Z Krzysztofem Zanussim, reżyserem filmowym i teatralnym, producentem, dyrektorem Studia Filmowego „Tor” o jego najnowszym filmie „Eter” rozmawia Małgorzata Bilska.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Małgorzata Bilska: Rok temu rozmawialiśmy o sztuce i o tym, czy piękno jest w niej jeszcze wartością. Pana nowy film „Eter” w centrum stawia prawdę, sytuując ją w opozycji do wiedzy. Wracamy do imponderabiliów. Wybrał pan ten motyw jako sprzeciw wobec postmodernizmu.
Krzysztof Zanussi: Świat się ogromnie skomplikował. Wiemy o nim dużo więcej niż kiedykolwiek wcześniej. W tej przestrzeni jest jednak o wiele więcej możliwości rozminięcia się z prawdą niż dawniej; niewiedzę też mamy większą. Postmodernizm, który ciąży na tym wszystkim, ogłosił, że prawdy nie ma. Ja wierzę, że ona istnieje, choć żaden człowiek nie dysponuje całą prawdą. Musimy jej szukać, zabiegać o nią, bo ona ma ogromne konsekwencje dla naszego bytowania. Kłamstwo prowadzi do samozagłady.
Mamy rodzaj imperatywu, jesteśmy zobowiązani do prawdy. To nie jest opcjonalne. Jeżeli nie żyjemy w prawdzie, skazujemy się na klęskę.
Film do końca trzyma w napięciu. Przywykliśmy do tego, że prawda jest jednoznaczna, podana odgórnie. W „Eterze” opozycją do niej jest wiedza naukowa, a nie kłamstwo. Bohater odkrywa sens prawdy zupełnie nieoczekiwanie. Boi się pan ryzyka?
Oczywiście…
Lekarz, którego gra Jacek Poniedziałek, uwielbia ryzyko. I chyba z tego powodu przeszedł „na ciemną stronę mocy”.
Chciał przejść, to przeszedł. Zuchwalstwo jest motorem postępów ludzkości, ale niesie ze sobą wiele ofiar. Między ostrożnością, wręcz strachliwością (która bywa przywarą, hamuje człowieka) a zuchwalstwem, jest przestrzeń, w której każdy z nas musi się odnaleźć. Powiedzieć sobie: na ile mnie stać? Ile mam odwagi, a na ile nie powinienem się narażać na skręcenie karku? Chociaż każdy musi się narazić. Nie ma wyjścia.
Czytaj także:
Zanussi: Świętość jest realna, każdy z nas jest do niej powołany [wywiad]
Zanussi: Światło można zauważyć dopiero w ciemności
Inaczej wyobrażałam sobie film na podstawie opisów. Spodziewałam się opowieści o współczesnym Fauście, kolejnego archetypicznego mitu o walce dobra ze złem… Film nie jest monumentalny, tylko ludzki.
Nie miałem zamiarów monumentalnych. Fausta nie wymieniam głośno, mówię o nim czasami, półgłosem. Kto go tam spotka, to spotka, to nie jest obligatoryjne. Szczególnie, że mój kolega Aleksander Sokurow zrobił takiego Fausta, w którym w ogóle nie ma Małgorzaty ani zbawienia. Można ten mit rozmaicie interpretować. To lekkie odniesienie do mitu, mam go po prostu w pamięci. A mój Faust, jak to świetnie zauważył autor piszący o “Eterze” w Plusie Minusie, pretenduje do roli Prometeusza.
Dlaczego wybrał pan eter, który był przedmiotem doświadczeń naukowych w XIX wieku? W Teatrze Współczesnym w Warszawie oglądałam spektakl „Psie serce”, na podstawie powieści Michaiła Bułhakowa pod tym samym tytułem. To także historia eksperymentów na ludziach, z podobnego okresu. Czy eter jest aż tak nośnym znakiem, że oddaje obecne dylematy?
Sam w sobie nie. To hipoteza, która zmarła. Fizycy próbowali wypełnić eterem wszechświat, w jakiś sposób ich to pociągało.
Eter kojarzy się nam już tylko ze środkiem znieczulającym.
Kiedy mówimy, że pewna dama była eteryczna, też wszyscy wiedzą, co mamy na myśli.
No tak. I słuchamy audycji „na falach eteru”.
Kiedyś nie wiadomo było, w czym się te fale rozchodzą. Nie można było pogodzić się z tym, że rozchodzą się w próżni.
Przygotowując się do wywiadu, znalazłam informację, że Eter był bogiem jasnego światła, dzieckiem Ereba – boga ciemności i Nyks – bogini nocy. W mitologii greckiej zrodził się z ciekawego związku.
