O kształtowaniu więzi mamy i córki, różnicach w wychowywaniu córki i syna, utracie mamy w dzieciństwie rozmawiamy z Agnieszką Sieńkowską, autorką projektu „Mama i Córka – Twórcze w relacji”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Marlena Bessman-Paliwoda: Co jest specyfiką relacji mama-córka? Co jest w niej szczególnego?
Agnieszka Sieńkowska*: Jestem mamą dwóch córek oraz dwóch synów i podzielam pogląd czy przeczucie wielu matek, że być mamą córki, to trochę co innego, niż być mamą syna. Ta różnica jest subtelna, wiąże się z całą masą naszych przekonań na temat płci, kobiecości, roli matki, więc każda kobieta będzie ją widzieć inaczej.
W rozmowach i w ankietach, jakie przeprowadziłam przygotowując projekt „Mama i Córka – Twórcze w relacji”, przewija się motyw córki jako lustra matki. W córce kobiety częściej szukają swojego odbicia, gdy marzą o jej przyszłości, to w tych marzeniach pojawiają się różne dobre rzeczy, które je same spotkały w życiu, chcą je chronić przed tym, czego same doświadczyły jako trudne, złe.
Także inni w córce, częściej niż w synu, doszukują się podobieństwa do matki. Niekoniecznie słusznie – ja na przykład mam chyba więcej wspólnych zainteresowań i cech z moim ośmioletnim synem niż z córką. Jestem za tym, by nie wartościować relacji mamy i córki – nie stawiam jej wyżej niż relacji z synami, nie twierdzę, że ona zawsze będzie bliższa, serdeczniejsza, czy odwrotnie – bardziej skomplikowana, burzliwa. Każda nasza relacja jest szczególna, tak jak inny i wyjątkowy jest każdy człowiek.
Czy w motywie córki jako lustra matki nie dostrzegasz niebezpieczeństwa programowania życia córki przez matkę?
Jeżeli jako mama będę zbyt przywiązana do tych swoich wyobrażeń na temat tego, jak to jest mieć córkę, jaka ta córka powinna być, to rzeczywiście istnieje zagrożenie, że będę chciała ją poddawać presji, zmieniać według moich wyobrażeń.
Ale jeśli jestem uważna, to nawet gdy gdzieś po drodze zdarzy mi się spojrzeć na córkę z oczekiwaniem, że zobaczę w niej siebie, to przecież szybko zorientuję się, że ona jest jednak inną, odrębną osobą. Historia z mojego życia: mam taką półkę z ukochanymi książkami z wczesnej nastoletniości, są tam wszystkie powieści Małgorzaty Musierowicz, Lucy M. Montgomery. Takie naprawdę szczególne książki, o których myślałam: „kiedyś przeczyta je moja córka, będziemy razem zanurzać się w świecie tych powieści.” A tymczasem moja jedenastoletnia córka przeczytała „Anię z Zielonego Wzgórza” i powiedziała, że jej przykro, ale w ogóle jej się to nie podoba!
Danka kocha czytać, tu jesteśmy podobne. Ale różnimy się bardzo w czytelniczych gustach: ona upodobała sobie książki detektywistyczne, z wątkami kryminalnymi, literaturę fantastyczną, czyli niemal dokładnie to, czego ja w ogóle nie znam. I mogłoby mi być przykro z tego powodu, może nawet przez chwilę było, ale zdecydowałam, że to przecież wspaniała szansa dla mnie, by odkryć coś nowego. Sama z siebie nigdy bym nie sięgnęła po większość z tytułów, które przeczytałam z polecenia Danusi.
Widzę też wiele innych różnic między nami, przyglądam się im z ciekawością i przede wszystkim staram się dowiedzieć, kim jest moja córka, po to, by być dla niej wsparciem, jakiego potrzebuje.
Czy na podstawie swojego doświadczenia, badań i pracy warsztatowej możesz powiedzieć, że wychowanie córki różni się od wychowania syna?
