Pokusa to tylko kwestia czasu. Wierność lub zdrada to już kwestia wyboru.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Tytuł tego tekstu miał brzmieć inaczej. „Nim dojdzie do zdrady” było pierwszym, co wystukałam na klawiaturze laptopa, nim spostrzegłam, że to zdanie, choć powszechnie używane, jest z gruntu fałszywe – do zdrad nie dochodzi.
Zdrada to nie jakiś przypadkowy, nieszczęśliwy wypadek, który przydarza się z powodu znalezienia się w złym miejscu i w złym czasie. Zdrada to decyzja, a ją się podejmuje.
„Doszło do zdrady” sugeruje z kolei pewną nieuchronność, nieprzewidywalność, nieintencjonalność. Zaistniały pewne czynniki, połączyły się i bach – zdrada. Tymczasem nie ma miejsca na przypadkowość, kiedy człowiek postanawia skoczyć w bok.
Trudna wierność
Bywa, że temat zdrady jest omijany szerokim łukiem wśród katolików, a już szczególnie nie dotyka się tematu tego, że my, katolicy, nie tylko bywamy poszkodowani zdradą, ale także zdradzamy. To zdaje się zbyt kontrowersyjne – przysięgnąć przez Bogiem i zdradzić.
Problem w tym, że chrzest i przyjmowanie sakramentów nie sprawia, że zyskujemy supermoce i tracimy wszelkie słabości. Z wiernością mamy taki sam problem jak nasi niewierzący bracia, nie rozumiem więc unikania tematu albo mówienia o zdradzie, jak gdyby problem był marginalny, bo przecież prostą receptą na jego uniknięcie jest zawarcie związku sakramentalnego.
Przysięgamy miłość, wierność, uczciwość małżeńską i łamiemy tę przysięgę. To jest także nasz problem, a nie tylko tych, którzy przysięgali nie przed Bogiem, a przed urzędnikiem państwowym.
Sakramentalne „nie”
Profesor Mariusz Jędrzejko, socjolog i kierownik projektu badawczego „Ryzykowne zachowania Polaków”, nie przynosi dobrych wieści: ponad 40 proc. mężczyzn i 30 proc. kobiet zadeklarowało pozamałżeńskie kontakty seksualne. Badania, które prowadzi od 2011 roku pokazują smutną tendencję: z roku na rok coraz więcej kobiet i mężczyzn decyduje się na zdradę. Z badań również wynika, że zawieranie związków sakramentalnych niemal nie wpływa na tę tendencję: aż 90 proc. badanych brało ślub kościelny.
Przypuszczam, a przynajmniej chcę wierzyć, że te 35 proc. Polaków, którzy weszli w pozamałżeńskie kontakty seksualne nie zakładało na początku związku, że prędzej czy później zdradzą. Z zasady chronimy dobrego mniemania o sobie i skłonni jesteśmy poprzysiąc, że do takiej nikczemności nie bylibyśmy zdolni. Jednak do zdrady nie potrzeba wiele. Wystarczy podejść do ołtarza z przekonaniem, że miłość to uczucie.
Nim odlecą z brzucha motyle
Bardzo łatwo przysięgnąć wierność, kiedy tkwimy w fazie zakochania i nie widzimy świata poza swoim narzeczonym czy narzeczoną. Zbyt często zapominamy, że w słowach przysięgi „oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci” nie ma wyjątków.
Nie opuszczę cię aż do śmierci, a nie: dopóki coś do ciebie czuję, dopóki się starasz, dopóki zaspokajasz moje potrzeby, dopóki nie znajdę kogoś, kto będzie do mnie lepiej pasował. Nim odlecą z brzucha motyle, dobrze mieć świadomość tego, że to wszystko, co nas najbardziej przyciągnęło do partnera przyblaknie, a wady, które wydawały się znośne, mogą stać się dokuczliwe. Warto zadać sobie pytanie: czy jestem na to gotowa/czy jestem na to gotowy? Jeśli nie – nie jestem gotowa/nie jestem gotowy do małżeństwa.
Było miło(ść)
Nie twierdzę, że miłość nie ma nic wspólnego z uczuciem. Ma – bardzo wiele. Od uczucia wszystko się zaczyna, ale sęk w tym, żeby tego wszystkiego na nim nie opierać. Kochanie to przede wszystkim decyzja. Nie chłodna i przekalkulowana.
To decyzja, że chcę być z tym, w kim się zakochałam, nawet jeśli on nie będzie odpowiedzią na wszystkie moje pragnienia, nie będzie dawał tyle, ile chcę dostać, będzie mnie rozczarowywał, a nasze uczucie zacznie być mniej jaskrawe. To decyzja, że nawet jeśli na moim horyzoncie pojawi się zapowiedź czegoś lepszego, nie chcę tego sprawdzać.
Tym jest dla mnie właśnie wierność – kwintesencja miłości – i jej cały trud, któremu tak trudno podołać. To proste – być wiernymi, dopóki jesteśmy zapatrzeni w siebie. Trudniej, jeśli ogień przygaśnie, a na horyzoncie pojawia się ktoś, kto znów może go wzniecić.
Co możemy zrobić dla dobra naszej relacji? Po prostu uznać, że na tym horyzoncie będziemy widzieć tych innych mężczyzn, którzy mogą wzbudzić nasze emocje i dać nadzieję zaspokojenia jakichś naszych niezaspokojonych potrzeb. Uznać i na tym się zatrzymać. Będziemy ich widzieć, bo mamy oczy. Uznajmy też, że nasz mąż również będzie widział na swoim horyzoncie inne kobiety, które mogą w nim wzniecić emocje i dać nadzieję zaspokojenia tego, co niezaspokojone. Zobaczy je, bo ma oczy. I te osoby, które będziemy widzieć na horyzoncie mogą wydać nam się z oddali bardziej pasujące do nas nawzajem i całkiem możliwe, że takie by były.
I właśnie miłość dla mnie polega na tym, że ja bliżej nie podchodzę, żeby to zweryfikować. Bo kocham i jestem wierna wyborowi, którego dokonałam. Tutaj właśnie łączy się dla mnie miłość z decyzją. Bez tej decyzji nie widzę szansy na to, byśmy nie zasilali swoja obecnością tej smutnej statystyki. Pokusa to tylko kwestia czasu. Wierność lub zdrada to już kwestia wyboru.
Czytaj także:
Co robić, gdy zazdrość niszczy związek?
Czytaj także:
Mówię kobietom: „złapałaś orła, nie wyrywaj mu piór, bo będzie nielot” [wywiad]
Czytaj także:
Wierność w czasach seksualnego szaleństwa. Zdrada rodzi się wcześniej, niż myślisz