Trzy rzeczy mnie zadziwiły podczas lektury tekstów o abp. Bilczewskim: miał inne nazwisko niż jego ojciec, promował wczesną i częstą komunię św., zanim Pius X oficjalnie zreformował podejście do tej kwestii i wreszcie – zmarł z przepracowania. A wydawałoby się, że osobom na tak wysokim stanowisku w Kościele to nie grozi…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Syn cieśli
Ojcem przyszłego świętego był ubogi rolnik z Wilamowic, który dorabiał na utrzymanie rodziny jako cieśla. Nazywał się Franciszek Biba i oboje z żoną Anną byli ludźmi bardzo religijnymi. Co więcej, umieli czytać i pisać, a Anna sama katechizowała swoje dzieci, wykorzystując do tego egzemplarz ilustrowanej Biblii.
Mieli dziewiątkę potomstwa, a kiedy okazało się, że ich syn Józef świetnie sobie radzi w nauce, podjęli, dla nich olbrzymi, finansowy wysiłek dania mu wykształcenia. Już w gimnazjum okazał się pracowitym i zdolnym uczniem, a po zdaniu matury w 1880 r. podjął decyzję o wstąpieniu do seminarium duchownego.
To podczas studiów zmienił nazwisko z Biba na Bilczewski. W tamtych czasach chłopskie nazwisko mogło być pewną przeszkodą w karierze duchownej, szczególnie, jeśli kapłan chciał sięgać wyżej niż poziom dekanatu. Zmianę taką mogli też zasugerować wykładowcy, widząc w młodym chłopaku intelektualny i duchowy potencjał.
Mimo że Józef zmienił nazwisko, nigdy jednak nie wyparł się swojego pochodzenia. Już jako biskup popierał szczególnie wszelką działalność charytatywną, ale też katechizacji ubogich. Umierając, poprosił, by pochowano go wśród nich, na janowskim cmentarzu.
Czytaj także:
Bł. Edmund Bojanowski: walczył o Polskę, troszcząc się o ubogich i o następne pokolenia
Biskup od Eucharystii
Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim przez rok pracował jako wikariusz, przygotowując się do dalszej nauki: studiów w Wiedniu, a potem w Rzymie, gdzie obronił doktorat. Habilitował się w Krakowie. Interesował się głównie studiami biblijnymi i sakramentologią, a w jej zakresie – nauką o Eucharystii.
Szczególnie to było słychać w jego wykładach (mając 31 lat, został profesorem na uniwersytecie lwowskim, a osiem lat później jego rektorem) i kazaniach. Kiedy został w wieku zaledwie 41 lat arcybiskupem łacińskim Lwowa, podjął szereg działań, które służyły przybliżeniu wiernych do Chrystusa Eucharystycznego. Rozpoczął na szeroką skalę akcję budowania kościołów i kaplic, by parafianie mieli bliżej na mszę, wspierał wczesną i częstą komunię św, a także katechizację, w tym dorosłych.
Co ciekawe, w tym zakresie bardzo liczył na pomoc kobiet – zgromadzeń żeńskich, także bezhabitowych. Sprowadzał je do swojej diecezji, pomagał w fundowaniu domów, popierał ich działalność swoim autorytetem.
Dodatkowa trudność, jeśli chodzi o jego archidiecezję, polegała na jej dużym zróżnicowaniu. W samym Lwowie było trzech arcybiskupów: łaciński, grecki i ormiański. Mieszkali tam też prawosławni, żydzi i protestanci. Na podziały religijne nakładały się konflikty narodowościowe. Odnalezienie w tym wszystkim takiej drogi postępowania, by budować jedność a nie podsycać konflikty, wymagało wielkiej mądrości i wyczucia.
Czytaj także:
Sutannę otrzymał już jako dwunastolatek… Poznaj św. Kaspera del Bufalo! [Wszyscy Świetni]
Ofiara całopalna
Już obejmując archidiecezję, ks. Bilczewski podjął decyzję, że będzie ofiarą całopalną. I rzeczywiście nic nie zostawił dla siebie. Pozwalał, żeby jego czas „rozgrabiali” Bóg i ludzie. Nie tylko jeździł na wizytacje, ale też spotykał się z wiernymi na co dzień, chodził na posiłki do seminarium, by poznać kleryków, a więc swoich przyszłych księży, angażował się w wiele wydarzeń dziejących się na terenie jego diecezji. Nieustannie głosił.
Jego działania ożywiły Kościół lwowski, a przede wszystkim sprawiły, że wiara katolików znacznie się pogłębiła i nabrała także wymiaru intelektualnego, przestała być wyłącznie praktykami. Wzrosła liczba powołań, kościołów i praktykujących. Arcybiskup był ze swoimi owcami stale, nawet kiedy wybuchła I wojna światowa i do Lwowa zbliżał się front, nie opuścił archidiecezji.
Zmarł z przepracowania 23 października 1923 r. W ostatniej woli wyraził życzenie, by jego serce pozostało w lwowskiej katedrze, a ciało pochowano w Janowie. Na prostej, ziemnej mogile przez następne kilkadziesiąt lat nigdy nie zabrakło świeżych kwiatów. Pochowany tam biskup zbyt głęboko wpisał się w serca swoich owiec, by chciały o nim zapomnieć.
Czytaj także:
Bł. Edmund Bojanowski: walczył o Polskę, troszcząc się o ubogich i o następne pokolenia