Ojciec Solanus Casey z trudem przeszedł przez seminarium. Jako kapłan nie mógł spowiadać ani głosić kazań. Uznano, że nie ma do tego wystarczających zdolności intelektualnych. Mimo to Bóg przemówił przez ojca Solanusa, który dzisiaj nazywany jest „amerykańskim ojcem Pio”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
21 października 1921 roku o. Solanus dowiedział się, że znowu ma zostać przeniesiony. Tym razem kierowano go do parafii Matki Bożej Królowej Aniołów (czasem zwanej po prostu parafią Królowej Aniołów albo Matki Bożej Anielskiej) w Harlemie. Był to koniec jego 3-letniej spokojnej posługi u Matki Bożej Bolesnej.
Zobaczcie zdjęcia ojca Solanusa:
Jeśli spodziewał się, że w nowej parafii będzie wykonywał podobne zadania jak dotąd, to wkrótce miał się przekonać, że tym razem czekały go zmiany. U Królowej Aniołów powiedziano mu, że nie będzie pełnić funkcji zakrystiana. Ojciec Solanus, niespełna 51-letni, miał mieć tutaj tylko jedno zadanie. Ale zadanie wymagające. Chociaż oficjalnie otrzymał tytuł furtiana, to jednak jego prawdziwe zadanie polegało na pracy duszpasterskiej – i na promowaniu Serafickiego Dzieła Mszy Świętych.
Jego kapucyńscy zwierzchnicy wiedzieli bardzo dobrze, że człowiekowi niestrudzenie pochłoniętemu dynamiką codziennych spotkań z ludźmi i niesienia im pomocy grozi to, iż będzie w mniejszym stopniu zanurzony w rzeczywistości duchowej. Solanus, z drugiej strony, radował się okresem spokoju i czasem poświęcanym na modlitwę u Matki Bożej Bolesnej. Nie było żadnego poirytowania w jego wymuszonej „nieaktywności”, w milczeniu. Dzięki temu wzrastał i łatwo można było to dostrzec.
Czytaj także:
Roman Zięba: Nawrócony przemytnik, który z różańcem w ręku przeszedł pieszo Amerykę [rozmowa i zdjęcia]
Chcieli tylko porozmawiać
Prawda była taka, że prowincja św. Józefa nigdy nie oglądała takiego kapucyna jak obdarzony łagodnym głosem, urodzony w Wisconsin o. Casey. Jego przełożeni wiedzieli, że należy nim kierować poprzez ślub posłuszeństwa, którym był związany, ale było również oczywiste, że w jego działaniu ujawniały się wielkie dary.
A tych darów, jak wiedzieli, nie należało gasić. Wydawało się, że Bóg chce w szczególny sposób działać poprzez tego człowieka, któremu oni udzielili tylko ograniczonych święceń kapłańskich.
Tak więc nowy furtian zajął pomieszczenie przy wejściu, przeznaczone do jego użytku, i zaczął otwierać drzwi u Matki Bożej Anielskiej. Ludzie, którzy przychodzili do niego po pomoc, zwykle chcieli porozmawiać. W bardzo naturalny i zupełnie spontaniczny sposób zaczął spędzać całe dnie na spotkaniach z ludźmi i na niesieniu im duchowej pomocy.
Nie dokonywano żadnych rezerwacji terminów. Ludzie po prostu przychodzili, stawali w kolejce na zewnątrz i wewnątrz furty i opowiadali mu o swoich problemach. Tak samo, jak w poprzedniej parafii, w prosty i bezpośredni sposób zajmował się tymi, którzy do niego przychodzili.
Znak wiary
Ojciec Solanus tymczasem na swoim biurku trzymał księgę zapisów do Serafickiego Dzieła Mszy Świętych (SMA). Gdy uznawał, że może to zrobić, prosił ludzi szukających u niego odpowiedzi, by częściej przyjmowali sakramenty albo żeby w bardziej entuzjastyczny sposób poszukiwali Boga w modlitwie.
Gdy to czynił, zwykle pytał również, czy może ich zapisać do SMA. Był oficjalnym promotorem Serafickiego Dzieła Mszy Świętych i w pełni w nie wierzył. Prosząc o przystąpienie do SMA, w istocie szukał jakiegoś znaku wiary pełnej zawierzenia.
Wydaje się, że to miało dla niego największe znaczenie. Jeśli szukający pomocy zgadzał się przystąpić do stowarzyszenia, Solanus metodycznie, swym starannym, wyraźnym pismem, wprowadzał do księgi zapisów SMA nazwisko, adres oraz intencje tej osoby. W parafii Najświętszego Serca księga zaczęła się zapełniać.
