separateurCreated with Sketch.

Z dziecięcym uśmiechem… na śmierć. Ks. Sylwester uczy nas czegoś ważnego

SYLWESTER ZYCH
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Gdy dziś, w trzydziestą rocznicę jego męczeńskiej śmierci, oglądam na nowo tę czarno-białą fotografię, doskonale wiem, skąd u niego ta niewinna mina. Skąd ten dziecięcy uśmiech.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Na czarno-białej fotografii widać szczerze uśmiechniętego mężczyznę obejmującego trójkę chłopców. Za nimi reszta dziecięcej ferajny. Niektóre z radością i nieskrywana dumą spoglądają na samego mężczyznę. Trudno się zresztą dziwić. Z jego twarzy bije trudno wytłumaczalny spokój. Pewna dziecięca, może i nazbyt naiwna, ufność. To twarz kogoś, komu można zaufać. Na pewno.

To ksiądz Sylwester Zych. Kilka dni temu obchodziliśmy okrągłą rocznicę jego śmierci. Wedle peerelowskiej propagandy: śmierci wskutek przedawkowania alkoholu. Wedle niezależnych historyków: śmierci na skutek morderstwa. Zabójstwa dokonanego z największą bezwzględnością. Dokonanego przez wrogów Kościoła. Ludzi, którym ten uśmiech nie mógł się podobać. Którym ten uśmiech bardzo przeszkadzał.

 

Moralnie odpowiedzialny za potrzebujących. Wszystkich

Czym naraził się komunistom ksiądz Zych? Na urzędniczych biurkach komunistów zebrało się swego czasu nieco dokumentów ze skargami na pobożnego kapłana. Choćby donosami na jego wystąpienia i na całą gamę odważnych kazań. Ale również na fakt udzielenia przez księdza schronienia kilku nastoletnim chłopcom, którzy otwarcie walczyli z reżimem, z milicją obywatelską. Młode rozpalone głowy wzorowały się na warszawskich powstańcach, składali przysięgi. Chcieli być jak oni. Dystrybuowali ulotki. Po śmierci górników w 1981 roku zapisywali na ścianach hasła mające dodać otuchy stłamszonych głęboką komuną rodakom. Gdy któregoś dnia nastolatkowie usiłowali rozbroić funkcjonariusza MO, padł przypadkowy strzał, który śmiertelnie ranił milicjanta. Wypadek nie mógł pozostać bez konsekwencji.

Śledztwo komunistów prowadziło właśnie do księdza Sylwestra. Kapłan nawet nie próbował się bronić. Przyznał się do udzielania gościny młodym opozycjonistom. Podczas brutalnych i bezwzględnych przesłuchań odpowiadał jasno i wyraźnie. Z odwagą w głosie:

“Jako ksiądz czułem się zobowiązany udzielić pomocy i schronienia wszystkim potrzebującym, a więc i tym chłopcom. Chciałem im pomóc, bo czułem się za nich moralnie odpowiedzialny”.

 

Zemsta odroczona

Wyrok nie pozostawiał złudzeń. Cztery lata więzienia. Wkrótce kara zostanie przedłużona. Do lat sześciu. Podczas odsiadki ksiądz Zych będzie bardzo podupadać na zdrowiu. Zewsząd słysząc nieformalne groźby. Milicjanci będą obiecywać zemstę. Czekając tylko na okazję.

Póki co ich zemsta ograniczała się „jedynie” do zaostrzania rygoru dla uwięzionego. Księdzu zakazano odprawiania w więzieniu mszy świętej. Zniszczono także należące do niego dewocjonalia. Tak bardzo mu drogie i cenne.

Trudno się dziwić, że więziony w coraz bardziej surowych warunkach ksiądz z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień podupadał na zdrowiu. Do tego stopnia, że nawet zwykle bezlitośni w takich przypadkach komuniści pozwolili na wcześniejsze wypuszczenie kapłana. Prawdopodobnie wiedząc, że ostateczna zemsta zostaje tylko odroczona. Ale i na nią przyjdzie czas.

Niestety. Mieli rację. Dla funkcjonariuszy okazja do śmiertelnej w skutkach zemsty nadarzyła się już wkrótce.

 

Fotografia

Księdza Sylwestra zamordowano we wtorek 11 lipca 1989 roku. Jego ciało znaleziono w pobliżu przystanku autobusowego w Krynicy Morskiej, do której to przed sześcioma dniami udał się na krótki urlop. Oficjalnie PRL-owska władza ogłosiła, że ksiądz zmarł wskutek „zbyt dużej ilości wypitego alkoholu”. Znajomi księdza znali jednak prawdę. Ksiądz Zych nie pił.

Wszystkie znaki wskazywały na to, że mordercy najpierw wmuszali w kapłana wódkę, aby następnie upozorować zbrodnię. Zbrodnię, do której tej dzielny i mężny ksiądz zdawał się szykować od dawna. Już dwa lata wcześniej zapisał bowiem w testamencie: „Czuję, że zbliża się mój dzień, czas spotkania z Panem, który uczynił mnie swoim kapłanem”. Gdy zaś na pół roku przed swoją śmiercią SB-cy zabili innego księdza, Stanisława Suchowolca, jadący na jego pogrzeb ksiądz Zych miał wyszeptać do siedzącego obok Włodzimierza Fraszczaka, działacza opozycji: “Teraz esbecy wezmą się na mnie”.

Jednak pomimo życia w ciągłym napięciu i groźbie nagłej śmierci, nigdy nie ugiął się komunistycznej propagandzie. Nadal głosił Chrystusa zniewolonemu narodowi. Nadal głosił wolność. Nadal głosił zwycięstwo dobra nad złem. Nadal pozostał sobą.

I gdy dziś w trzydziestą rocznicę jego męczeńskiej śmierci oglądam na nowo wspomnianą już czarno-białą fotografię, doskonale wiem, skąd u niego ta niewinna mina. Skąd ten dziecięcy uśmiech.


VINCENT LAMBERT
Czytaj także:
Lambert – męczennik współczesnego świata? Komentarze środowiska Kościoła


KOBIETA Z PLECAKIEM
Czytaj także:
Warto było rzucić wszystko i wyjechać. Daleko od domu odnalazłam siebie


Ojciec Dolindo
Czytaj także:
Gdyby zapytać potępionych: dlaczego jesteście w piekle? Ks. Dolindo odpowiada

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.