Ogólnie rzecz ujmując, utarło się, że kobieta, która oczekuje na okres jest: nie do wytrzymania, nieracjonalna, nadmierna, nadwrażliwa. Komunikat jest jasny – lepiej nie wchodzić nam w drogę.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dziś chcę wam napisać o tym, że to, co słyszałyśmy na temat PMS jest jednym wielkim pierdzieleniem. I że czas, który do tej pory przeżywałyśmy jako totalnie pozbawiony sensu, może stać się konstruktem do najwspanialszych życiowych przemian.
Pejoratywne mówienie o PMS
Czas przed menstruacją został naznaczony przez kulturę i społeczeństwo w jednoznacznie pejoratywny sposób. Nawet więcej, dostałyśmy odwiecznego bana na jakąkolwiek sprzyjającą nam narrację. Zostałyśmy nauczone, że za te kilka lub kilkanaście dni przed miesiączką powinnyśmy przepraszać – innych, świat, Boga, siebie.
Tymczasem wzbudzanie w nas poczucia winy dawno okazało się bezcelowe. Według entuzjastów myślenia „nie ma nic gorszego niż zespół napięcia przedmiesiączkowego” zachowujemy się wtedy tak strasznie, jakbyśmy zostały podmienione. A skoro – idąc tą logiką – przy okazji PMS-u my to nie my, to za ewentualne szkody nie ponosimy odpowiedzialności.
Głos naszych potrzeb
W tym miejscu przestaje chcieć mi się żartować. Widzę ranę, którą zadano naszej kobiecej tożsamości. Myślę o tych kilku, kilkunastu dniach, kiedy oddalamy się od siebie i nie jesteśmy w stanie spojrzeć na siebie z… No właśnie, z czym?
Z perspektywą najsłabszej lub najgorszej wersji siebie. Bo w tym w bardzo dużej (jeśli nie w ogóle) mierze jest PMS. Jest wypłynięciem na wierzch wszystkich nieutuleń, potrzeb, deficytów. Jest donośnym poproszeniem nas o uwagę.
Opowieść o tym, czego sobie nie dajemy
Rzucanie piorunami, łzy, kompulsywne obżeranie się lodami do dwunastej w nocy, zapominanie o tym, gdzie coś się położyło, ból, przemęczenie, uczucie ciężkości, brak wiary we własne siły – czas przed miesiączką to niewyobrażalnie cenna opowieść o tym, co w sobie pomijamy, czego sobie nie dajemy. To możliwość skontaktowania się z obszarami, których nie dopuszczamy do świadomości wtedy, gdy czujemy się silne.
Ze smutkiem patrzę na lata, gdy wierzyłam w to, że jestem nienormalna, niegodna przyjęcia i nadmiarowa, bo przeżywałam czas, w którym moje ciało, wraz z odpływem energii, uzewnętrzniało moje wewnętrzne wraki. Wypowiadałam wtedy puste usprawiedliwienia, które brzmiały jak przyznanie się do winy. Przykrywałam się wstydem, głupkowatym żartem, frazesem powtarzanym przez pokolenia – „Kobiety tak mają”.
Ciało i jego bezcenne wskazówki
Dziś cieszę się, że mogę napisać wam ten tekst. Wierzę, że jeśli tylko tego zapragniemy, możemy uczyć przyjmować PMS tak, jak bardzo ważne wskazówki, które mogą pomóc nam odczytać, zrozumieć i pokochać siebie.
Dojmująca senność może bowiem mówić nam o niezaspokojonej potrzebie odpoczynku. Rozdrażnienie pozwalają dojść do głosu stłumionej złości. Zwolnienie obrotów to prośba o więcej przestrzeni, o niezatracanie się w obowiązkach.
Zespół napięcia przedmiesiączkowego to finisz cyklu. To wszystkie straty, zniechęcenia, zaszłości, łzy, głody i rany po bataliach i eskapadach miesiąca. Uświadamiając sobie je, dajemy sobie to, czego naprawdę potrzebujemy – autentyczne życie.
Czytaj także:
Słownik Kobiet: Intuicja
Czytaj także:
Słownik Kobiet: Różnorodność
Czytaj także:
Słownik Kobiet: Balans