– Swój pobyt tutaj ksiądz pojmuje jako pokutę? – Ks. Manfred Deselaers: Ludzie cały czas mnie o to pytają. Myślę, że tak, bo skutki tej zbrodni do dzisiaj istnieją. Nie uciekam od nich. I tyle.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z ks. dr. Manfredem Deselaersem z Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu, gdzie zajmuje się pojednaniem oraz pamięcią o Auschwitz, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Jak ksiądz rozumie słowa św. Pawła „Jedni drugich brzemiona noście”?
Ks. Manfred Deselaers: To jasne (śmiech). Bez tego nie ma wspólnoty. Jeżeli kogoś poznam, zaczynam rozumieć, jaki ciężar nosi. I albo chcę zostać z nim – wtedy musimy ciężar nosić razem, gdyż dialog, dobra relacja polega na tym, że otwieram serce, a jego życie staje się częścią mojego. Albo uciekam. Zamykam drzwi, nie chcę brać jego ciężaru.
Czytaj także:
Ks. Manfred Deselaers. Niemiec, który zdecydował się żyć w cieniu Auschwitz
Żeby dać aktualny przykład: sprawa molestowania nieletnich jest taka trudna także z tego powodu. To wielkie wyzwanie – nosić ciężar tych, którzy przeżyli molestowanie. Jeżeli z taką osobą rozmawiam, słucham jej, ona doświadcza ulgi. Bo może opowiedzieć o traumie. Dla mnie staje się to w pewnym sensie ciężarem. Jej ból staje się moim bólem i tylko miłość jest w stanie go nosić…
Czasem o tym myślę, słysząc aktualne dyskusje. Nie można powiedzieć: chcę mieć z tobą dobre relacje, ale twojego krzyża nie chcę. Nie ma takiej możliwości.
Czyli to wezwanie do odpowiedzialności. Wybierając Oświęcim, ksiądz jakby wziął odpowiedzialność za członków wspólnoty, która stworzyła obóz Auschwitz.
Nie mogę wziąć odpowiedzialności za przeszłość, ale jestem odpowiedzialny za relacje dziś. W „teraz” pamięć przeszłości jest obecna. I rany są obecne. Rany, które wtedy powstały, dalej ropieją, bolą.
Mam powiedzieć: chcę być przyjacielem Polaków, ale proszę nie mówić cały czas o II wojnie światowej? Lub – chcę być przyjacielem Żydów, ale skończcie z tym gadaniem o Shoah? To i tak jest obecne w naszych relacjach, czy o tym mówimy, czy nie. Trzeba to przyjąć jako punkt wyjścia, budując nowe relacje.
Ksiądz przeszedł długą drogę, co chyba nie było łatwe.
Było, ponieważ spotkałem ludzi. Chciałem być z nimi w dobrej relacji, a wiedziałem, że ta historia miała wpływ na ich życie. Najpierw to był dla mnie tylko temat. Moja droga zaczęła się nie tylko poprzez to, że odwiedziłem były obóz Auschwitz, lecz przede wszystkim wtedy, gdy spotkałem w Izraelu byłych więźniów.
Cały Izrael jest naznaczony skutkiem tamtych doświadczeń. Potem poznałem Polaków, między innymi proboszcza w Oświęcimiu. Postawa tych ludzi sprawiła, że chciałem być razem z nimi. Robić coś, żeby leczyć relacje. Miałem przy tym świadomość, że nie chodzi tylko o to, co robię ja, Manfred. To jest związane z relacjami między naszymi narodami czy religiami.
To rozumiem. Młody Manfred jedzie do Auschwitz, przeżywa katharsis i zaczyna na świat patrzeć inaczej. A potem ksiądz pojechał do Izraela w ramach protestanckiej „Akcji Znaku Pokuty”.
To było nieważne, że jest protestancka. Po maturze szukałem sensownej służby zastępczej zamiast wojska. Przypadkiem usłyszałem, że kuzyn był w Izraelu. Zadzwoniłem do niego, opowiadał, że było fajnie i tak się zaczęło. Pojechałem pracować społecznie.
W kibucu?
Tam uczyłem się języka. Potem pracowałem w szpitalu dla niepełnosprawnych dzieci w Jerozolimie.
A jak odkrył ksiądz powołanie do kapłaństwa? Studiował ksiądz prawo.
Mój ojciec był prawnikiem. Mówił, że jeżeli chcę pomagać ludziom, to żebym uczył się bronić ich praw. Zacząłem studia, ale czułem, że to nie dla mnie.
A chciał ksiądz ludziom pomagać?
W szkole byłem animatorem podobnej grupy, jak polskie oazy. Zawsze chciałem zmienić świat na lepszy. Nie chciałem iść do wojska, tylko robić coś bardziej sensownego. Kiedy pracowałem z dziećmi w Izraelu, nie interesowało mnie, jakie jeszcze lekarstwo można znaleźć, aby zmienić ich życie. Chciałem, żeby nie wpadły w rozpacz. Cieszyły się życiem, choć wiedzą, że muszą umierać, bo mają raka. Albo że będą przywiązane do łóżka do końca życia.
Starałem się im przekazać, raczej bez słów: nie bójcie się umierać, tam po drugiej stronie nie ma czarnej dziury. Jest ktoś, kto was kocha i czeka na was. To było takie głębokie poczucie. Zrozumiałem, że dla tego chcę żyć. No i zacząłem studiować teologię, najpierw jako osoba świecka. Później stwierdziłem, że jeżeli tak, to już trzeba iść na całość.
