Trudno, będzie trzeba za swoje oberwać. Mam pewien lęk umierania. Jezus też go miał. Ale jest też nadzieja, że to się skończy. Może będę umierał 10 sekund, a może będę 5 lat leżał i cierpiał. – Boże, przyjmę każdy rodzaj śmierci, jaki mi dasz! – modlę się. Jak to będzie? Bóg, aniołowie, święci, prawdy dogmatyczne – mam więcej ciekawości niż lęku!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Bartłomiej Kuczyński: 26 grudnia świętujemy urodziny ojca Leona Knabita. Jest ojciec najstarszym mnichem najstarszego działającego opactwa na terenie Polski.
O. Leon Knabit OSB: Tak, nie ma starszego mnicha, nie ma starszego opactwa w Polsce. Zaczynałem jako ostatni w stallach i pyk, pyk, pyk – przewędrowałem na samo czoło. Szybko minęło te 61 lat.
Czy czuje się ojciec mędrcem, mentorem?
Na pewno nie. Moi młodsi bracia mają tyle mądrości, talentów, umiejętności! Ja w swojej branży jestem sobą, ale oni robią wiele rzeczy lepiej ode mnie. Są zaangażowani, kochają klasztor. Robią to już inaczej: klasztor nie dla dziadków-emerytów, tylko dla XXI wieku, dla tych, którzy przyjdą po nich.
Czytaj także:
Ratzinger: Bóg wciela się w człowieka. A obojętny świat toczy się dalej, jakby się nic nie stało
Sięgnijmy do dzieciństwa. Jakie jest ojca najdawniejsze wspomnienie?
Kiedy tatuś nie mógł sobie poradzić ze mną gdzieś w miejskim parku. Miałem trudność z majteczkami, które trzeba było odpiąć i zapiąć na nowo. Tata coś ruszał, miał ze mną problem – ale krzywdy nikomu nie zrobiłem.
Tata zginął jako bohater w czasie wojny.
Oni się nie uważali za bohaterów. Pracował na poczcie. Wiedział, że niektórzy Polacy donoszą na innych. Razem z innymi pracownikami poczty pilnowali, żeby te anonimy z donosami nie docierały do Gestapo. Ostrzegali zagrożonych.
Niemcy się zorientowali, zaczęli robić prowokacje – sami sobie wysyłali listy. Dzięki prowokacji odkryli trzech zaangażowanych z poczty. Dwóch z nich, w tym mojego tatę, zamordowali.
A mama dzieliła się z innymi nawet, gdy sama nie miała wiele.
Mamusia nie pracowała, sama często prosiła o pomoc. Ale nikt potrzebujący nigdy nie odszedł od nas z pustymi rękami. Robiła według Tobiasza: masz mało – daj mało, masz dużo – dawaj dużo.
Nauczyła nas wrażliwości na potrzeby człowieka. A głodni nie byliśmy, w tych trudnych czasach tuż po wojnie mamusia zawsze coś wykombinowała. Nie czuła obciachu, żeby prosić dla dzieci.
Kolejna ważna postać, spotkana już po święceniach, to Karol Wojtyła. Jak się spotkaliście?
Byłem kapelanem w Domu Rekolekcyjnym w Pewli Małej koło Żywca. Przyjeżdżał tam Wujek Karol ze studentami. Nawet pożyczałem mu sutannę, bo ksiądz bez sutanny nie mógł wtedy odprawiać mszy świętej, a on był z młodzieżą, dla bezpieczeństwa nawet bez koloratki.
Sutanna chyba była za długa?
Nie bardzo. W barkach był wysoki, ja go przewyższałem szyją. Zresztą do mszy – nie było problemu.
Jaki mieliście kontakt?
Poznałem go w 1957, rok później skończyłem pracę w Pewli Małej, a on został biskupem. Potem ja byłem proboszczem w Tyńcu i mieliśmy z biskupem żywe kontakty. Często przyjeżdżał. Dostawał raporty i sprawozdania, ale miał też zwyczaj radzić się zwykłych ludzi.
Thomas Merton pisał, że na ludzi i rzeczy trzeba patrzeć z perspektywy. A cóż to za perspektywa w stosunku do człowieka, którego tuli się do serca. Wojtyła z bliska był nadzwyczajnym, nieprzeciętnym człowiekiem, ale dopiero z perspektywy okazało się: „Santo subito!”.
Wojtyła – Wujek Karol po prostu był. Odpisywał na listy. Sam mam od niego 185 listów i kartek z własnoręcznym podpisem. Odpisywał nawet na kartki, które pisaliśmy z młodzieżą z pozdrowieniami z wakacji. Jeśli przeczytanie i odpisanie na list zajmowało choćby 5 minut, to mamy 900 minut poświęconych jednemu człowiekowi! Pisał 7 listów dziennie. Tytan pracy.
Wojtyła miał też powiedzonka. Zacna osoba wita go w czasie wizytacji chyba w Chrzanowie: – Witamy Cię, najprzystojniejszy nasz arcypasterzu! A on na to: – No, coś w tym jest!
Albo: – Patrzę na Leona, widzę definicję mnicha: kupa kości owinięta w czarny materiał.
Czytaj także:
Anna Musiał: Lubię Boże Narodzenie, ale też kojarzy mi się z presją. Nagle czujesz smutek, którego nie da się unieść
W klasztorze spotkaliście się z o. Piotrem Rostworowskim. Jaki był?
