Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Agnieszką Ryczek spotkałam się w jej miejscu pracy, na oddziale położniczym w jednym z warszawskich szpitali. Jednak nie tylko tutaj towarzyszy ona kobietom w przychodzeniu na świat ich dzieci. Od niemal początków swojej kariery zawodowej związana jest z tematyką porodów domowych, również pięcioro z szóstki swoich dzieci rodziła we własnym domu. I właśnie o realiach pracy położnej, porodach domowych i szpitalnych, oraz tym, gdzie szuka wsparcia i pomocy w swojej pracy – udało nam się porozmawiać.
Przyda się położna w rodzinie
Ula Wiśniewska: Jak to jest uczestniczyć w przychodzeniu na świat dzieci?
Agnieszka Ryczek: To jest duża przyjemność i adrenalina. Położne pracują w większości przypadków z fizjologią, naturą, gdzie zewsząd emanuje radość. I jest to chyba łatwiejsze niż np. dla pielęgniarek w hospicjach. W zawodzie położnej, tak samo jak i pielęgniarki, nie zarabia się dużych pieniędzy. Ale ten trud pracy rekompensuje nam duża dawka adrenaliny związanej z cudem narodzin, ale też niepewnością co do finału. Za każdym razem życzymy sobie, aby wszystko potoczyło jak najlepiej, ale bywa różnie.
Skąd pojawiła się w tobie myśl, by swoje dzieci rodzić w domu? Najpierw była wiedza położnicza, doświadczenie w pracy i poznanie procesu porodu?
To było równorzędne. Kiedy moja starsza siostra urodziła swoje pierwsze dziecko w szpitalu, nie miała pozytywnych doświadczeń. Ja wtedy kończyłam liceum i robiłam maturę. Powiedziała mi: A może ty byś poszła do szkoły dla położnych, w rodzinie przyda się taka osoba. Poszłam do tej szkoły, zupełnie nie spodziewając się niczego, nie mając pojęcia, o co tam chodzi i czego będę się uczyć. Przyjęłam, że skoro moja siostra tak mówi, to być może będzie fajnie. A w szkole jedną z nauczycielek była położna, która wyszła naprzeciw oczekiwaniom rodziców, którzy szukali alternatywy dla porodu w szpitalu.
Moja siostra przy drugim porodzie korzystała z opieki tej położnej. Już na początku mojej kariery przekonałam się więc, że poród poza szpitalem może być bezpieczny, może być dobrym doświadczeniem. I dodatkowo kiedy zobaczyłam przykład mojej siostry, zrodziła się we mnie chęć, że tak właśnie sama chciałabym rodzić. I to zdecydowało, że kiedy później oczekiwałam własnego dziecka, byłam stuprocentowo pewna, że będę rodzić w domu, o ile oczywiście nie będzie medycznych przeciwwskazań. Nie było i rodziłam właśnie z tą położną, moją nauczycielką zawodu, która wtedy była prekursorką, jedyną na całą Warszawę i okolice. Dziś jest ich więcej, wybór jest szerszy.
Położna Agnieszka Ryczek: Formalności biorę na siebie
Poród w szpitalu jest finansowany przez NFZ. A jakie koszty musi ponieść kobieta, kiedy chce, aby poród odbywał się w domu?
Na koszty porodu szpitalnego, który jest opłacany w ramach NFZ, składa się praca ludzka i materiały, jest on wyceniony i zagwarantowany każdej kobiecie. Niestety NFZ nie chce finansować porodów domowych. Te koszty są kalkulowane na około 3000-3500 zł [koszty z 2018 roku - red.]. I w zasadzie większość rzeczy ma ze sobą położna.
