Czasem śmieję się, że nasz półtoraroczny syn jest już magistrem – począł się na początku pierwszego roku studiów magisterskich (a rok akademicki to dokładnie 9 miesięcy!), a drugi rok siedział już ze mną w ławce.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ciąża na studiach a dziecko na studiach
Zdecydowanie łatwiej być studentką w ciąży niż studentką z dzieckiem. Jeśli ciąża rozwija się prawidłowo, a my czujemy się dobrze – chodzenie na zajęcia nie jest dużym wyczynem. Ból pleców i rozproszenia spowodowane kręcącym się w brzuchu maluchem są do przejścia.
Schody zaczynają się wtedy, gdy dziecko przychodzi na świat. Nie możemy go przecież zabierać na zajęcia (choć są takie przypadki – w sieci kiedyś pojawiły się zdjęcia profesora, który podczas wykładu bierze na ręce płaczące dziecko studentki). Jak radzą sobie mamy na studiach?
Dobry plan kluczem do sukcesu
Studia nie muszą być wielką przeszkodą w macierzyństwie, jeśli tylko dobrze wszystko zorganizujemy. Oczywiście, zawsze możemy wziąć urlop dziekański. A gdy nie mamy takiej możliwości? Oto, co mi pomogło w pogodzeniu studiowania z opieką nad niemowlakiem:
- Zaplanowanie poczęcia. Wiem, nie zawsze mamy na to wpływ, ale jeśli tak, warto przemyśleć, jaki czas byłby dla nas najlepszy. Tak naprawdę każda pora ma swoje za i przeciw. Ja rodziłam w czerwcu – była to trochę jazda bez trzymanki, bo ostatnie egzaminy przypadały prawie na termin porodu, ale udało się i połóg był czasem, kiedy skupiłam się na sobie i dziecku. Zyskałam też wakacje na odpoczynek i odnalezienie się w nowej sytuacji. Mam jednak koleżanki, których dzieci przyszły na świat w środku roku akademickiego, a mimo to nie zrezygnowały ze studiów i ukończyły je ze świetnym wynikiem. Wiele zależy od indywidualnej sytuacji i otrzymywanego wsparcia.
- Wykorzystanie magicznych dziewięciu miesięcy. Ciąża bywa czasem, gdy dostajemy doskonałej motywacji do działania. Wiemy (chociaż jeszcze nie wiemy jak bardzo), że wszystko się zmieni, gdy nadejdzie pora narodzin. W moim wypadku całe dziewięć miesięcy było intensywnym okresem. Zdecydowałam się wtedy na zrealizowanie większości zajęć z ostatniego roku, który miałam spędzić już w towarzystwie synka. Często siedziałam na uczelni do wieczora i wracałam do domu naprawdę zmęczona, ale dzięki temu miałam mniej przedmiotów do zaliczenia, gdy się urodził. Coś za coś. Po porodzie upewniłam się, że to była dobra decyzja.
- Pomoc bliskich. Czasem zastanawiam się nad tym, jak silne muszą być matki wychowujące samotnie dzieci. Prawdziwe bohaterki. Każdego dnia dziękuję Bogu za moich najbliższych, którzy wspierali mnie w tym czasie. Za męża, który zostawał z dzieckiem, gdy musiałam być na zajęciach. Za mamę, która nosiła, lulała, śpiewała i jeszcze wypełniała lodówkę. Za przyjaciół, którzy krążyli z wózkiem pod wydziałem. A czasami po prostu za „dasz radę!” usłyszane od kogoś bliskiego.
- Wsparcie uczelni. Nie raz obiły mi się o uszy głosy koleżanek z roku: „Chyba też muszę zajść w ciążę, to będę miała luzy”. To jednak nie tak działa. Owszem, można otrzymać wyrozumiałość wykładowców, ale nie ma nic za darmo. Jeśli nie mogłam być na jakichś zajęciach, w zamian pisałam dodatkowy referat. Jeśli w godzinach zajęć miałam akurat wizytę u lekarza, przychodziłam na zajęcia do innej grupy, nawet w weekendy do studentów zaocznych. Do dziś odczuwam ogromną wdzięczność względem pracowników mojego wydziału. Czasem szczera rozmowa z nawet najbardziej niedostępnym profesorem sprawiała, że stawał się w moich oczach zupełnie innym człowiekiem.
- Odpuszczanie. Zawsze byłam pilną uczennicą. Z tych, dla których czerwony pasek był celem samym w sobie. Do dziś pamiętam, jak uczyłam się na pamięć regułek z fizyki – wyuczyłam się na 6 (chociaż chyba dobrze zrobiłam, bo nauczyciel fizyki został moim teściem), a dziś… cóż, chyba wiem, czym jest prawo grawitacji. Dopiero na studiach dojrzałam do myśli, że nie muszę być dobra ze wszystkiego. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
- Wielozadaniowość. Karmienie piersią w pierwszych miesiącach dziecka to godziny dziennie. Często wtedy czytałam albo się uczyłam. Na spacerach chodziłam ze słuchawkami w uszach i słuchałam audiobooków (polonistyka).
- Modlitwa. Bywały naprawdę trudne dni. Kiedy którąś noc z kolei śpi się kilka godzin (i to z przerwami na karmienie), a każdą chwilę wykorzystuje się na naukę, w końcu przychodzi kryzys. Ani kawa, ani zimny prysznic nie pomagały tak, jak chwila ciszy spędzona na modlitwie. Nawet jeśli ta modlitwa była tylko milczeniem przemęczonej matki, dawała moc. Zawsze.
Warto próbować, ale nie kosztem dziecka
Cały czas wiedziałam, że gdyby wystąpiła taka konieczność, byłabym gotowa odłożyć studia na później. Wiedziałam też, że robię to wszystko po to, aby jak najszybciej oddać dziecku siebie. Choć walka nie była łatwa – opłacało się. Jestem teraz szczęśliwą magister mamą: spełnioną, lepiej zorganizowaną i bardziej pewną swoich możliwości. Macierzyństwo daje bowiem niebywałą siłę.
Czytaj także:
Macierzyństwo w żałobie. Jak być dobrą mamą po śmierci własnej mamy?
Czytaj także:
Co jest najtrudniejsze w macierzyństwie?
Czytaj także:
Jak połączyć macierzyństwo i duchowość? Mówi Monika z bloga Manymum