Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Przyjacielu z ostatniej minuty, który nie będziesz wiedział, co czynisz. Tak, tobie także chcę powiedzieć: „dziękuję i do zobaczenia”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Była noc z 26 na 27 marca 1996 roku. W klasztorze Najświętszej Maryi Panny z gór Atlasu w Tibhirine, w Algierii, spało 9 trapistów. Nagle do środka wdarli się terroryści. 7 braci, w tym przeor Christian de Chergé, zostało uprowadzonych – 2 zdołało się ukryć.
Początkowo była nadzieja, że to tylko porwanie dla okupu. Zamordowano ich prawdopodobnie 21 maja. Odcięte głowy porzucono w worku przy stacji benzynowej. Dzisiejsza beatyfikacja ma szczególny wymiar dla jedynego polskiego trapisty, Michała Zioło OCSO. Po Wielkanocy w 1996 roku miał tam zacząć nowicjat. Złożył śluby w habicie swego mistrza i przyjaciela, o. Christiana.
Czytaj także:
25 lat temu zostali porwani mnisi z Tibhirine. Duchowe portrety 7 męczenników
Świadoma decyzja
Kiedy w 1992 roku wybuchła w Algierii wojna domowa, bracia mogli wyjechać. Po pierwszych porwaniach (dla okupu lub wymiany za terrorystów osadzonych w więzieniach) wielu ludzi ich do tego namawiało, w tym biskup z Algieru i generał zakonu. Jak opisuje ojciec Zioło w książce „Po co światu mnich?” [Wydawnictwo W drodze, 2018], sami zdecydowali, że zostaną:
Po wielu dyskusjach i sporach. Kiedy atmosfera w Algierii stała się bardzo napięta, głosowali swoją decyzję co sześć miesięcy. Aż przychodzi taki moment, że głosują ten ostatni raz, choć o tym nie wiedzą, i każdy z nich deklaruje, że zostaje. To ostatnie głosowanie wszystko zmienia. Świadkowie mówią, że we wspólnocie zaczyna panować jakiś niezwykły pokój. Podobno wcześniej Christophe robił awantury o wszystko – a to, że Celestyn ma nieporządek na biurku, a to, że Luc bierze bez pytania jego książki, a to, że wspólnota fałszuje podczas oficjum. Potrafił rzucić brewiarzem i wycofać się w kaplicy do części przeznaczonej dla świeckich. Ścigał sąsiada, bo jego krowy poszły w szkodę i wyjadły klasztorną trawę. Dom wariatów. A do tego terroryści przychodzili dość często skorzystać z telefonu, co zawsze podgrzewało atmosferę.
Porwani trapiści nazywali się: o. Christian de Chergé, o. Christophe Lebreton, o. Bruno Lemarchand, o. Célestin Ringeard, br. Luc Dochier, br. Michel Fleury , br. Paul Favre-Miville. Do morderstwa przyznała się Zbrojna Grupa Islamska, a historię opowiada film fabularny z 2010 roku „Ludzie Boga”. Scenariusz powstał na kanwie opowieści ogrodnika Muhamada, którego napastnicy zmusili do otworzenia bramy klasztoru. Przeżył.
W wielkim błędzie byłby ten, kto chciałby wykorzystać śmierć trapistów do podsycania nienawiści wobec muzułmanów. Bracia absolutnie by tego nie chcieli.
Czytaj także:
Matka ucałowała dłonie mordercy córki. “Uśmiechnięta siostra” umierała z imieniem Jezusa na ustach
Przyjaźń i trauma
Na spotkaniu autorskim w Krakowie ojciec Zioło zapytany przez Katarzynę Kolską o to, czy przebaczył sprawcom, odpowiedział: „Nie. Dlatego, że zniszczyli moje życie, w jakimś sensie. Muszę się z tym zmagać. To jest taka bezdomność… Mieszkam w Aiguebelle, tam jest też oczywiście moje serce. Ale jak ktoś jest Afrykańczykiem z pierwszego powołania, to już do końca życia. […] Dla mnie to jest jakaś potężna rana i myślę, że to jest w głębi, w takim życiu duchowym ogromnie ważne, żebym to zostawił”.
Ojciec Zioło był dominikaninem, w wieku 34 lat podjął trudną decyzję. Poszedł drogą powołania kontemplacyjnego. Odbył postulat w Fezie w Maroku. Do nowicjatu w Tibhirine – „filii” opactwa Aiguebelle – przyjął go o. Christian. Plan zawalił się wraz z rozbiciem wspólnoty klasztoru. To miał być dom Polaka, może na całe życie.
Podziwiał ojca Christiana, arystokratę, syna generała, który był męski, ojcowski, pełen pokory i mądrej miłości nie do „swoich”, bo to łatwe. Kochał braci muzułmanów.