Prosimy tylko kobietę o przyszykowanie na przykład miseczki na łożysko, aby w stosownej chwili móc mu się przyjrzeć. Przyda się też mała lampka, aby zwłaszcza w porze nocnej, bez konieczności rozpalania mocnego światła, jednak dokładnie obejrzeć kobietę po porodzie. Rodzice także organizują worki na śmieci, ponieważ przy takim porodzie generujemy pewną ilość odpadów. Prosimy też, aby kobiety miały przygotowane takie rzeczy, które zabiera się też do szpitala – podkłady higieniczne, podpaski. Materiały stricte medyczne i dokumentację biurową bierze na siebie położna. My decydując się na przyjmowanie porodów domowych, prowadzimy działalność gospodarczą, odprowadzamy podatki. To wszystko składa się na łączny koszt porodu.
Pierwsze szczepienia i ocena neonatologa. Po porodzie w szpitalu odbywa się to jeszcze w oddziale. A w przypadku porodu domowego podlega to refundacji?
Szczepienia jak najbardziej. Nie każda z położnych ma kurs szczepień, a przechowywanie szczepionek jest obwarowane pewnymi zasadami, także my raczej nie szczepimy dzieci, ale można uzupełnić te szczepienia w każdej placówce, przychodni, gdzie zarejestrujemy dziecko. Jest to już w gestii rodziców, czy zrobimy to jeszcze w pierwszej dobie, czy po nieco dłuższym czasie. Z technicznych względów, mając w oddziale szpitala noworodka przez trzy dni, neonatolog zatrudniony na stałe w szpitalu przeprowadza badania i kwalifikuje do szczepienia.
O tym, czy jest to dobre, czy ta bomba szczepień jest od razu potrzebna, można by dłużej dyskutować. Jednak NFZ gwarantuje dostępność takich szczepień. Według rozporządzenia noworodek musi być obejrzany przez neonatologa w pierwszej dobie życia, co jest związane z dodatkowymi kosztami.
Patologia zdarza się rzadko
Na stronie stowarzyszenia Dobrze Urodzeni można znaleźć pełną listę przeciwwskazań do porodu domowego. Czy według ciebie znajdziemy tam takie przeszkody, które w rzeczywistości nie stanowią wielkiego zagrożenia, a w tej kwalifikacji znalazły się raczej z asekuracji? Czy na przykład dziecko ułożone pośladkowo lub ciąża mnoga są rzeczywiście przeciwwskazaniem do porodu domowego?
Wszystkie te przeciwwskazania są w pewnym stopniu asekuracyjne, a to z tego względu, że taka ciężka patologia zdarza się w gruncie rzeczy rzadko. Można powiedzieć, że większość z tej listy się nigdy nie przydarzy. Jednak przykładowo poród z ciąży bliźniaczej niesie ze sobą większe ryzyko komplikacji. I nie mówię, że w przypadku takiego porodu domowego, gdyby wystąpiły komplikacje, nie ma możliwości bezpiecznego przewiezienia kobiety i spokojnego zakończenia porodu w warunkach szpitalnych. Oczywiście, jest to możliwe. Jednak wiedząc, że te komplikacje mogą się pojawić, ograniczamy stres związany z transferem, od razu kierując taką kobietę do rodzenia w szpitalu. Bo wiemy, że tam może być otoczona większą opieką. Dlatego prewencyjnie lista przeciwwskazań jest dość długa, by ograniczyć stresy związane z przewidywanymi komplikacjami.
Czy często jesteś świadkiem takich – nazwijmy to – patologii w porodzie, że dzieje się coś takiego, że trzeba naprawdę szybko jechać na sygnale do szpitala?
