„Bez Boga w centrum nie widziałbym sensu trwania przy wartościach. Myślę, że mógłbym dać sobie wtedy zielone światło na wszystko, i pewnie bym się zatracił” – mówi Szymon Reich, uczestnik siódmej edycji „Top Model”, a od niedawna także muzyk.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Szerszej publiczności przedstawił się w “Top Model”. To tam, na pytanie Joanny Krupy o to, skąd ma takie pozytywne nastawienie do życia, odpowiedział, że z wiary w Boga. Niedawno w sieci pojawił się jego pierwszy teledysk, który po tygodniu miał już ponad 170 tys. wyświetleń. Nam mówi o tym, dlaczego zaczął rapować, czy z Bogiem da się pójść na imprezę, i dlaczego w pewnym momencie nie chciał, by jego siostra związała się kiedyś z kimś takim jak on.
Anna Malec: Jak to się stało, że zacząłeś rapować?
Szymon Reich: nigdy nie czułem się raperem, w pewnym momencie po prostu zacząłem pisać teksty. Pewnego razu z koleżanką, która jest świetną wokalistką, trochę dla zabawy, zaczęliśmy freestajlować – ona zaczęła coś nucić, ja dodałem do tego jakiś bit, i pomyślałem sobie – kurczę, to jest fajne. Stwierdziliśmy oboje, że to ma jakiś potencjał. Od tego się zaczęło. Potem podeszliśmy do tego bardziej profesjonalnie, poszliśmy do studia.
Zawsze byłem w pewien sposób połączony z muzyką. Lubiliśmy z chłopakami na osiedlu, pod blokiem freestajlować, tak spędzaliśmy wolny czas. Przyznaję, że nigdy nie byłem w tym najlepszy. To wyszło totalnie spontanicznie i sam bym się tego po sobie nie spodziewał.
Robisz muzykę nie o tym, jak fajnie jest ci w życiu, ale o Panu Bogu, o swojej wierze. Chcesz być chrześcijańskim muzykiem?
Ciekawe, że to przeciwstawiłaś – że albo jest fajnie w życiu, albo jest życie z Panem Bogiem. A według mnie to idzie w parze.
Szczerze, myślałem nawet o tym, żeby napisać taki brudny, imprezowy tekst, ale nie czułem się z tym dobrze, nie było to w moim stylu. Lubię i potrafię imprezować, mam za sobą bardzo intensywne czasy studenckie, ale jednocześnie też bardzo mnie ciągnie do kościoła, bywam tam dwa, trzy razy w tygodniu i to jest bardzo ważna część mojego życia. Moje teksty wynikają bardziej z tego.
Szymon Reich – fanatyk religijny, który chodzi z Bogiem na imprezy. Nie boisz się, że tak będziesz teraz oceniany?
Nigdy nikomu nie narzucałem wiary ani swoich poglądów. Żyję w środowisku bardzo zróżnicowanym, mam znajomych z najróżniejszych miejsc. I mimo moich dość konserwatywnych wartości jestem otwarty i tolerancyjny, bo uważam, że jestem zbyt młody, by wmawiać komuś, co ma myśleć.
Jedyne, co mogę zrobić, to przedstawić siebie i swoje poglądy, choć tutaj też myślę, że jestem otwarty na krytykę czy na wymianę myśli. Natomiast wśród moich znajomych nikt tego, co robię, nie krytykuje. Oni mnie znają, i to, o czym śpiewam, raczej ich nie zaskoczy. Choć mogą być zaskoczeni wykonaniem.
Z Panem Bogiem faktycznie da się pójść na imprezę?
Pewnie! Najlepszym tego przykładem są pielgrzymki czy Światowe Dni Młodzieży. Byłem wolontariuszem na ŚDM w Krakowie i pamiętam, że to miasto było oblężone takimi „kibolami”, tyle że oni krzyczeli „Jesus Christ”. Śpiewaliśmy w tramwajach, darliśmy się wszędzie i to mi właśnie przypominało taką chrześcijańską imprezę.
Nawet kiedy idę do klubu, to nie zapominam, kim jestem i nie robię jakiś głupich rzeczy, zbyt pochopnych.
W swoim utworze śpiewasz o tym, że poznałeś „nowy świat” i masz stamtąd pamiątki. Faktycznie masz za sobą coś, od czego musiałeś się odwracać?
Mam wielu znajomych, którzy są uzależnieni od jakiś używek, którzy gorzej radzą sobie z życiem czy są uzależnieni od seksu. Mówi się, że mądrze jest uczyć się na własnych błędach, ale myślę, że genialne jest uczyć się na błędach cudzych. Wiadomo, że też swoje błędy popełniłem, ale mam też tyle przykładów z tego świata, że do wielu rzeczy mnie po prostu nie ciągnie.
Myślisz, że wiara cię przed tym chroni?
Wiara w Boga przekonuje mnie, że to dobro, które czynię, jest słuszne i ma sens. Bez Boga w centrum nie widziałbym sensu trwania przy tych wartościach. Myślę, że mógłbym dać sobie wtedy zielone światło na wszystko, i pewnie bym się zatracił.
