W domu mam ścianę marzeń. Tam są rzeczy, które WIEM, że w moim życiu się wydarzą. Kilka lat temu napisałam na niej – „zdobyłam Everest” – mówi Miłka Raulin.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Miłka Raulin – najmłodsza Polka, która zdobyła Koronę Ziemi. Nam opowiada o tym, co było najtrudniejsze w zdobywaniu Mount Everestu, o Sile Marzeń i książce pod tym samym tytułem, która właśnie trafiła do księgarń. Ale także o macierzyństwie i o tym, skąd brać siłę na swoje pasje.
Miłka, skąd Ty na to wszystko bierzesz siłę? I czas! Ty w ogóle śpisz?
Miłka Raulin: Chyba z kosmosu (śmiech). A na serio, ładują mnie małe sukcesy, dają powera. Oczywiście, nie jest tak, że nie odczuwam zmęczenia, bo czasem wręcz słaniam się na nogach. Wtedy na przykład muszę porządnie się wyspać. Poza tym, u mnie musi się coś dziać, jak jest zbyt długo spokojnie, to nuda. Budzę się i aż mnie nosi, by coś zrobić.
Miłka Raulin: My, matki, mamy gigantyczną siłę. Możemy wszystko!
Wszyscy gadają z Tobą o górach, Koronie Ziemi, to ja pogadam o… byciu matką. Kiedyś powiedziałaś, że macierzyństwo nie ogranicza marzeń. Kiedy to przeczytałam, pokochałam Cię miłością absolutną (śmiech). Kiedy zostałam matką, wydawało mi się, że to koniec świata, trzeba odłożyć na półkę pasje, marzenia, skupić się na małym człowieku, który wymaga 100 proc. uwagi.
Problem tkwi w naszej głowie, nie w dziecku, które jest… plastyczne. Jak je nauczysz, że z tobą podróżuje, włączasz je w aktywności, to w pewnym momencie stanie się to dla niego normalne. To od ciebie zależy, czy będziesz chuchała i dmuchała, by się broń Boże nie spociło, czy będziesz angażowała dziecko w twoje życie. Choć sporo się zmienia, to nadal pokutują w nas stereotypy, że młoda kobieta zostając matką, powinna zamknąć się w domu.
…POŚWIĘCAĆ się, zapomnieć o sobie, bo dziecko jest najważniejsze…
Oczywiście, niech się poświęca, ale w takim samym stopniu, jak tata. Przecież dziecko ma mamą i tatę. Kobietom wciąż dorzuca się zadań. Kiedyś „siedziałyśmy” w domu, nie zarabiałyśmy pieniędzy. Dziś pracujemy na pełnych etatach, zmagamy się ze światem, jesteśmy matkami. Mamy w sobie gigantyczną siłę, tylko musimy ją odkryć. Tak samo jak prawdę, że z dzieckiem możemy wszystko, czego tylko zapragniemy.
Sama się o tym przekonałam np. pisząc nocami doktorat. Jednak wysiłek przy tym, a przy włażeniu na Everest to nie to samo, bo…
…ależ to był Everest! Twój Everest. Zobacz, jak same podchodzimy do swoich osiągnięć. Czy facet zrobiłby coś takiego? Im jest łatwiej, bo nie odczuwają takiej presji. Ja też robiłam studia na politechnice, do egzaminów uczyłam się, bujając wózek… – mamy umiejętność robienia kilkunastu rzeczy na raz. Faceci mają zaś komfort, że mogą się skupić na tym, czym w danej chwili się zajmują. Nie wymaga się od nich wielofunkcyjności.
Ale chciałam powiedzieć, że doktorat pisałam, kiedy Franek spał obok mnie, a Ty jednak musiałaś trenować, no i w końcu wyjeżdżać na te wszystkie góry.
I wciskałam to w… 26 dni urlopu. Więcej przecież nie miałam. A dziecko raz w roku można zostawić pod opieką taty, nic się mu nie stanie. Może raz nie umyje zębów czy przez tydzień będzie jadł jajecznicę, ale przeżyje. My, matki, od razu wyobrażamy sobie najgorsze. Zapomniałyśmy, że my się tak właśnie wychowywaliśmy, rodzice się z nami nie cackali. Wracając do pytania, to ja też wszystko robiłam nocami. Jak odrobiliśmy z Jeremim lekcje, on poszedł spać, a ja przygotowywałam obiad na następny dzień, odpisywanie na maile, szukanie sponsorów, na końcu ledwo przytomna zakładałam buty i szłam biegać.
