Kiedy wchodzimy w okres narzeczeństwa, rozpoczyna się kolejny, ważny etap naszego związku. Zaczynają się przygotowania do małżeństwa, a przed nami coraz bliżej perspektywa wspólnego życia „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Często w tym okresie pojawia się poważny kryzys. Czy musi on oznaczać koniec relacji? A może to właśnie dobry początek?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Praktyka czyni mistrza
Jedną z ważniejszych rzeczy w małżeństwie jest pojednanie. Skala i liczba konfliktów jest różna w zależności od okresu, w jakim znajdują się małżonkowie. Żeby zachować jednak zdrową relację, ważne jest, żeby zawsze po takim konflikcie pojednać się, przeprosić, wybaczyć…
Tego nie da się nauczyć na jednym kursie przygotowującym do małżeństwa, naukach przedmałżeńskich czy wieczorach dla zakochanych. One są bardzo pomocne we wskazaniu tego, co ważne, ale pracę musimy wykonać sami…
Pamiętam wiele takich sytuacji, kiedy w narzeczeństwie kłóciliśmy się do późnych godzin nocnych, albo raczej dyskutowaliśmy, nie widząc na horyzoncie cienia porozumienia. To było bardzo trudne. Czasem rozstawaliśmy się w niezgodzie, a mój mąż (wtedy narzeczony) potrafił zapukać do drzwi o godz. 3.00, 4.00 w nocy po to, żeby się pojednać i wrócić z powrotem do siebie.
Mówi się, że praktyka czyni mistrza i dobrze się mówi. Widzę, że w naszym przypadku te dobre nawyki pojednania przed snem (a czasem nawet przed zmierzchem) zaowocowały tym, że w małżeństwie łatwiej nam się jednać i przebaczać sobie urazy.
Nie pasujemy do siebie?
Jasne, że nie pasujecie do siebie – mam poczucie, że okres chodzenia ze sobą, narzeczeństwa, a później małżeństwa cały czas jest okresem dopasowywania się. Oczywiście są pewne kwestie fundamentalne, gdzie należy bardzo głęboko przemyśleć temat ślubu, kiedy np. jedno z narzeczonych chce mieć dzieci w małżeństwie, a drugie deklaruje, że absolutnie nie.
Natomiast pod wieloma względami narzeczeni nie pasują do siebie w ogóle. Pochodzimy z różnych rodzin, mamy odmienne wyobrażenie o małżeństwie, jesteśmy różni z racji na płeć, charaktery, temperamenty, wrażliwość… Ja z marszu mogłabym wymienić wiele różnic pomiędzy mną a moim mężem. Już od samego początku narzeczeństwa (oprócz miłości, zachwytu sobą, zakochania i wielu innych wspaniałości) łączy nas przede wszystkim fundament – oboje pragnęliśmy życia z Bogiem – zarówno w narzeczeństwie, jak i w małżeństwie.
Walka trwa!
Pamiętam taki czas w naszej relacji narzeczeńskiej, że na serio zastanawiałam się, czy to jest ten mężczyzna. Oczywiście nie ma nic w tym dziwnego czy nawet złego – okres przed ślubem wciąż jest czasem rozeznawania. Znam historie par, które rozstawały się krótko przed ślubem, korzystając z tego „przywileju”.
Moje obawy wynikały z tego, że dużo się kłóciliśmy. To było po prostu męczące na dłuższą metę. Eskalacja konfliktów powodowała wiele lęków przed wchodzeniem w małżeństwo.
Czasem mam poczucie, że jeszcze przed ślubem narzeczeni podświadomie chcą jak najwięcej wprowadzić „poprawek” w zachowaniu, sposobie myślenia i w ogóle w osobie wybranka. Mamy pewne ramki i chociaż przyciasne, próbujemy wsadzić tam naszą ukochaną osobę na siłę. My też tak mieliśmy. Każdy z nas chciał postawić na swoim. Głównie ja. Maciej był bardziej skłonny do kompromisów.
Te sytuacje doprowadziły do tego, że choć pewna miłości do narzeczonego, postanowiłam skorzystać z pomocy duchowej pewnego kapłana. Chciałam, żeby był to ktoś neutralny, bezstronny, kto nie zna mnie ani Macieja.
Znałam ze słyszenia pewnego księdza, który miał wiele darów. On spojrzał na wszystko z lotu ptaka i niezaangażowany emocjonalnie w nasze sprawy zapytał:
– Czy wy chcecie budować swoje przyszłe małżeństwo na Bogu?
– No tak – odpowiedziałam stanowczo.
– Żyjecie w czystości?
– Tak.
– Chcecie mieć dzieci i wychowywać je w duchu wiary?
– Oczywiście, my już nawet mamy imiona, jeśli Bóg da!
– No właśnie, zatem jest walka. Demon będzie walczył i robił wiele, żeby zniszczyć waszą relację, żeby nie dopuścić do tego małżeństwa, ponieważ nienawidzi świętych małżeństw i wie, ile dobra Bóg może zrobić przez takie związki.
To spotkanie bardzo mi pomogło spojrzeć na nasze konflikty z innej strony. Zaczęłam widzieć tę walkę. Oboje w narzeczeństwie modliliśmy się za siebie codziennie – Maciej za mnie za wstawiennictwem Maryi, ja za Niego za wstawiennictwem św. Józefa. Na zakończenie spotkania ten ksiądz zaproponował modlitwę, którą zaczął od słów „Święty Józefie i Święta Maryjo, dziękuję Wam za wstawiennictwo w intencji tych narzeczonych…”.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wiedział o naszych modlitwach. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym, że nie jesteśmy sami w tej walce i jednocześnie pokazało, że jeszcze wiele walk przed nami.
Zatem Drodzy Narzeczeni, nie bójcie się kryzysów i konfliktów, ale też nie walczcie ze sobą, ale razem przeciwko problemowi, żeby każde kolejne wspólne zwycięstwo i każde kolejne pojednanie przybliżało was do siebie i Boga. Świat potrzebuje małżeństw na dobre i na złe… Odwagi – z Bogiem wszystko się uda!
Czytaj także:
Ślub czy konkubinat? Opinie Polaków
Czytaj także:
Ktoś taki nie nadaje się na małżonka. Ks. Dziewiecki wyjaśnia przysięgę małżeńską
Czytaj także:
Dlaczego randkowanie czasem boli?