„Ci, którzy cierpią, prowadzą świat na drogę pokoju. To właśnie robią siostry służebniczki od Edmunda Bojanowskiego, pomagając najmniejszym tego świata” – mówi Maciej Syka, reżyser filmu „Pewność”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Anna Malec: Niedawno zaprezentowaliście widzom nowy film, pokazujący często heroiczną pracę sióstr służebniczek – zgromadzenia założonego przez bł. Edmunda Bojanowskiego. Co was w tym człowieku najbardziej pociągnęło?
Maciej Syka*: My młodzi żyjemy dzisiaj w internecie – Instagram, Facebook, Google to są nasze światy. A wyobraźcie sobie, że ten młody mężczyzna, z urodzenia ziemianin i szlachcic, zostawił w swoich czasach gry, zabawy i imprezy i skoncentrował się na pomocy ubogim dzieciom.
Co niesamowitego odkrywamy w nim dzisiaj? To, że najpiękniejsze domy z najlepiej dbającymi o innych siostrami służebniczkami są dzisiaj rozsiane po całym globie, począwszy od pięknej Jamajki, poprzez Kamerun, Zambię, RPA, Amerykę Południową, Boliwię, Europę, Stany Zjednoczone. Bojanowski założył bez internetu mnóstwo sierocińców, szkół i domów pomocy dla dzieci.
Gdyby Bojanowski żył dzisiaj w Polsce, gdzie byś go spotkał?
Myślę, że Edmund dzisiaj też działałby na rzecz dzieci i pomocy najuboższym. Może miałby biuro w Warszawie, ale tak naprawdę działałby w Afryce, w krajach Ameryki Południowej, na tych wszystkich pięknych plażach, w dżungli, tam, gdzie żyją biedne dzieci, które spotykamy na naszych wyprawach, podczas robienia zdjęć do filmów.
Pojechaliście w świat, kręcąc „Pewność”, żeby – jak piszecie, odnaleźć pokój serca. Znaleźliście na niego receptę?
Na pewno spotkaliśmy ludzi, którzy mają pokój serca. W Boliwii spotkaliśmy wspaniałe siostry, nauczycieli, dziennikarzy, którzy robiąc na co dzień to, co robią, wypełniając każdy dzień sensem, są szczęśliwi. Prowadzą szkoły, zajęcia dodatkowe, orkiestrę, tysiąc boliwijskich dzieci śpiewa „Padre Edmundo Bojanowski” – o naszym błogosławionym, który bez internetu, bez telefonu, 150 lat temu założył networking na całym świecie – szkoły, sierocińce, domy pomocy, które świetnie działają do dzisiaj.
W Afryce spotkaliśmy ludzi, którzy pracują w bardzo trudnych warunkach. Niejednokrotnie byliśmy świadkami śmierci… To były trudne sytuacje. Siostry służebniczki towarzyszą przy umieraniu kobietom, mężczyznom, są wszędzie tam, gdzie ludzie najbardziej ich potrzebują.
W południowej Zambii prowadzą szpital polowy, w przepięknej malowniczej okolicy, gdzie pomagają młodym kobietom przy porodach, ratują dzieci. Prowadzą też w tym kraju sierociniec.
Które z tych spotkań utkwiło ci najbardziej w sercu?
Nasza praca tam i na co dzień w Polsce jest wyjątkowa. Jestem przekonany, że scenariusz każdego naszego dnia pisze Duch Święty. Wierzę w to, że Edmund Bojanowski i nasz duchowy przyjaciel, o. Jan Góra, czuwają nad nami i pomagają nam w codziennej pracy, w studiu filmowym.
Np. do Zambii w ogóle mieliśmy nie lecieć. Ten pomysł zrodził się w aucie, na autostradzie, kiedy jechaliśmy na grób o. Góry. Okazało się, że kilka dni później, po nawiedzeniu grobu o. Jana znaleźliśmy się wraz z moim bratem i naszym operatorem w Zambii.
Kiedy dojechaliśmy do domu sióstr służebniczek, już późnym wieczorem, bardzo mocno padał deszcz. Położyliśmy się spać, zmęczeni podróżą, ale w środku nocy obudziło nas głośne pukanie do drzwi. Zbiegliśmy wraz z siostrami na dół. Burza szalała. Przed drzwiami do sierocińca stała grupa ludzi, ubogo ubranych, z pochodniami w rękach, mężczyzna trzymał na rękach małe zawiniątko i zwrócił się do siostry: „Przyjmijcie tego 6-dniowego chłopca, bo jego matka pół godziny temu została porażona piorunem i spłonęła na miejscu”.
