Długo byłem uparty… Byłem bogiem w swoim życiu. Dopiero cierpienie, pustka, która stała się nie do wytrzymania, zdemaskowała moje chore myślenie – o sobie, o Bogu, o świecie – wspomina Piotr Zalewski, członek grupy „Wyrwani z niewoli”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Piotr Zalewski jest współzałożycielem i członkiem grupy profilaktyczno-ewangelizacyjnej „Wyrwani z niewoli”, autorem książki o tym samym tytule. Kiedyś zakompleksiony chłopak, który wpadł w świat narkotyków. Dziś żyje bez używek, a razem z Jackiem „Heresem” Zajkowskim realizuje antynarkotykowe projekty ewangelizacyjne w całej Polsce.
Katarzyna Szkarpetowska: Kogo widzisz, gdy patrzysz rano w lustro?
Piotr Zalewski: Odpowiedź nie jest dla mnie oczywista, to zależy od różnych czynników: od poprzedniego dnia, od stanu ducha, od tego, co przeżywam w danym czasie. Wszystkie te emocje, które są we mnie, wpływają na to, kogo widzę, patrząc w lustro. Gdy wiem, że poprzedni dzień był naprawdę dobry, że kochałem drugiego człowieka, że zagospodarowałem czas w sposób wartościowy, to widzę w lustrze Piotra spełnionego. Widzę gościa, który żyje w zgodzie z samym sobą. Kiedy natomiast mam mało czasu: dla Boga, dla żony, dla swoich pasji, to widzę Piotrka, który jest trochę zawiedziony – bo planował inaczej, bo nie spełnił tego, co zamierzył. Wtedy zwykle podejmuję decyzję, by uczyć się akceptować w sobie to, czego jeszcze na chwilę obecną zmienić nie mogę i zmieniać – z Bożą pomocą – to, na co mam wpływ.
„Melanż zaprowadził mnie na skraj przepaści”
Jak wyglądało twoje życie, zanim zacząłeś się nawracać?
Łapczywie i na oślep szukałem uwagi, potwierdzenia własnej wartości, poczucia, że jestem kochany. Byłem przekonany, że zostanę zauważony, gdy zrobię coś „wyrazistego”. Gdy ktoś okazał mi zainteresowanie, gruntowałem się w iluzorycznym przekonaniu, że teraz oto jestem wartościowy, bo inni mnie cenią. A to były jedynie pozorne substytuty miłości. Szeroko pojęty melanż doprowadził mnie w tamtym czasie na skraj przepaści.
Jaką drogę duchową musiałeś przejść – i jaką pracę nad sobą wykonać – żeby znaleźć się w miejscu, w którym jesteś dzisiaj?
To, gdzie dzisiaj jestem i co robię, zawdzięczam łasce Bożej, której dałem się poprowadzić, a także wsparciu drugiego człowieka, przez którego Pan Bóg także działa. Modlitwa, wspólnota Kościoła i własna determinacja sprawiły, że dzisiaj rozwijam się i staram żyć z Bogiem. Ukończyłem studia psychologiczne, żyję bez narkotyków, razem z Jackiem „Heresem” Zajkowskim realizuję antynarkotykowe projekty ewangelizacyjne w całej Polsce, mam cudowną żonę Kasię. I chociaż radykalnie zmieniłem swoje życie, to ciągle jest masa spraw do przepracowania. Nieraz jest trudno, jednak nie tracę ducha. Mam blisko ludzi, którzy mnie wspierają: kierownika duchowego, raz w tygodniu chodzę na psychoterapię, wraz z Kasią należymy też do wspólnoty Domowego Kościoła.
„Wyrywanie się z niewoli to codzienna decyzja”
Jak to jest wyrwać się z niewoli?
Ten pierwszy impuls jest jak silne zakochanie. Przychodzi z ogromną nadzieją. Nagle uświadamiasz sobie, że można pokonać coś, co przez lata było nie do pokonania. Uświadamiasz sobie, że jest ktoś, kto cię kocha i jest w stanie przebaczyć ci wszystko, jeśli tylko Go o to poprosisz – Jezus. Wyrywanie się z niewoli trwa tak naprawdę każdego dnia. To codzienna decyzja na modlitwie: „Panie, Ty wiesz, jak łatwo mnie zniewolić. Chcę z Twoją pomocą wybierać prawdziwą wolność”.
Co czujesz, kiedy wracasz myślami do tego, co było?