Jestem bardzo wdzięczny za to, że w Warszawie kościoły są wszędzie i zawsze mogę tam pójść, pomodlić się. Jak czegoś nie ogarniam, idę tam, wyciszam się, powiem Bogu o swoich problemach, przemyślę wszystko i wychodzę odświeżony. To jest mój reset, bardzo mi to pomaga.
Zawsze otwarcie i bez wstydu przyznawałeś się do swojej wiary? Łatwo było mówić ci o tym w “Top Model”? Nie bałeś się konsekwencji?
Łatwo mi było to powiedzieć, ale im bliżej było do emisji pierwszego odcinka, tym bardziej się bałem i nawet szukałem jakiejś drogi ucieczki. Bałem się publicznego zlinczowania z tego powodu. Byłem zaskoczony, bo stało się zupełnie inaczej.
Ludzie wbrew pozorom lubią rozmawiać o wierze. Nawet jak robiliśmy ze znajomymi domówki, przez które sąsiedzi nas nienawidzili, to nie było na nich tylko „grubego melanżu”, ale też często rozmawialiśmy o Panu Bogu, wierze i różnych naszych poglądach religijnych.
Więc myślę, że to jest dla ludzi ciekawy temat, ale już mniej ciekawe jest przyznanie się do tego, że jest się częścią Kościoła, który ma teraz nienajlepszy PR. Tego się bałem.
W “Top Model” w zasadzie nie spotkał mnie żaden hejt. Wydaje mi się, że autentyczność wygrywa. Jeśli sami sobie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, dlaczego wierzymy, to myślę, że nie będziemy mieli takiego ciśnienia, żeby innych o tym przekonywać, ale będziemy potrafili mówić o tym normalnie.
Czy ta publiczna deklaracja i pozytywna jednak reakcja ludzi coś ci dały? Czujesz się mocniejszy?
Pokazało mi to, że jest wśród ludzi potrzeba, by mówić o wierze publicznie.
Kiedy wstawiałem na Instagramie posty o dobroci, o wierze, o nadziei, to ludzie bardzo pozytywnie to przyjmowali. I ja, i moja siostra, dostawaliśmy dużo prywatnych wiadomości, w których ludzie pisali, że im samym ciężko jest mówić o wierze, a dzięki temu, że my o tym powiedzieliśmy, oni też się potem odważyli. Zauważyłem w tym wartość.
Ludzie też zachwycali się twoją relacją z siostrą, waszą więzią. Zawsze jesteście jednym teamem?
Moja mama zawsze uczyła mnie dobroci, bo ona jest naprawdę osobą przesiąkniętą dobrem – myślę, że to stąd też ta miłość do siostry. Zawsze ją kochałem, ale nie zawsze mieliśmy dobrą relację.
Kiedyś miałem do niej inne podejście, próbowałem dominować, kazałem jej wracać do domu o wyznaczonej godzinie, zdawać raport z tego, co robiła, z kim była, byłem nadopiekuńczy. A ona nie miała do mnie przez to zaufania.
Ksiądz mi wtedy powiedział, że to, jakim ja jestem teraz dla niej, będzie miało wpływ na to, z kim ona się w przyszłości będzie chciała związać. I wtedy sobie pomyślałem – nie, tego to bym nie chciał. Więc starałem się być dla niej jak najlepszy, chciałem być jej przyjacielem. Kiedy zmieniłem swoje podejście, ona też się na mnie otworzyła. Dzisiaj nie ma niczego, na co mógłbym narzekać w naszej relacji.
Najpierw “Top Model”, teraz rap – dlaczego chcesz być w tej publicznej przestrzeni?
Zastanawiałem się, jak mogę ze swoimi wartościami dotrzeć do jak największej liczby osób. Wcześniej już coś próbowałem, zawsze byłem zaangażowany w wolontariaty, ale też często brakowało mi poczucia, że to cokolwiek daje na tak małą skalę. Szukałem czegoś większego, czegoś, co pozwoliłoby mi dotrzeć do ludzi.
Kim się dzisiaj bardziej czujesz? Muzykiem, modelem, studentem?
Ciężko jest mi się przedstawić. Jestem Szymonem, który ma pewne marzenia, który chciałby tworzyć dobre treści, przydatne dla innych ludzi. Chcę mieć dobry wpływ. Szukam swojego formatu, w którym mógłbym robić to jak najlepiej.
Myślę, że człowiek zawsze i wszędzie powinien wywierać sobą jakiś dobry wpływ. Tam, gdzie mogę, tam będę to robił.
Czytaj także:
Przychodzi ministrant do Top Model: Entuzjazm biorę z mojej wiary
Czytaj także:
Qczaj i jego “Ukochoj sie!”: Dostałem to życie i chcę o nie walczyć
Czytaj także:
Ida Nowakowska-Herndon: Pan Bóg jest nieodłączną częścią mojego życia i nie potrafię Go schować do kieszeni