Pobierana była stała opłata w wysokości 50 centów za roczną przynależność, chyba że Solanus zauważył, iż dla kogoś jej wniesienie może sprawiać trudność. Jesienią i zimą 1921 roku aż po Nowy Rok taki schemat i takie procedury utrzymywały się w mniej więcej niezmienionej formie.
Przychodzili ludzie z problemami małżeńskimi, obawiający się niebezpiecznych operacji, skłóceni z dziećmi, ludzie, których matki były umierające, ludzie borykający się z brakiem pracy lub problemami związanymi z alkoholem w erze prohibicji. To były dosłownie setki trosk, które należało objąć sercem i modlitwą.
Czytaj także:
Wskaźnik aborcji w USA najniższy od ponad 40 lat. Choć klinik aborcyjnych przybyło
Dziękuj Bogu!
Wydawało się, że każdą troskę, każdą parę zasmuconych oczu o. Solanus przyjmuje w sposób delikatny, ale skuteczny. Emanowało od niego poczucie, iż Bóg troszczy się o wszystkie te rzeczy. Często kładł ręce na chorych i modlił się o ich natychmiastowe uzdrowienie.
A jego obietnice modlitw w indywidualnych intencjach były czymś więcej niż tylko uprzejmymi słowami. Zaczął spędzać znacznie więcej czasu w kaplicy, już po pracy i wypełnieniu powinności swego kapucyńskiego domu.
Upływały tygodnie, a wielu ludzi powróciło do klasztoru jakby lżejszym krokiem, ze światłem w oczach. Czekali w szeregu na swoją kolei, wśród zmartwionych i zmęczonych proszalników. Przychodzili opowiedzieć szczupłemu furtianowi, że nadeszło uzdrowienie, pojednanie, praca, cud! Modlitwy zostały wysłuchiwane.
Ojciec Solanus zawsze wyczekiwał dobrych nowin, wysłuchane modlitwy sprawiały mu radość. Jego błękitne oczy rozświetlały się ponad uśmiechem otoczonym siwiejącą brodą. Następnie niezmiennie przypominał swoim szczęśliwym gościom, że dziękować należy tylko Bogu, tylko modlitwom i wstawiennictwu wielu kapucyńskich kapłanów, którzy w czasie mszy pamiętali o ich intencjach.
Wzywał do niesłabnącego oddania wobec sakramentów i do modlitwy – do najszczerszej wiary. „I dziękuj Bogu”, przypominał wszystkim, odprowadzając szczęśliwych ludzi do drzwi klasztoru.
Często można było zobaczyć, że o. Solanus protestuje wobec słów ludzi, których prośby zostały wysłuchane. Kładł nacisk na to, że łaski płyną tylko z rąk Boga, niezależnie od tego, kto zapisał proszalnika do SMA. Niemniej przełożeni prowincji zauważyli, że bardzo mało informacji o uzdrowieniach bądź wysłuchanych modlitwach wydawało się pochodzić od osób zapisanych do SMA w innych klasztorach.
Czterdzieści jeden modlitw
Niezależnie od tego, co spodziewali się zobaczyć przełożeni o. Solanusa, bardzo szybko stawało się to dla nich widoczne. Trzydziestego lipca powiedziano Solanusowi, że po raz kolejny zostanie przeniesiony. Tym razem miał opuścić Nowy Jork i powrócić do Detroit. Klasztor św. Bonawentury, bądź co bądź, był główną siedzibą zakonu. Jeśli posługa o. Solanusa miała każdego dnia przyciągać tłumy, to być może w Detroit łatwiej byłoby sprawować nad nią pieczę.
Pomiędzy 8 listopada 1923 roku a 28 lipca 1924 roku Solanus wpisał dziewięćdziesiąt sześć pozycji do swojego zeszytu. Później można było zobaczyć, że czterdzieści jeden spośród nich opatrzono zapiskami świadczącymi o tym, że modlitwy zostały wysłuchane. W przeciągu następnych dwóch dni o. Solanus sumiennie i na czas dotarł do klasztoru św. Bonawentury – co miał uczynić do 1 sierpnia.
Nie przygotowano żadnego pożegnalnego bankietu i miał mało czasu, żeby zamknąć wszelkie niedokończone sprawy dotyczące ludzi i projektów w parafii Matki Bożej Królowej Aniołów. Ojciec Solanus wiedział, że zostawi część swego serca w Nowym Jorku, u Najświętszego Serca, u Matki Bożej Bolesnej i u Królowej Aniołów.
Powyższy fragment pochodzi z książki Catherine Odell „Bł. Solanus Casey”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.