Jak już wcześniej mówiłam, stosujemy to niezwykle gęste sito kwalifikacji do porodu poza szpitalem. Chcemy uniknąć tych sytuacji, kiedy nawet z błahego, nie zagrażającego życiu kobiety powodu jednak byłby konieczny transport do szpitala. Takie zdarzenia widuję bardzo rzadko. Nawet te niewielkie zagrożenia, jak na przykład urodzenie niekompletnego łożyska – położna ogląda je po porodzie i stwierdza, że jest brakująca część i należy dość sprawnie zainterweniować tak zwanym wyłyżeczkowaniem macicy i podaniem leków obkurczających macicę, a także poddać kobietę obserwacji, już w warunkach szpitalnych. Jednak mimo że jest to stosunkowo niegroźny zabieg, jest to sytuacja mocno stresująca. Zwłaszcza że mamy tu dopiero co urodzonego noworodka i stajemy rozdarte, czy zostawić takie maleństwo, czy zabierać je do szpitala ze sobą, mimo że chcieliśmy tego uniknąć. Dlatego ta selekcja jest tak surowa, aby ograniczyć ilość tych sytuacji do minimum i dlatego ja spotykam się z takimi sytuacjami niezwykle rzadko.
Poród domowy – dla kogo?
A transfery we wcześniejszych fazach porodu?
Jeśli chodzi o pierwszy okres porodu, to przeważnie rozmawiamy o możliwościach i perspektywach. Kiedy ten poród się przedłuża, kobieta zaczyna tracić siły, wola walki w niej wygasa, poród nie postępuje wystarczająco dynamicznie. Myślimy, że może będzie potrzeba wzmocnienia jej jakąś kroplówką, czy podaniem środków naskurczowych, aby pobudzić macicę do pracy. Być może też próg bólowy kobiety okazał się być tak niski, że perspektywa jeszcze wielu godzin w bólu staje się nie do zniesienia. Wtedy pomoc może przynieść znieczulenie, oferowane wyłącznie w warunkach szpitalnych. Tak więc w pierwszym okresie porodu, w wymienionych wyżej sytuacjach, odbywa się to tak, że położna przedstawia możliwości, ewentualnie może coś zasugerować, ale decyzję o transferze podejmujemy, dając wybór kobiecie. I ja uważam, że nigdy nie można powiedzieć, że podjęła ona złą decyzję.
Natomiast w pewnych sytuacjach, kiedy położna widzi, że jest niezbędny transfer do szpitala w drugim okresie porodu, wtedy już się nie dyskutuje. Wtedy jest to szybka i zdecydowana decyzja położnej.
Kto się najczęściej decyduje na poród domowy?
Kiedyś położna, która asystowała przy moich porodach, powiedziała mi, że są dwie największe grupy klientów, które się decydują na porody pozaszpitalne. Pierwsza to rodzice, którzy żyją blisko natury – jak ona to mówiła "czerpiący energię z ziemi i słońca". Może wynika to z innej religii czy filozofii? Chęć pozostania w domu, jak najbliżej natury jest w nich tak wielka, że szukają możliwości urodzenia dziecka, dania mu startu w jak najbardziej naturalnych warunkach. Druga grupa to rodziny ściśle związane z Kościołem. Być może dlatego, że nie chcą słuchać uwag na temat większej ilości dzieci. Wiadomo – katolik z tym może się kojarzyć: osoba, która ma więcej dzieci, otwarta na życie.
A czy zdarzają się takie pacjentki, które decydują się na poród domowy dlatego, że mają złe doświadczenia ze szpitala?
Tak, to jest jeden z częstszych motywów, popychających kobiety do szukania innych rozwiązań niż poród w szpitalu.
Rozwój medycyny sprawił, że śmiertelność noworodków znacznie zmalała. A czy dzisiaj przy tym całym obwarowaniu, kwalifikacji do porodu domowego, tych wszystkich za i przeciw, czy zdarza się, że mimo tych wszystkich asekuracji rodzi się dziecko chore i np. musi być od razu przewiezione do szpitala? Czy zdarzają się takie porody domowe, po których dziecko umiera?
Ja działam w stowarzyszeniu Dobrze Urodzeni oraz w Polskim Towarzystwie Położnych. Nie słyszałam, żeby zdarzały się takie patologie. Na szczęście, bo to jest ogromna trauma. Nie tylko dla rodziców, ale i dla położnej. Zdarza się, że nawet po drobniejszych niepowodzeniach położne wycofują się z pracy przy porodach domowych, czasem w ogóle z zawodu. A tego nie chcemy. Zależy nam, aby jak najwięcej położnych miało odwagę i przekonało się, że to jest właśnie obszar pracy, który możemy zagospodarować, że rodzice oczekują możliwości wyboru miejsca porodu.
