Lipiec i sierpień „uwolnienia” od obowiązku nauki miały sens i były podyktowane głównie rytmem pracy rolniczej. Każde ręce, nawet te najmniejsze, były potrzebne na czas żniw do pomocy.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W naszym warszawskim mieszkaniu nie mamy telewizora, a dostęp do komputera czy telefonu dla dzieci limitujemy. Zabawek mamy sporo, ale i tak co jakiś czas pojawiają się jak mantra te same trzy słowa, na dźwięk których w każdym rodzicu skręcają się wnętrzności – „nudzi mi się”.
Tu nie ma nudy
Latem jest inaczej – na prawie dwa miesiące opuszczamy to miejsce, wybywając z dziećmi do drewnianego domku na Mazurach. Nie jest to totalne odludzie, ale w ciągu tygodnia cisza, spokój i śpiew ptaków. Codziennie odwiedza nas makolągwa, a jeden raz przyłapałyśmy nawet dwa zające. Kocham to miejsce, tu spędzałam praktycznie każde wakacje w dzieciństwie.
Siedzę na tarasie z widokiem na jezioro, przyglądam się dzieciom, które ganiają z patykami, układają ścieżki z szyszek, podlewają za dużą konewką kwiaty. Gdy pada deszcz, chowamy się w domu. Domu, w którym praktycznie nie ma zabawek. Są natomiast kredki, kartki, książki i gry planszowe. To cały nasz dobytek. Jeszcze kominek, kalosze i to ogromne, ogrodzone podwórko z huśtawką. Tyle właśnie w zupełności wystarczy moim dzieciom do szczęścia. Tyle wystarczy, by tekst „nudzi mi się” prawie w ogóle się nie pojawiał.
Szczęście
Chodzimy na spacery, oglądamy motyle, ganiamy się bez celu wśród ogólnej wesołości. Uciekamy od komarów i zjadamy maliny prosto z krzaczka. Gdy jest ciepło, kąpiemy się w jeziorze, budujemy zamki z błota, gramy w baba jaga patrzy. Jest tak absolutnie cudownie.
Ze swojego dzieciństwa pamiętam także wyprawy z dziadkami na grzyby, jagody, granie ze starszym rodzeństwem w piłkę, badmintona, mafię i niezliczone gry karciane. Świeże powietrze, przestrzeń, przyroda. Słońce, deszcz, woda. Ciekawa jestem, czy wielu z naszych czytelników także ma takie wspomnienia – z wakacji u dziadków, albo tych w domu, ale spędzonych na rowerze i piłce z rówieśnikami. Ja jestem prawdziwą szczęściarą, że mogłam takich doświadczyć, a w tym roku nawet podzielić się tym doświadczeniem z własnymi dziećmi.
Tym bardziej, że to ostatnie takie nasze wakacje, w których praca zawodowa jeszcze nie dyktuje całkowicie warunków urlopowych. Cieszy mnie i to, większość rówieśników moich dzieci nie ma szans na taki czas nawet jednorazowo. Niektórzy trafiają na dwa tygodnie all inclusive z rodzicami, potem może jakieś kolonie, albo pełne dwa miesiące w ramach tzw. lata w mieście. Coraz częściej słyszę pojawiające się wśród rodziców pytanie – czy rzeczywiście wakacje powinny trwać 2 miesiące?
Wakacyjny sport ekstremalny
Choć może wydawać się to pytanie burzące cały porządek wszechświata, nie jest jednak bezzasadne. Szczególnie dla wszystkich tych rodzin (a śmiem przypuszczać, że należą do większości), dla których zorganizowanie opieki nad dzieckiem ciągiem przez 2 miesiące jest po prostu sportem wyczynowym i ekstremalnym.
Dziadkowie nadal aktywni zawodowo albo po prostu nie mają już sił lub chęci. Kolonie i obozy, choć prześcigają się w ofertach, to jednak ogromny koszt, szczególnie jeśli nie mówimy o jedynaku. Urlop rodziców szkoda rozbijać na dwa, tracąc szansę wyjazdów pełną rodziną, ale nawet przy takim rozbiciu nie pokrywa on całego zapotrzebowania. Szczęśliwie zostaje walka o miejsca w zajęciach organizowanych w ramach placówki edukacyjnej, choć jak to koleżanka córki określiła, jest to „taka szkoła w wakacje, tylko bez prac domowych”. A już najbardziej szkoda tego czasu na spędzenie go przed komputerem czy telewizorem. Może wy macie opracowane systemy wakacyjnej opieki nad dziećmi, którymi chcielibyście się z nami podzielić w komentarzach?
Czy może być inaczej?
Lipiec i sierpień „uwolnienia” od obowiązku nauki miały sens i były podyktowane głównie rytmem pracy rolniczej. Każde ręce, nawet te najmniejsze, były potrzebne na czas żniw do pomocy. Wakacje nie służyły więc w zasadzie wypoczynkowi, a ciężkiej pracy fizycznej.
Czy teraz jest taka potrzeba? Nie. Tylko czy inny model byłby rzeczywiście lepszy? W innych europejskich krajach wygląda to różnie. Jedne kraje, jak np. Dania, skracają czas letniego wypoczynku na rzecz częstszych i dłuższych przerw śródrocznych, choć sumarycznie dni wolnych i tak mają mniej niż nasze dzieci. Z kolei na Cyprze letnia przerwa trwa nawet 12 tygodni, a i w ciągu roku szkolnego dzieci uzbierają więcej wolnego niż ich polscy rówieśnicy (choć przy takiej pogodzie w kraju nie wzbudza to mojego zdziwienia).
Dni wolne zależą od klimatu, świąt religijnych, tradycji. Czy jest jakieś rozwiązanie optymalne? Tak tylko gdybam, ale może rozwiązaniem byłby odpowiednio długi urlop dla rodziców? 😉
Czytaj także:
5 krajów, do których naprawdę trudno wyjechać na wakacje
Czytaj także:
Prawdziwa szkoła zaczyna się… w wakacje! Chyba że rodzice w tym przeszkodzą 😉
Czytaj także:
Wakacyjna miłość i… co dalej?