To wychowanie do pewnego momentu w zasadzie nie różni się niczym. Wierzę, że wychowujemy dzieci przede wszystkim przez przykład swojego życia i, moim zdaniem, trudno tu o podwójne standardy. Przekazuję te same wartości, przekonania, umiejętności i wiedzę o świecie zarówno córkom, jak i synom.
Przychodzi jednak taki czas, że córka kieruje do mnie, a nie do swojego taty, pytania, których nie usłyszę od syna. Są one związane ze wspólnym nam obu doświadczeniem bycia kobietą, biologicznymi i kulturowymi kwestiami płci, ciała, zmian jakie w nim zachodzą w czasie dojrzewania. To z córką dzielę się swoimi wspomnieniami z tego czasu zmian, uczę ją, jak może się na nie przygotować i jak się o siebie troszczyć.
Część tych lekcji udzielam świadomie, a część, i to chyba większa, to znowu to, co przekazuję jej po prostu żyjąc obok niej. Wzorzec kobiecości, który realizuję, moje poczucie własnej wartości lub jego brak, sposób w jaki traktuję innych ludzi, jakość budowanych przeze mnie relacji, moje zainteresowania, pasje i aktywności podejmowane poza domem, rodziną – to wszystko składa się na „wychowanie córki”.
Straciłaś mamę jako dziewczynka…
Tak, mama umarła niespodziewanie, gdy miałam niespełna 5 lat, a moja młodsza siostra 3. Nasz tata na szczęście stanął na wysokości zadania i mimo własnych trudności otoczył nas największą miłością i najlepszą opieką, jaką tylko można w takiej sytuacji otrzymać. Jednak moje dzieciństwo skończyło się wtedy, od tamtej pory zawsze czułam, że powinnam być dzielna, odpowiedzialna za siebie i siostrę. I niestety też zbudowałam w sobie przekonanie, że należy zachować dystans w relacjach z innymi ludźmi. Nie angażować się w nic całym sercem, bo skoro miłość nie chroni naszych ukochanych przed śmiercią… to może lepiej ich tak mocno nie kochać? Albo przynajmniej udawać, że wcale mi tak bardzo nie zależy…
W etap dorastania weszłam jednak z drugą mamą u boku. Dane mi było dorastać w obecności kochającej, opiekuńczej kobiety, mogłam na co dzień obserwować ją i kształtować swoją kobiecość w jej kontekście (na pewnych rzeczach się wzorując, inne odrzucając). Jak wiele w ten sposób zyskałam, uświadomiłam sobie tak naprawdę kilka lat temu, gdy sama zostałam mamą.
Widziałam jak wygląda ciąża, początki macierzyństwa, opieka nad maleńkim dzieckiem, bo obserwowałam drugą mamę, gdy pojawiło się moje młodsze rodzeństwo. Druga mama była przy mnie, gdy dojrzewałam, spędziłyśmy mnóstwo wieczorów przy stole w kuchni, rozmawiając o wszystkim, co tylko mnie interesowało. O chłopakach, miłościach pierwszych i kolejnych, o miesiączce, o ciuchach, o książkach.
Co możesz powiedzieć kobietom, które wcześnie utraciły mamę?
Ogromną pomocą w poukładaniu wszystkich moich przemyśleń na ten temat była dla mnie książka Hope Edelman „Córki, które zostały bez matki”- czytając ją po raz pierwszy miałam wrażenie, że znalazłam klucz do nigdy nieopowiadanej części mojej historii. Autorka, która sama straciła matkę jako nastolatka, zebrała opowieści innych osieroconych przez matkę kobiet i wyodrębniła pewne wspólne dla nich postawy, style zachowań, sposoby postrzegania świata i ludzi. Otwierałam oczy zdumiona, że kobiet takich jak ja jest na świecie więcej, że nie tylko ja wciąż opłakuję swoją stratę przez prawie 30 lat.