Ale też bywają porody, w których diagnostyka przed porodem zawodzi, czasem ze względu na czynnik ludzki czy sprzętowy. To są niezwykle rzadkie sytuacje, ale jednak zdarzają się. Niezależnie od miejsca porodu. Czasem w szpitalu mamy w pełni fizjologiczny poród, ze zdrowej ciąży, a po porodzie dziecko wymaga hospitalizacji ponieważ już poporodowa diagnostyka wykazuje deficyty zdrowotne. Zdarza się też, że dziecko prezentuje objawy jakichś zaburzeń dopiero kilka dni po porodzie - i to zdarza się zarówno po powrocie do domu ze szpitala, jak i po porodzie domowym. Jednak zaletą w przypadku porodu domowego jest to, że kontakt z położną trwa przez dłuższy czas, my prosimy kobiety, aby dzwoniły do nas z pytaniami czy niepokojami i jest otoczona naszą opieką dłużej. Przyjeżdżamy również i po porodzie, obserwujemy mamę i dziecko.
Kiedy rodzice decydują się na kolejny poród w domu, mają już starsze dzieci. Czy one powinny uczestniczyć w tak intymnym momencie dla kobiety?
Osobiście uważam, że obecność dziecka przy porodzie może być dla dziecka doświadczeniem traumatycznym. Nawet jeśli kobieta rodzi spokojnie i po cichu. I jako położna odradzałabym uczestnictwo dzieci w porodzie. Może niekoniecznie wyprowadzanie ich z domu, ale na pewno dla dziecka widok mamy w takiej sytuacji zawsze będzie w jakiś sposób niepokojący. Dzieci też widzą rzeczy, których nie oczekujemy, że zauważą. My po każdym porodzie robiliśmy sobie zdjęcia z noworodkiem. I nasze starsze dzieci nie zwracały uwagi na nowe dziecko, na szczęśliwego tatę czy mamę, tylko zawsze wpatrywały się w zdjęcie i na przykład pytały: Mamo, co to jest, to czerwone w umywalce? A to było łożysko, które przypadkiem weszło w kadr...
Czy lekarki i położne rodzą w domach? Jest to popularne w środowisku medycznym?
Lekarze bardzo rzadko. Prawie nigdy się nie zdarzają porody domowe lekarzy. Położne częściej, teraz pracuje na oddziale młody zespół położnych, z których ostatnio kilka rodziło swoje dzieci w domu lub w Domu Narodzin.
Biorę za patronkę Maryję – tę, która sama rodziła
Czy są święci patroni położnych? Zwracasz się do nich o pomoc w swojej pracy?
W domu narodzin, gdzie pracuję, mamy całą ścianę świętych ikon i obrazków ze świętymi, którzy pomagają nam w porodach.
Ja sama jadąc do porodu, często modlę się różańcem. Biorę za patronkę Maryję, tę która sama rodziła. Proszę, żeby pomogła tej kobiecie, ale też mi jako położnej, żebym mogła jak najlepiej pomóc swoją wiedzą, a nie przeszkodzić w porodzie. Ale jest też wielu patronów dedykowanych położnym.
Myślę, że dobrą patronką położnych jest kandydatka na ołtarze, położna Stanisława Leszczyńska, która w okresie II Wojny Światowej przyjmowała porody w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Podczas jej asysty przy porodach nie zmarła żadna z rodzących kobiet. To jest postać, którą warto przywoływać sobie, szczególnie jeśli decyduje się na taką samodzielną pracę, w warunkach czasem trudniejszych, bez zaplecza szpitala. Jej postawa jest dla nas znakiem, że nawet w trudnych warunkach, można godnie wykonywać naszą pracę.