Światło jest dopiero wtedy zauważalne, kiedy jest ciemność. Samo światło w świetle nie jest światłem. Tak jak ciemność w ciemności nie jest ciemnością.
Nie ma prawdy bez fałszu?
No właśnie. To są dopełniające się ekstrema. Zabrnęliśmy dziś w relatywizm, przed czym zresztą Einstein gorąco przestrzegał. Bał się, że jego teoria (nie najszczęśliwiej nazwana, bo on wcale nie chciał nazwy „teoria względności”) zostanie przez laików potraktowana jako „hulaj dusza, piekła nie ma”. Boga nie ma, wszystko wolno. Czyli że wszystko jest względne. Einstein jest myślicielem godnym wielkiego szacunku.
Czytaj także:
5 filmów Zanussiego, które zabiorą cię w intelektualną podróż
Rzeczywistość nie jest grą ślepych przypadków
Za ostatni film „Obce ciało” spotkały pana kpiny i szyderstwa ze strony zwolenników feminizmu. Próbowali ogłosić pana koniec jako twórcy, zaprzeczając zarzutom o ideologiczności krytyki. Czego się pan spodziewa po Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie „Eter” ma premierę?
Szczerze mówiąc nie trudzę się już w tej chwili przewidywaniem reakcji. One same przyjdą. I tak się dowiem, co z tego wynikło. Nie byłem rad z uczestnictwa w tym właśnie festiwalu bo uważam, że nie jest on najszczęśliwiej pomyślany. Koledzy oceniają kolegów, co samo w sobie nie jest zdrowe. Ale skoro już jest, a ja wziąłem wsparcie od Instytutu Filmowego, to jestem kontraktowo do tego zobowiązany.
Liczy się głos widzów?
W zasadzie tak, ale nie zawsze, nie wszystkich widzów. Są filmy, które mają niewielką widownię, ale to jest ta widownia, na której mi naprawdę zależy. Zwracam się do ludzi, którzy są w jakiś sposób poszukujący i wymagający. Są gotowi do rozmowy, dialogu. Do nich chciałbym dotrzeć. Jeśli przy okazji ktoś jeszcze to zobaczy, tym bardziej się ucieszę. Na razie jestem szalenie dumny, że film został zaproszony na Warszawski Festiwal Filmowy, bo to już jest decyzja dyrekcji, a nie koleżeńska (jak w przypadku Gdyni). Pierwszą projekcję światową „Eter” będzie miał na festiwalu rzymskim, na czym też mi zależy. Już dwa moje filmy tam były, jeden – “Serce na dłoni” – był nawet nagrodzony, więc cieszę się z tego. Ale spotkało mnie też kilka odmów. W czasie produkcji nie dostałem pewnego międzynarodowego funduszu, bo filmowi zarzucono, że jest po stronie ciemnogrodu. Mówi o złu upostaciowionym, wcielonym, a to jest tabu. O tym rzekomo nie powinno się mówić.
Nie miał pan wątpliwości, dzieląc film na „Część jawną” i „Część ukrytą”? Bo ja mam troszkę obawy, czy ta druga nie zostanie odebrana jako wykładnia tematu. Może lepiej było zostawić otwartą interpretację?
Druga część nie jest wykładnią. Nie ma w niej wyznania wiary, które chciałem zrobić.
Chciał pan?
Oczywiście. Wielu dystrybutorów, moich sprzedawców, dyrektorów festiwali mówiło mi, że gdybym skończył na części jawnej, to ten film byłby przez nich bardzo mile widziany. No, ale tu się nasze drogi rozchodzą, nie mam tu żadnego wahania. Doskonale o tym wiem. Powiedziano mi nawet, na jakim zdaniu film powinien się skończyć: „Dlaczego Bóg na to pozwala?”. I nie powinna na to paść odpowiedź młodego Ukraińca „Wszystko musi mieć swój sens”. To najlepszy dowód na to, jak bardzo ludzi denerwuje, jeżeli ktoś wyraża tego rodzaju metafizyczną nadzieję. Bo dla mnie to nadzieja na to, że świat ma sens, że ktoś za tą rzeczywistością stoi. A wszystko to nie jest grą ślepych przypadków.
Konsekwentnie mówi pan zatem to, co uważa za ważne.
Tak mi się zdaje. Zobaczymy, jak zostanę zrozumiany.
Czytaj także:
Krzysztof Zanussi: Wiary nie da się włożyć do lodówki