Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jestem bardzo wdzięczna, że mogłam poznać rodzinę Eleny i Pietra, którzy zostali powołani na świadków przedziwnych Bożych cudów. U ich pierwszej córki, Ester, zdiagnozowano bezmózgowie – była z nimi przez 9 miesięcy w łonie, a później żyła godzinę po urodzeniu. Ból i cierpienie są częścią tej historii, ale jest nią też cud maleńskiego życia, które w pełni wypełniło swoje przeznaczenie.
Annalisa Teggi: Droga Eleno, dziękuję, że podzieliłaś się z Aleteią historią swojej córki. Kiedy ty i twój mąż poznaliście się?
Elena: Pietro i ja zaręczyliśmy się w 2009 r. Poznaliśmy się w szpitalu Sant’Orsola w Bolonii, gdzie pracowałam w laboratorium badawczym w dziedzinie komórek macierzystych, a mój mąż specjalizował się w kardiologii. Po 4 latach wzięliśmy ślub. W święto św. Stefana (26 grudnia) w 2015 r. dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży i to była dla nas bardzo ekscytująca wiadomość.
To był wasz wielki świąteczny prezent?
Byliśmy pełni nadziei i bardzo, bardzo szczęśliwi. Spokojnie robiłam rutynowe badania i miałam pierwsze USG w 11 tygodniu. Był 17 lutego 2016 r. i Pietro był tam ze mną. Wybuchnęliśmy zachwytem na dźwięk bicia serduszka, jednak zaraz po tym lekarz zauważył problemy z główką dziecka, w której było zbyt wiele pustych przestrzeni. Mózg wydawał się niebyt dobrze rozwinięty. Dla nas to było jak spadanie w przepaść. Lekarz, któremu nadal jestem wdzięczna, traktował nas z wielką delikatnością.
Pamiętam smutek, który nam towarzyszył, gdy wróciliśmy do domu po tym badaniu. Moja mama czekała na nas z obiadem, żeby świętować. Mówiłam sobie cały czas: „Nigdy nie sądziłam, że to się stanie. Jak to możliwe?”. Moje serce było pełne miłości do dziecka, które nosiłam w brzuchu, ale było też jednocześnie całkowicie złamane.
Miałaś jakieś wątpliwości?
Teoretycznie zawsze byłam pro-life, jestem wolontariuszką w centrum kryzysowym pro-life, ale dopóki nie doświadczysz takiego zawrotu głowy osobiście, nie wiesz, jak wiele różnych pomysłów przyjdzie ci na myśl. W momencie, kiedy dostałam pierwszą diagnozę, miałam taką myśl: jeśli to dziecko jest takie chore, mamy bardzo konkretny powód, żeby mu pomóc. Jedynym pytaniem było: w jaki sposób poradzić sobie z tą sytuacją?
Powiedziałaś „my”. Ci, którzy bronią aborcji często naciskają, że to wyłącznie wybór kobiety, dotyczący jej ciała. Wydaje mi się, że masz inne spojrzenie: ciąża jest czymś, co bezpośrednio dotyczy również ojca.
Odwołujemy się bardzo mocno do łaski sakramentu małżeństwa i Pan ją na nas wylewa. Łaska Boża podtrzymywała nas przez 9 miesięcy w wątpliwościach i trudnościach: „Jak sobie z tym poradzimy?”. Pietro i mnie udało się otwarcie mówić o wzajemnym bólu, nie zamykać się w swoich ranach. Od samego początku – a to nie jest reguła – to, co ja czułam jako matka, on również czuł jako ojciec – że musimy przyjąć to dziecko.
Z medycznej strony mieliście wsparcie?
Dzień po tym pierwszym USG, biorąc pod uwagę powagę sytuacji, pojechaliśmy do Bolonii na kolejne. Lekarz, który przyjął nas tego dnia potwierdził diagnozę, którą już znaliśmy. Kiedy mój mąż zapytał, czy płeć dziecka jest już widoczna, lekarz odpowiedział: „Po co o to pytacie? To stracona ciąża”. Tego dnia zdecydowałam, że już nigdy więcej nie pójdę do takiego ginekologa.
Jaka była twoja reakcja na te słowa, które tak wyraźnie zdewaluowały wartość życia waszego dziecka?
Usiedliśmy w poczekalni, bo miałam zrobić jeszcze więcej badań, i spontanicznie otworzyłam mój codzienny mszał, żeby przeczytać czytania z dnia. Pierwsze czytanie było modlitwą zawierzenia królowej Estery: czyhało na nią śmiertelne niebezpieczeństwo, a ona w pełni powierzała się Bogu. Ostatni werset tego czytania wstrząsnął zarówno mną, jak i Pietrem, bo brzmiał: „Zamień naszą żałobę w radość, a nasze cierpienia w zbawienie”. W tym momencie zrozumieliśmy, że to jasny znak od Boga. Było też dla nas jasne, że jeśli dziecko jest dziewczynką, nazwiemy ją Estera. Od tego dnia prosiliśmy w modlitwach o głębsze zrozumienie, w jaki sposób Ester jest dla nas darem.