Czytaj także:
„Podaruj jajko wielkanocne bezdomnemu”. Uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam swoją pokutę
To trudny odcinek do zmieniania świata. Szaleństwo – Niemiec zamieszkał przy Auschwitz i łączy ze sobą ludzi.
Tak jakoś wyszło. Nigdy sobie tego nie wyobrażałem. Byłem w Izraelu, a w parafii, w której mieszkałem i pracowałem jako młody wikary, zaangażowałem się w Towarzystwo Relacji Chrześcijańsko-Żydowskich. Mieszkało w niej dużo ludzi, którzy pochodzili z dawnych wschodnich stron Niemiec, czyli teraz zachodnich – Polski.
W okolicach stanu wojennego zorganizowali pomoc dla pewnej wrocławskiej parafii. A ja zorganizowałem podróż do Wrocławia, a przy okazji – do Auschwitz. W Oświęcimiu poznałem proboszcza Jerzego Brońka i wpadłem na pomysł, że mógłbym z nim zamieszkać przez rok tak, jak mieszkałem w Izraelu. Zapytałem o to mojego biskupa i – ku mojemu zdziwieniu – był za. To był 1986 rok.
W 1989 roku byłem w Lublinie, gdzie uczyłem się języka polskiego, i wtedy padł mur berliński. Sytuacja się zmieniła. Od 1990 roku mieszkam w Oświęcimiu. Kard. Macharski zaproponował mi napisanie doktoratu na temat Auschwitz, co zajęło mi 5 lat, a w tym czasie powstało Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu. No i zostałem. Do dzisiaj mam przedłużenie pobytu na 2-3 lata. Zawsze mówimy: potem zobaczymy.
Najważniejszą misją księdza jest pojednanie. Mamy jednak Wielki Post, więc zapytam o pokutę. Myślimy o niej w kategoriach jednostkowych – pokutuję za swoje grzechy, co nakazał ksiądz w sakramencie pokuty. Pokuta ma być narzędziem budowania relacji? Ma sens wspólnotowy?
Tak.
Czym jest zatem pokuta?
Pokuta to znaczy coś wziąć na siebie, co nie jest bezpośrednim skutkiem mojej winy. Najprostszy przykład – ksiądz w konfesjonale mówi, żeby za pokutę zmówić 10 razy „Zdrowaś”. Ta modlitwa nie jest bezpośrednim skutkiem winy, tylko dodatkowym zadaniem, które ma leczyć.
Grzech zawsze coś niszczy. Jeżeli coś jest zniszczone, potrzebne jest leczenie. Można leczyć bezpośrednio, na przykład ukradnę i oddam. Kłamię – mówię prawdę i przepraszam. Ale czasem nie da się tego naprawić.
Grzech niszczy relacje, z Bogiem i z ludźmi.
Trzeba je leczyć. Jeśli się nie da, mogę wprowadzić do świata coś dobrego, jakieś „zamiast”. Bywa tak, że grzech podstawowy nie jest mój, tylko kogoś innego. Ale mnie dotykają jego skutki. Wtedy mogę powiedzieć: to mnie nie obchodzi lub wziąć na siebie skutki tego, co inni zepsuli. Próbować leczyć zepsute relacje.
Czyli wracamy do pierwszego pytania, bo to dotyczy zarówno ofiar przemocy seksualnej, jak i ofiar obozów. Pokuta ma nieść uzdrowienie dla wspólnoty; w relacjach z Bogiem Ojcem, z braćmi i siostrami.
Tak.
Rozumiemy ją płytko, jako karę. Jak się ma pokuta do pojednania?
O co chodzi Panu Bogu? Spowiedź jest leczeniem relacji z Nim. Ale jeśli ona jest odnowiona, wchodzę w sferę wymagań Boga. On ode mnie oczekuje, prosi moją wolność o to, abym Mu pomagał pokazać światu swoją miłość. Wracając do dobrej relacji z Bogiem, wracam do udziału w dziele zbawienia.
Więc pokuta jest powrotem do dzieła pojednania: Boga ze światem i ludzi między sobą. Pokuta zadana przez księdza na spowiedzi tylko ma pomagać w tym dziele.
Katolicy mają skłonność do moralizowania. Grzech nie dlatego jest zły, że jest niemoralny, tylko dlatego, że niszczy relacje miłości.
Ale co to jest moralność?
Dobre pytanie. Ma chronić człowieka przed uprzedmiotowieniem. Jeśli postrzegam ją w kontekście zła i dobra, nagrody i kary, zapominam o celu. Jest środkiem do budowania relacji. Moralność jest drogą do miłości?
Co to jest Dekalog? Podstawowy porządek życia ludzkiego według prawa Miłości. Jest wpisany w serce człowieka. Sens moralności jest taki, żebyśmy żyli razem w miłości, w szacunku dla godności drugiego itd. Jeżeli moralność staje się czymś innym, można o niej zapomnieć.
Swój pobyt tutaj ksiądz pojmuje jako pokutę?
Ludzie cały czas mnie o to pytają. Myślę, że tak, bo skutki tej zbrodni do dzisiaj istnieją. Nie uciekam od nich. I tyle.
Czytaj także:
Pokuta po spowiedzi to nie jest zapłata za grzechy. O. Jordan Śliwiński wyjaśnia