Trapiści żyli blisko z sąsiadami. Pomagała w tym przychodnia i pomoc lekarska świadczona ubogim. Jak mówił o. Zioło w wywiadzie dla „Więzi” w 2011 roku [„Mnisi bez żółwiej skorupy”]:
Zaczęły nawiązywać się przyjaźnie, budowało się wzajemne zaufanie. Mnisi byli zapraszani na śluby, pogrzeby, muzułmańskie święta. Mieszkańcy Tibhirine przychodzili do mnichów ze swoimi problemami, nie byli onieśmieleni, bo bracia żyli skromnie – właściwie ocierali się o dziadostwo. Grzebali się w ziemi i sprzedawali, tak jak ich sąsiedzi, owoce i jarzyny na targu w Médéi. O. Christian poszedł jeszcze dalej, zaczął pytać tych biedaków o jedyny skarb, jaki posiadali – o Boga. Ze swoim przyjacielem, Mohammedem, rozmawiali na tarasie klasztoru do późnych godzin nocnych właśnie o Bogu. W końcu mnisi pościli z muzułmanami w czasie ramadanu, pościli też w czasie Wielkiego Postu – nie było pomieszania, synkretyzmu, łatwego podlizywania się, kupowania sobie tą praktyką zaufania. Był to nie tylko wyraz szacunku wobec islamu, ale czas pytań kierowanych wprost do Boga: „Co, Panie, chcesz nam powiedzieć o sobie przez wiarę tych ludzi?”. Mnisi mieli solidny kręgosłup wiary, nie bali się takich pytań.
W świetle tragedii dociera do mnie, jak wysoko Chrystus postawił nam poprzeczkę. Miłość ojca Christiana – tak samo, jak Jezusa – pokonała śmierć. Znaleziono w klasztorze jego testament. Pisał go długo, dopracowywał. To jak algierskie wcielenie… Nowego Testamentu. Na współczesne czasy…
Przesłanie przeora
Jego treść poraża dojrzałością miłości. Przekracza czas, kontynenty i wzajemne uprzedzenia. Jego przesłanie, uświęcone ofiarą z życia, Bóg kieruje osobiście do każdego i każdej z nas:
[…] Nie pragnę śmierci. Myślę, że ważne jest, bym to powiedział. Jakże bym mógł tego chcieć, skoro odpowiedzialność za zabójstwo spadłaby na cały naród, który tak kocham. Zbyt drogo kosztowałoby to, co będzie, być może, nazwane łaską męczeństwa, gdyby miało być spowodowane przez Algierczyka, zwłaszcza przekonanego, że działa zgodnie z islamem. […]
Oczywiście po mojej śmierci zatriumfują ci, którzy mnie uważali za naiwnego idealistę. „Teraz niech powie, kto miał rację”. Chcę im powiedzieć, że – jeśli Bóg tak zechce – zdołam zaspokoić moją nieposkromioną ciekawość. Będę mógł zanurzyć moje spojrzenie w spojrzeniu Ojca i razem z Nim widzieć Jego dzieci wyznające islam, widzieć je takie, jakie On je widzi. Jaśniejące chwałą Chrystusa, będące owocem Jego męki. Obdarzone darem Ducha, którego tajemniczą radością pozostanie budowanie więzi, przywracanie podobieństw, godzenie różnic.
Dziękuję Bogu, że chyba zechciał przeznaczyć całe moje życie – to życie stracone, życie moje i życie ich – na tę właśnie radość, wbrew wszystkiemu i mimo wszystko. W tym „dziękuję”, w którym zawarte jest wszystko, zamykam oczywiście was, przyjaciele z wczoraj i dzisiaj […] I ciebie także, przyjacielu z ostatniej minuty, który nie będziesz wiedział, co czynisz. Tak, tobie także chcę powiedzieć: „dziękuję i do zobaczenia”.
Oby nam było dane, jak dobrym łotrom, spotkanie w raju, jeśli zechce Bóg, Ojciec obu.
Amen. Inszallah!
Algier, 1 grudnia 1993 roku – Tibhirine, 1 stycznia 1994 roku.
Głębia tego, co napisał ojciec Christian wymaga czasu, by dotrzeć do ludzi. Myślę, że wie to ojciec Michał Zioło, który cierpliwie idzie drogą miłości. Trapiści nie głoszą takich kazań jak dominikanie. Każde ich słowo ma wielki ciężar i wagę. Oby trafiło do serc.
Ostateczna wersja testamentu powstała w domu dla starszych księży prowadzonym przez Polkę, siostrę Lidię. Pod obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej.
Czytaj także:
Pamiętacie film „Ludzie Boga”? Zamordowani trapiści mają być błogosławionymi