Gdy czytamy takie historie, mimowolnie otwierają się nam szerzej oczy. Czy jednak powinny? Skoro wierzymy w to, że mamy najlepszego Ojca, jakiego tylko moglibyśmy sobie wymarzyć, nie powinny nas takie świadectwa wcale dziwić. Wciąż jednak zadziwiają.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kolejka do urzędu nie chciała stopnieć. Ludzie stali w milczeniu. Nikt nie patrzył na drugiego. Wszyscy byli zanurzeni w smartfonach bądź zaaferowani wypełnianiem potrzebnych w okienku dokumentów. Raz po raz słychać było tylko odgłos przystawianej pieczątki przez panią urzędnik. Wiktoria z Pawłem stali podobnie jak inni. Czuli się obco w tym nowym dla nich kraju. Norwegię dopiero powoli poznawali.
– Number 45 – usłyszeli naraz zza okienka.
– To chyba nasz… – wyszeptała kobieta mężowi.
– Przyszliśmy odebrać dokument stałego zameldowania dla żony – zaczął powoli tłumaczyć mężczyzna.
– A kiedy państwo złożyli wniosek? – elegancka pani urzędnik w okularach jedynie przyglądała się obojgu penitentom.
– Yyy… Pięć dni temu…
– Proszę państwa… – pani urzędnik tylko delikatnie się uśmiechnęła. – Na tego typu dokumenty czeka się przynajmniej cztery tygodnie. Proszę przyjść za miesiąc.
– Nalegam – tym razem do rozmowy wtrąciła się młoda kobieta. – Proszę sprawdzić w systemie, czy nie ma już czasem gotowego dokumentu. Bardzo nam zależy. Zniecierpliwiona pani urzędnik tylko głośno westchnęła. Kilka sprawnych ruchów przy klawiaturze i wszystko jasne. Oczy urzędniczki były coraz większe.
– Nie wiem, jak to możliwe, ale… – zaczęła powoli. – Ale państwa dokument jest już gotowy. Nic z tego nie rozumiem.
Młode małżeństwo
Wiktoria zaś rozumiała aż zanadto dobrze. To kolejny etap, przez jaki od kilku miesięcy przeprowadzał ich św. Józef. Wszystko zaczęło się pół roku temu, gdy z powodu rosnących opłat za wynajem mieszkania wraz z mężem jako młode małżeństwo musieli wrócić do rodziców. Planowali dziecko, ale bali się, jak uda im się w tej sytuacji utrzymać rodzinę. Wiktoria nie pracowała. Paweł próbował na wszelkie możliwe sposoby znaleźć stabilne zatrudnienie. Wyjechał nawet do Norwegii, ale po tygodniu bezowocnych poszukiwań pracy, gnany jednocześnie niezwykłą tęsknotą do ukochanej, postanowił wrócić do kraju.
Kilka tygodni później Wiktoria oznajmiła mężowi, że będą mieli dziecko. Radość z jednej strony przeplatała się z lękiem o przyszłość. O zapewnienie bytu rodzinie. Dobrze wiedzieli, że nie mogą wiecznie zajmować mieszkania rodzicom. Pragnęli usamodzielnienia. Ale nadal nie wiedzieli, którą drogę obrać. Wtedy z pomocą przyszedł im on.
Orędownik codzienności
– Spróbuj tego… – któregoś dnia mama weszła do samotnie siedzącej w pokoju dziewczyny, wręczając jej jakąś niewielką broszurkę.
– Co to jest? – Wiktoria nie wiedziała w pierwszej chwili, co takiego daje jej mama.
– Chciałabym cię zachęcić do odmawiania „Trzydziestodniowego Nabożeństwa do św. Józefa”. To niezwykła modlitwa. Bardzo pomocna. Myślę, że w waszej sytuacji z Pawłem może naprawdę wiele pomóc.
Wiktoria rozpoczęła jeszcze tego samego dnia. Czyniąc zarazem ze św. Józefa orędownika codzienności. Tego, przez którego każdego dnia mogła zanosić swoje lęki i troski do dobrego Boga. To, co wydarzyło się przez następne kilka miesięcy, ciężko nie nazwać cudem.
Za dużo nieprawdopodobieństw
Po tygodniu Paweł raz jeszcze pojechał do Norwegii. Tym razem bardzo szybko znalazł pracę. Zatrudnił się na budowie. Nie znając języka. Nie mając żadnego doświadczenia w tej branży. Został zarejestrowany do spisu ewidencji ludności w ciągu kilku dni. Warto zaznaczyć, że zwykle na taką rejestrację czeka się przynajmniej miesiąc. Podobnie krótko musiał czekać na tymczasowy numer personalny: niespełna tydzień. Normalnie oczekiwanie trwa 30 dni.
Chcąc ściągnąć do siebie brzemienną żonę, Paweł wiedział, że musi się spieszyć. Linie lotnicze stawiały restrykcyjne warunki, jeśli chodzi o przyszłe matki, które mogą wejść na pokład samolotu. Do wymaganego limitu Wiktorii zostało 6 tygodni. Przyjazd żony uzależniony był jednak wieloma dokumentami, których wyrobienie zajmuje zwykle kilka miesięcy. Tyle chociażby trzeba było czekać na wyrobienie stałego numeru personalnego, na podstawie którego żona otoczona zostałaby opieką medyczną w kraju. A do tego potrzebna była Pawłowi umowa o pracę na czas stały. Pracował jednak zaledwie kilka tygodni. Wraz z żoną postanowili jednak zaryzykować.
Wiktoria korzystając z krakowskiego przysięgłego, przetłumaczyła na norweski specjalne pismo dla męża z prośbą do jego szefa o przyspieszenie procesu podpisania z nim umowy na czas stały. Następnego dnia po tym, jak szef otrzymał pismo, przyszedł do Pawła z gotową umową. Dokładnie taką, o jaką prosili wraz z żoną. Wszystko układało się aż nazbyt łatwo. Cud gonił cud. Coraz to kolejny problem rozwiązywał się w sposób nad wyraz nieprawdopodobny. Jeden po drugim. Tego było już za dużo, żeby wszystko zrzucać na zwykłe „szczęście”.
Zaufanie przy św. Józefie
Podobnych „przypadków” oboje mieli jeszcze wiele. „Przypadkowy” pan z Polski, który zgodził się wynająć im norweskie mieszkanie. „Przypadkowe” papiery, które małżeństwu udawało się podpisać w tempie kilkunastokrotnie szybszym, aniżeli wskazywałoby na to doświadczenie innych.
Finalnie ich dziecko szczęśliwie przyszło na świat. Dziś małżonkowie cierpliwie odkładają na własne mieszkanie. A kto wie? Może i dom. W końcu dla świętego Józefa załatwienie takiej prośby to bułka z masłem. Chodzi jednak, by mu rzeczywiście zaufać. I przez jego wstawiennictwo zanosić do Boga dobre pragnienia. Wtedy pozostaje już tylko czekać. I wielbić Najwyższego za to, co już nam przygotował. Bo to jest zwykle coś, o czym nam się nawet nie śni.
Czytaj także:
Jak sprawić, by twój dzień był bardziej święty
Czytaj także:
Nawrócony żołnierz: Czasem żeby odkryć Boga, trzeba sięgnąć dna
Czytaj także:
Setki mężczyzn na Męskim Różańcu. „Ta modlitwa to ratunek dla świata”