Teraz bardziej smakują mi chwile spędzane z rodziną i przyjaciółmi. Są one po prostu lepsze.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ponad dwa lata temu napisałam mój pierwszy tekst o slow life. Dziś chcę się podzielić z tobą tym, czego nauczyłam się przez ten czas.
Slow life to dla mnie celebrowanie i cieszenie się życiem. Staje się to możliwe, gdy żyję w zgodzie ze sobą i jestem uważna. Aby tę ideę wprowadzić do mojego życia, potrzebowałam zmienić sposób myślenia i działania. Wymagało to ode mnie wysiłku, wychodzenia z utartych schematów i nie zawsze było miłe i łatwe. Ale z perspektywy czasu widzę, jak dużo dobrych rzeczy mi to dało. Poniżej znajduje się tylko kilka z nich.
Więcej czasu na modlitwę
Kiedyś trudno mi było wygospodarować w ciągu dnia czas na modlitwę. Zawsze trzeba było coś zrobić, załatwić. Moje myśli ciągle pędziły. W efekcie nawet jak siadałam do modlitwy, to trudno było mi się skupić, a myślami krążyłam daleko. Często bywało, że z mężem mieliśmy modlitwę małżeńską, ale na indywidualną nie starczało mi czasu (czytaj: nie dawałam sobie czasu).
Teraz jest inaczej. Codziennie staram się znajdować co najmniej kwadrans, aby porozmawiać z Bogiem. I po raz kolejny doświadczam tego, że gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne zaczyna się dobrze układać.
Coraz lepiej wychodzi mi mówienie nie
Kiedyś trudno było mi odmawiać. Z łatwością angażowałam się w różne działania i trudno było mi odmówić, gdy padała propozycja spotkania. Teraz zanim coś obiecam, daje sobie czas do namysłu. Wiem, że najpierw muszę sprawdzić, czy mam na to przestrzeń i czas, a także jak moja decyzja wpłynie na rodzinę (czy nie będzie ich kosztem).
Łatwiej mi mówić nie, choć często jest mi smutno, że w coś nie mogę się zaangażować lub z kimś spotkać. Jednocześnie zobaczyłam, że spowolnienie, zmniejszenie liczby spotkań towarzyskich przyniosło mi też wiele korzyści. Teraz bardziej smakują mi chwile spędzane z dalszą rodziną i przyjaciółmi. Są one po prostu lepsze.
Dzięki odpoczynkowi i wycofaniu się jestem bardziej obecna
Coraz lepiej wychodzi mi też dbanie o własny odpoczynek. Kiedyś wiele rzeczy robiłam kosztem snu i odpoczynku. Nie dawałam sobie prawa do nicnierobienia. Nadal zdarza mi się popaść w pracoholizm, ale mam też okresy zatrzymania i odpuszczania. Wiem, że jeżeli jestem wyspana i daję sobie czas na pobycie w ciszy sama ze sobą, to lepiej kocham moich bliskich i umiem im więcej dać z siebie.
Jest we mnie więcej wdzięczności i mniej się martwię
Zwalniając, nauczyłam się cieszyć z chwili obecnej – ze spaceru, zabawy w piaskownicy z dzieckiem, wieczornej rozmowy z mężem, wizyty przyjaciółki, filiżanki dobrej herbaty czy książki. Jestem bardziej obecna, bo nie czuję presji związanej z niekończącą się listą zadań do zrobienia.
Wieczorem, gdy podsumowuję dzień, dostrzegam ogrom błogosławieństwa i dobra, który mnie spotkał. A to z kolei pomaga mi się mniej martwić. Dzięki temu czuję się szczęśliwsza, a w moim sercu jest więcej pokoju.
Robię jedną rzecz na raz i jestem bardziej efektywna
Kiedyś trudno mi było być off-line. Dodatkowo, pracując, robiłam kilka rzeczy na raz. Wręcz szczyciłam się swoją wielozadaniowością.
Teraz, zanim zacznę pracować, zastanawiam się, co powinnam zrobić w pierwszej kolejności. Wypisuję rzeczy i wybieram te, które są ważne i/lub pilne, a spośród nich jedną, którą się zajmę w danej chwili. Dopiero gdy ją skończę, myślę o kolejnym punkcie z listy. W czasie pracy mam wyłączoną pocztę i media społecznościowe. Dzięki temu mniej się rozpraszam.
Ta strategia działania pozwoliła mi zwiększysz efektywność.
Czytaj także:
Czy slow life z małym dzieckiem jest możliwy?
Czytaj także:
Slow life, czyli jak celebrować życie
Czytaj także:
Słownik Kobiet: Uważność