Najmłodsza Polka, która zdobyła Koronę Ziemi: Nie uprawiam czarnowidztwa
Co było najtrudniejsze w tych wszystkich wyjazdach – rozłąka z synem, tęsknota? Żegnałaś się z bliskimi? W końcu ryzyko było duże…
Nie uprawiam czarnowidztwa. Jestem zadaniowcem. Może to będzie szokujące, ale podczas wyprawy na Mount Everest w ogóle nie tęskniłam. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na słabość, emocje, tęsknotę, bo nie wejdę. Gadaliśmy z Jeremim przez telefon, ale czułam, że to on bardziej tęskni niż ja. Byłam nastawiona na cel. Kiedy mam zadanie, wyznaczony termin, działam.
Chcesz, by Twoja książka była sprężyną dla mam, które myślą, że nic już specjalnego w życiu nie osiągną, bo przecież muszą zająć się dziećmi. Co byś im powiedziała?
Wydaje mi się, że czasem wystarczy przypomnieć sobie, że nasze dzieci wyjdą kiedyś z domu, zamkną za sobą drzwi, ułożą sobie życie. Po swojemu. Trzeba znaleźć w sobie trochę zdrowego egoizmu. Myśląc o sobie, swoich pasjach, marzeniach, nie przestaniemy być mamami. Cały czas nimi jesteśmy! Są po prostu momenty, kiedy musimy zadbać o siebie.
Angażujesz Jeremiego w swoje pasje?
Kiedyś bardziej, chyba niepotrzebnie. Mieliśmy wejść na najwyższą górę Rumunii, złapał nas grad i Jeremi chyba się wtedy na mnie obraził. Uznałam, że trzeba poczekać, może sam zachce. Kiedyś, po którejś z prelekcji przyszedł i wyszeptał, że już chciałby pojechać ze mną w góry wysokie. Nie ukrywam, serce puchło z dumy (śmiech). Tylko trzeba poczekać, aż mu tak stópka urośnie, żeby raki nie spadały.
Miłka Raulin i jej przepis na sukces
Masz górskie autorytety?
Podziwiam Martynę Wojciechowską za wszystko, co robi. Za uświadamianie ludzi, podnoszenie poziomu wiedzy. Za to, jakim jest człowiekiem. Ale mam wiele innych autorytetów, tak naprawdę każdy, kto jest szalenie pracowity, nie tylko ktoś sławny, jest dla mnie wzorem. Ludzie konsekwentni w działaniu, twórczy, z otwartą głową. Sportowcy i odkrywcy, naukowcy.
Myślisz, żeby wrócić kiedyś za biurko na osiem godzin?
Tak (śmiech)! Bo w sumie równolegle cały czas to robię. To nie jest tak, że rzuciłam wszystko. Wrócę do kolejarstwa, bo kocham rozwijać się inżyniersko. Korporacje, które łatwo przychodzi nam demonizować (owszem, bywa, że dzieje się tam wiele złego), też mnie sporo nauczyły, podszkoliłam angielski, świetnie zarządzam czasem. Tak naprawdę wciąż jestem jedną nogą w kolejarstwie.
Zrealizowałaś swoje marzenie, zdobyłaś Koronę Ziemi, napisałaś książkę. Masz pewnie sprawdzony przepis na sukces – jakich potrzeba składników?
Każde marzenie traktuj jako projekt, który ma początek i koniec, konkretny czas realizacji, to nie może trwać w nieskończoność. Ułóż dobry plan działania. Stwórz folder z listą zadań. A przede wszystkim wierz w to, że się uda. W domu mam ścianę marzeń. Tam są rzeczy, które WIEM, że w moim życiu się wydarzą. Kilka lat temu napisałam na niej – „zdobyłam Everest”. Wszystko, co chcę, by się wydarzyło w moim życiu, piszę w trybie dokonanym. Wtedy nie ma przebacz. Ta ściana to pierwsza rzecz, którą widzę, jak otwieram oczy.
Czytaj także:
Miłka i siła jej marzeń. O najmłodszej Polce, która zdobyła Koronę Ziemi
Czytaj także:
Macierzyństwo niczego nie odbiera
Czytaj także:
Elisabeth Revol – kim jest lodowa wojowniczka, która zdobyła Nanga Parbat?