do siebie kazał zwracać się: Rabbuni. I właśnie Jezus chce mnie uformować.
Nie zasłania prawdziwej drogi
W wygłoszonej ostatnio homilii na rozpoczęcie roku szkolnego arcybiskup Grzegorz Ryś zwraca uwagę na wartość misji tych, którzy uczą. Uczyć to brać odpowiedzialność za umysł i duszę powierzonego mi, dorastającego człowieka. Oczekuje się ode mnie tego, że będę formować ucznia, czyli uczestniczyć w procesie jego wychowania. Aby podołać temu zadaniu, aby być do tego gotowym, najpierw sama muszę zadbać o swój rozwój duchowy. Jezus jest pierwszym i najważniejszym Nauczycielem. Przychodzi do swoich, a swoi często odrzucają Go.
Zdobyłam jakieś terytorium wiedzy, mam to potwierdzone na piśmie, otrzymałam odpowiednie kwalifikacje, ktoś oznajmił mi, że jestem kompetentna, by dzielić się tą zdobyczą z innymi. Jednak jak ta świadomość, ta wiedza wpływa na mnie? Czy dyplom wyższej uczelni pedagogicznej przybliżył mnie do Prawdy? Czy jeszcze chce mi się szukać Prawdy w szkolnej ławce, podczas dyżurów na przerwach i w czasie spotkań z rodzicami uczniów? Czy moja praca jest jednocześnie darem dla drugiego człowieka? A może stanowi ona wieczną udrękę, skazanie na udział w konkursie, walkę o nagrodę dyrektora? A może wyciągam rękę po tytuł Belfra Roku z wszystkimi jego konsekwencjami?
Gdy jestem wykończona, gdy już nie mogę udźwignąć ciężaru obowiązków, pragnę patrzeć na mojego Nauczyciela z Nazaretu. Jego Prawda daje siłę. Któż miał więcej cierpliwości do swoich uczniów? I słowa uczą, i przykłady pociągają. I wtedy moi uczniowie już nie są moimi. Czuję się bezpieczna, bo zre-formowana bliskością i wsparciem Jedynego Mistrza. I tak chcę stawać przed uczniami w klasie, by nie zasłaniać im prawdziwej drogi do mądrości.
Czytaj także:
Najbliższy rok szkolny przyniesie kumulację długich weekendów
Czytaj także:
Reklama społeczna, która robi furorę. O tym, że nie dostrzegamy spraw najważniejszych
Czytaj także:
16-letni Michał wydrukował kończynę górną dla swojej nauczycielki!