Cieszę się, że jest inaczej, lepiej. Że w moim życiu nastąpił zwrot akcji – tyle udało mi się zmienić, naprawić. Czasami czuję też trwogę, bo wiem, jak mało potrzeba, żeby wrócić do starego życia. Wystarczy odrobina pychy oraz szczypta innych grzechów głównych, by znowu poddać się kuszącej i pozornie dobrze przyprawionej potrawie, którą świat ma dla mnie w szeroko rozbudowanej ofercie. Jedynym sposobem, by się temu oprzeć, jest pokora.
„W sakramencie spowiedzi po raz pierwszy zdjąłem maskę”
Na spotkaniach z młodymi ludźmi mówisz, że przed nawróceniem – a ściślej: nawracaniem, bo podkreślasz, że to proces – twoje życie nie miało sensu. Skąd zatem czerpałeś wtedy energię do życia?
Myślę, że moje życie miało sens nawet wtedy, tyle że ja tego sensu w tamtym czasie nie widziałem – byłem pogrążony w grzechach, w nałogach, a te zawsze pozbawiają nadziei. Wydaje mi się, że Bóg cały czas wtedy przy mnie był i chciał wejść do mojego serca, by mi pomóc, uwolnić mnie. Długo byłem uparty… Byłem bogiem w swoim życiu. Dopiero cierpienie, pustka, która stała się nie do wytrzymania, zdemaskowała moje chore myślenie – o sobie, o Bogu, o świecie.
Co pustka może zrobić z życiem?
Albo zatwardzić człowieka jeszcze bardziej, i często w konsekwencji doprowadzić do rozpaczy, albo stać się niepowtarzalną szansą na zmianę. Gdy jest względnie dobrze – mamy dobrą posadkę, pieniądze, zdrowie – wówczas znacznie trudniej jest zrobić coś ze swoim życiem. Nie chcemy, nie lubimy burzyć swojego pozornie wygodnego porządku, nawet jeśli jakiś kawałek serca w nas woła o zmianę. A gdy jesteśmy w kryzysie, to tak naprawdę często nie mamy już nic do stracenia – i to właśnie jest nasza szansa.
To też ważne, żeby pozwolić sobie pomóc, prawda?
Tak, ja byłem w totalnym kryzysie, naprawdę nie było już co zbierać. Gdy pozwoliłem sobie pomóc, zyskałem nową jakość. Dla mnie momentem przełomowym była spowiedź.
Jedno spotkanie przyniosło z sobą tak dużą zmianę?
Tak, ponieważ wtedy, w tym sakramencie, po raz pierwszy zdjąłem maskę i pokazałem siebie prawdziwego. Ta pierwsza przełomowa spowiedź była też wskazówką – idź w tym kierunku.
„Każdy może doświadczyć życia w wolności”
Ważnym wydarzeniem w twoim życiu było też poznanie „Heresa”.
Tak, piszę o tym więcej w książce „Wyrwani z Niewoli”, w rozdziale „Cuda na kiju i łysa bania”. Tam opisuję, jak poznałem Jacka. Jego „łysa bania” i dziary sprawiły, że podbiłem do niego na pewnych halowych rekolekcjach – jakieś osiem lat temu – i tak nasza wspólna przygoda trwa do dzisiaj 🙂 Mamy inne temperamenty, inny sposób bycia, ale łączy nas wspólny cel niesienia przesłania nadziei i ratowania młodych ludzi w Polsce.
Do czego przygotowały cię te trudne doświadczenia, które masz za sobą?
Na pewno do tego, by mniej oceniać ludzi, bardziej ich rozumieć, nie od razu szufladkować. Trudne doświadczenia i grzechy przypominają mi, że sam jestem paskudnym grzesznikiem i nie mam prawa uważać się za kogoś lepszego od innych – choćbym nawet odmawiał trzy nowenny dziennie 😉
Z jaką intencją napisałeś książkę „Wyrwani z niewoli”?
Główna intencja była taka, by pomóc tym, którzy boją się przyjść do Boga ze swoimi słabościami i grzechami. Skoro ja – i inni, o których piszę w książce – doświadczyli ukojenia ze zdrojów zbawienia, to znaczy, że każdy może doświadczyć życia w wolności. Dostaję informacje zwrotne o przydatności tej książki, z zakładów karnych, od dwunastolatków, od emerytów, nawet od policjantów. Ośmielam się powiedzieć, że każdy może w niej znaleźć coś dla siebie.
Czytaj także:
Andrzej Sowa: Złamałem wszystkie przykazania, ale Bóg uczynił dla mnie cud [wywiad]
Czytaj także:
Schodzi do „piekła”, aby ratować stamtąd ludzi. I dzieją się cuda
Czytaj także:
Był uzależniony od opium, nie przyjmował sakramentów. A i tak został świętym