Za granicą mawiano, że to największy mistyk końca XX wieku w Polsce, a może w Europie. Jak przystało na mistyka, czasem był trochę nieporadny; nie wszystkie decyzje były najlepsze, choć czasem przejawiał zmysł praktyczny.
Wiarę miał. Niezachwianą. Kiedyś zgłosili się do niego ludzie, którzy potrzebowali pomocy, by przeprowadzić bliskich przez zieloną granicę. Wydaje się, że kontemplatyk powinien powiedzieć „to ja się za was pomodlę”. A on uruchomił wszystkie możliwe kanały, nie zdając sobie sprawy z tego, że SB wiedziała o tym i śledziła całą sprawę, żeby sprawdzić, czy to większa zorganizowana akcja, czy indywidualna.
Oczywiście skończyło się na dwóch latach więzienia, z którego pisał listy do współbraci („Listy więzienne”). A gdy kameduli szukali mnicha, który by im pomógł w pogłębieniu ducha pustelniczego, o. Piotr w porozumieniu z przełożonymi przeszedł do nich, gdzie już pozostał do końca życia.
Mówiono potem – beneduła, czy kamedyktyn… Głęboki, dobry, szanował każdego człowieka. Nie wszystkim odpowiadała jego osobowość. Nie każdy klucz pasuje do każdego zamka. Ale jak już nas zostawił i poszedł do kamedułów (perspektywa?) – był wspaniały.
Bóg jest wiecznie młody, wiecznie pełen energii, miłości i pogody. Takim jest ojciec Leon – powiedział ojciec Szymon Hiżycki, obecny opat w Tyńcu.
Opat tak powiedział? Coś takiego, niepojęte!
Co poleciłby ojciec braciom 2-3 razy młodszym od siebie, żeby mogli usłyszeć takie słowa o sobie?
Nie myśleć o wyjściu z klasztoru, spożywać czas, jak spożywamy chleb. Nie bierzemy całego bochenka jak krokodyl. Jemy kromka po kromce, kwadrans po kwadransie. To zostawi takie ślady, po których nie musisz się później wstydzić.
I rachunek sumienia, kontrola siebie. Bez skrupulanctwa. Przeproszenie, ale nie lamentowanie. Pan Bóg kocha mnie nie dlatego, że jestem święty, tylko dlatego, że mnie stworzył, że jestem. Jesteśmy nieskończenie mniejsi od Boga, mamy się do niego jak małe pyłki do całego wszechświata. Tylko te pyłki nabrały wartości, dzięki Jezusowi Chrystusowi, który w ludzkiej naturze został jednym z tych pyłków.
Śmierć nadchodzącą mieć codziennie przed oczyma – zaleca św. Benedykt w Regule. Jak ojciec myśli o śmierci?
Trudno, będzie trzeba za swoje oberwać. Mam pewien lęk umierania. Jezus też go miał. Ale jest też nadzieja, że to się skończy. Może będę umierał 10 sekund, a może będę 5 lat leżał i cierpiał. – Boże, przyjmę każdy rodzaj śmierci, jaki mi dasz! – modlę się. Jak to będzie? Bóg, aniołowie, święci, prawdy dogmatyczne – mam więcej ciekawości niż lęku!
Jak połączyć proste życie mnicha z aktywnością człowieka mediów, który prowadzi program w telewizji, otrzymał tytuł blogera roku, podpisuje tysiące książek, ma 37 000 fanów na Facebooku?
To z całą pewnością decyzja przełożonego. Nigdy nie wychylam się, nie pcham się, nic nie muszę. Jeśli przełożony się zgadza – wyznacza mi taką pracę. Jeden pisze książki, jeden jest proboszczem, jeden opiekuje się muzeum, jeden jest katechetą. Polonista pracuje w wydawnictwie.
Uznano, że ja nadaję się do mediów, więc piszę książki, artykuły, udzielam wywiadów. Teraz na starość, to już mam raczej siedzenie w papierach, ale wcześniej były rożne zmiany. Katecheta, proboszcz, podprzeor, mistrz nowicjatu, przeor, przewodnik wycieczek itd. Czasem kogoś się w zakonie próbuje i daje się mu trudne rzeczy, ale na ogół staramy się nie marnować talentów. Wewnętrzna wolność jest tu ważna.
Czy mnich pasuje do mediów, a media do mnicha?
Na początku mnisi pisali książki, potem zaczęli drukować; wiele wynalazków przyszło z klasztorów: ułatwiali życie. Trzeba było mieć księgi liturgiczne, wino do mszy, pergamin, atrament.
Tak powstawały zręby kultury materialnej, okraszone modlitwą. Teraz są komputery i komórki, więc ich używamy.
Co jest dla ojca teraz najważniejsze w mniszym życiu?
Żeby się nie lenić. Żeby rozróżnić, gdzie naprawdę nie mogę ze względu na starość, a gdzie mogę, ale nie chce mi się. Dawniej troglodyta polował, żeby żyć. Dzisiejsi troglodyci polują na niusy.
Czytam materiał potrzebny do czegoś, a potem widzę ciekawy link, klikam. I następny, i następny. Godzina upłynęła, a ja jeżdżę po linkach. Kradnę czas temu, który czeka na list. To nie jest dramatyczne uzależnienie od komputera, ale zabiera mi sporo czasu. Ale przynajmniej nie oglądam już tych wszystkich śmiesznych rzeczy!
Dziękuję za rozmowę i życzę pięknego świętowania urodzin!
Czytaj także:
Ile zjeść pączków, żeby nie zgrzeszyć? Odpowiada ekspert od ducha, ciała i poczucia humoru: o. Leon Knabit