Później zaczęłam takie kobiety spotykać – na swoich warsztatach artystycznych, w internecie. To także ta książka bardzo wyraźnie uświadomiła mi, ile dobra wniosła w moje życie druga mama. Kobiety pozbawione takiego wsparcia wchodziły w dorosłe życie i macierzyństwo z mniejszą pewnością siebie, a nawet z poczuciem całkowitej niekompetencji.
Mimo to są rzeczy, których nie dostałam i których nigdy nikt mi nie da – bo mogła to zrobić tylko moja mama. Chciałabym usłyszeć opowieść o moim początku, chciałabym wiedzieć, co czuła, gdy mnie urodziła, jaka była jej pierwsza myśl o mnie, jak wyglądały nasze dni, czego się bała, co sprawiało jej radość, a co trudność w byciu matką.
Chciałabym po prostu znać kobietę, w której jest moje źródło. Kobietom, które wcześnie straciły mamę, chciałabym powiedzieć przede wszystkim to: niektóre rzeczy naprawdę nie wrócą, straciłyśmy je. Musimy te straty zobaczyć, uznać i opłakać. Przeżyć żałobę, jeśli trzeba to drugi, trzeci, a nawet dziesiąty raz. I wtedy możemy iść do przodu. Dobra wiadomość jest taka, że utrata mamy nie determinuje jakości naszych kolejnych relacji. Mamy w sobie zdolności i zasoby, by budować każdą relację od zera. Może być nam pod pewnymi względami trudniej, ale nie ma tak, że to jest dla nas niemożliwe.
Co może kształtować więź mamy z córką?
Kształtowanie więzi rozumiem jako wzajemne poznawanie się, odkrywanie, uczenie się siebie i obdarowywanie miłością w zgodzie z tym, co o sobie wiemy. Ja, niemal od początku swojego macierzyństwa spędzałam z córką czas głównie na czytaniu i opowiadaniu: najpierw czytałam przy niej, potem dla niej, jeszcze później uczyłam ją czytać i pisać, a teraz czytam razem z nią i to, co ona mi poleca oraz na tworzeniu: malowaniu, wycinaniu, klejeniu.
I mam poczucie, że opowieści i sztuka (podziwiana w muzeach, galeriach) i nasza codzienna twórczość kształtowały nasze więzi właśnie przez to, że dawały nam mnóstwo okazji do poznawanie siebie, swojej wrażliwości, upodobań. Nie twierdzę, że to jedyna możliwa droga – są rodzice, którzy z pasją uprawiają sport, podróżują, muzykują i to jest ich sposób na bycie z dziećmi i budowanie relacji. Dzielę się tym, co sprawdza się w naszej rodzinie, na czym się znam najlepiej.
W oparciu o to stworzyłam program warsztatów dla Mam i Córek. Będziemy na nich odkrywać moc opowieści, dobrych słów prosto z serca, będziemy szukać środków wyrazu dla tego, co w nas pośród kolorów, farb, fotografii.
Chcę żeby po przejściu warsztatów mama i córka miały owoce nie tylko w postaci lepszej znajomości siebie nawzajem, nowych nawyków związanych ze spędzaniem czasu razem, ale też te namacalne, fizyczne, które można zachować na całe życie jak największy skarb – list z opowieścią i przesłaniem, album ze zdjęciami, kolaże, wspólny portret i wiele, wiele innych. Pierwsze, całodniowe warsztaty „Mama i Córka- Twórcze w relacji” odbędą się 22 czerwca. Mam nadzieję, że będę mogła podzielić się ich pięknymi owocami.
*Agnieszka Sieńkowska – twórczyni Pracowni Artystycznej Makowe Pole, instruktorka warsztatów artystycznych i literackich, autorka projektu „Mama i córka – Twórcze w relacji”; mama dwóch córek i dwóch synów, żona Łukasza.
Czytaj także:
Matka i córka odnalazły się po… 82 latach
Czytaj także:
A co, jeśli moje dziecko do niani powie: mama…
Czytaj także:
Po co mi właściwie matka? Bez lukru o relacji matka-córka