Głos Boga nadal do was przemawiał...
Tak, wśród innych głosów, nawet chrześcijan, którzy sugerowali, że nasze cierpienie jest formą kary: „Ale dlaczego Bóg zesłał wam taką próbę, kiedy jesteście takimi dobrymi ludźmi?”. Czytania, które przeczytaliśmy w poczekalni dały nam od razu plan podróży, bo fragment Ewangelii także był dla nas ogromnym pocieszeniem: był to tekst z Mateusza o tym, że żaden ojciec nie da dziecku węża, gdy ono prosi o rybę, tym bardziej Bóg nie daje złych rzeczy swoim dzieciom.
Bóg wziął was za rękę w tej podróży przez badania, prognozy, decyzje do podjęcia.
Dopóki diagnoza nie była jasna, musieliśmy odwiedzić wielu lekarzy, nawet genetyka. Mieliśmy jedną wizytę w Wielki Piątek; ten lekarz, szanując naszą decyzję o przyjęciu życia, dał nam obraz poważnych fizycznych i kognitywnych niepełnosprawności, jakie będzie miało nasze dziecko. To był nasz Wielki Piątek. Rezonans magnetyczny ujawnił, że dziecko zupełnie nie miało mózgu: cierpiało na bezmózgowie, co oznaczało niezdolność do życia poza łonem. Chociaż zostawialiśmy drzwi otwarte dla cudu, to był to dzień, w którym dokładnie wiedzieliśmy, z czym musimy się zmierzyć. Obejmując mojego męża, czułam w sercu pewność, że Bóg jest wierny: On będzie przy nas i da nam to dziecko tylko na chwilę, bo chce je mieć w niebie przy sobie.
Jaka była twoja relacja z Ester przez te 9 miesięcy?
Dużo się ruszała i to była dla mnie piękna ciąża. Czułam się tak dobrze, że pracowałam do ósmego miesiąca. Chciałam ją wszędzie zabierać, żeby poznała wszystkie miejsca, w których ja często przebywałam. W lipcu, miesiąc przez narodzinami, pojechaliśmy na kilka dni w góry, jako rodzice chcieliśmy spędzić wakacje z naszą córką.
Jak wyglądał poród?
Nie ma reguły, że dzieci z bezmózgowiem rodzą się żywe. Jeśli tak się dzieje, zwykle żyją przez godzinę, kilka godzin lub niemal cały dzień. Moim marzeniem było, żebyśmy w szpitalu byli otoczeni ludźmi, którzy nam pomogą i będą mieć tę samą jasność co do godności życia Ester. Od razu po porodzie, jak wszystkie mamy, poszłam do swojej sali z moją małą córeczką. Ester żyła przez około godzinę, mój mąż i najbliższa rodzina byli przy nas. Została ochrzczona i otrzymała bierzmowanie. Dla nas to była godzina w raju. Miała przenikliwe spojrzenie, obecne, może nawet bardziej świadome niż nasze.
Jakie to było uczucie, patrzeć jej w oczy?
Jednym z moich największych lęków dotyczących narodzin było to, jak ją odbiorę? Bałam się, że postrzegę ją jako brzydką. Mój niepokój był bardzo silny. Chciałam na nią patrzeć i ją kochać, ale bałam się, że nie będę potrafiła. I wtedy się urodziła. Zmierzyli ją i natychmiast położyli w moich ramionach, a mnie zalały emocje. Była moją córką i patrzyłam na nią tak, jak tego chciałam.
Godzina życia, a potem pożegnanie. Jaki był pogrzeb?
Wykorzystaliśmy każdą minutę, którą z nią mieliśmy. Patrząc wstecz, ten czas rozciągnął się jak akordeon. Ester dała mi niewiarygodny pokój: weszła wśród nas i natychmiast otrzymała dar życia wiecznego. Oczywiście kolejne dni były trudne; powrót do domu bez nikogo w moich ramionach nie był łatwy. Do pogrzebu wszystko z Pietro przygotowaliśmy sami, wyszło to nawet naturalnie; bycie razem dawało nam pewność, że łaska Boża też jest z nami.
Nie spodziewałam się, że kościół będzie pełen ludzi pod koniec sierpnia, w poniedziałkowe popołudnie. To był dzień radości, kiedy wszystko w obecności Ester rozkwitało: relacje, które się utworzyły i pewne więzi przyjaźni, które zostały odnowione. Ester nie była tylko dłonią, którą trzymaliśmy w podróży naszej wiary; otworzyła wiele drzwi i okien... Wykonała pracę w sercach tak wielu ludzi, którzy usłyszeli jej historię. Odkryjemy jeszcze wiele rzeczy, których dokonała oprócz tych, o których już wiemy. Jestem tego pewna.