Byliśmy z kamerami na pogrzebie tej matki, widzieliśmy jej spaloną chatę. Siostry przyjęły tego maleńkiego chłopca i nadały mu imię Edmund, na cześć naszego Bojanowskiego. W tradycji zambijskiej jest tak, że imienia nie nadaje się dziecku od razu po porodzie, kiedy więc trafił do sierocińca, był jeszcze nie nazwany.
Nasza kamera kręciła właśnie takie historie. Przyjęcie tego chłopca do sierocińca i pogrzeb jego matki najbardziej zapadły mi w pamięci.
Pokazujesz rzeczywistość naznaczoną cierpieniem, krzyżem, czymś, od czego świat dzisiaj ucieka. Ludzie chcą oglądać takie historie?
To prawda, świat ucieka od cierpienia. W naszym poprzednim filmie „The Human Experience” stawialiśmy pytania o to, jaki jest sens naszego życia, dlaczego codziennie rano wstajemy.
Cierpienie jest wpisane w naturę ludzką, wszyscy w jakiś sposób cierpimy, pytanie tylko, co z tym cierpieniem zrobimy. Nasz reżyser z Nowego Jorku Joseph Campo mówi, że ci, którzy cierpią, prowadzą świat na drogę pokoju. To właśnie robią siostry służebniczki od Edmunda Bojanowskiego, pomagając najmniejszym tego świata.
W sierocińcu w Kasisi łzy leciały nam po policzkach, kiedy staliśmy z naszą kamerą przy dzieciach znalezionych w workach przy śmietniku, związanych sznurem… Siostry je odnajdywały. Część z tych dzieci ani nie widzi, ani nie słyszy. Jest taka dziewczynka Dorothy, która ma 9 lat, sfilmowaliśmy ją siedzącą na wózku, uśmiechającą się, radosną, ale uwaga – ona nie słyszy, nie widzi ani nie mówi. Jej jedynym źródłem poznawania świata jest dotyk i zapach. I czuje wielką miłość od sióstr. Często myli dzień z nocą – w dzień śpi, w nocy chce się bawić, a te przekochane siostry tam służą właśnie takim Dorotkom, z wielką miłością.
Mówisz o poczuciu sensu, o pokoju serca, a jednocześnie dotykasz ekstremalnych, trudnych doświadczeń. Jak w tym odnajdywać sens?
Kiedy wracam do Polski z takich wypraw i odkręcam kurek z ciepłą wodą, mam ogrzewanie, mogę zrobić zakupy, to w pewnym momencie widzę, że coś mi się tu nie zgadza. Myślę sobie – przed chwilą byłem w sierocińcu w Zambii, kilka miesięcy temu w Domu Pokoju w Izraelu, mam te wszystkie miejsca w pamięci i w sercu… Więc przede wszystkim przez te wszystkie doświadczenia uświadamiam sobie, że mam za co dziękować Bogu.
Żyjemy w kraju z powszechnym dostępem do edukacji, w którym nie ma takiego głodu, jak w np. w krajach Afryki. Za czasów Edmunda Bojanowskiego, w 1850/60 roku, w Polsce było około 10 mln głodujących osób, byli ludzie cierpiący na cholerę, w tej chwili tej choroby u nas nie ma, ale jest np. w Zambii. Kiedy przylecieliśmy tam kręcić „Pewność”, dowiedzieliśmy się, że dwa miesiące przed naszym przyjazdem na stadion sportowy w Lusace wywożono ludzi zmarłych na cholerę. Była tam epidemia tej choroby.
W Polsce w tej chwili żyje nam się stosunkowo dobrze, jestem za to wdzięczny. Dzielę się zawsze swoim doświadczeniem z tych krajów, które odwiedziłem, chcę pokazywać, z czym zmagają się tamtejsi ludzie. Oni żyją kilkanaście godzin lotu od nas, a mają zupełnie inne warunki do życia.
Jest takie przekonanie, że żeby robić coś dobrego, trzeba mieć czas, pieniądze, pomysły… Czynienie dobra to dzisiaj towar luksusowy?
W moim przypadku było tak, że zostawiłem pracę nauczyciela języka angielskiego, by robić tylko filmy, nie byłem w stanie pogodzić tych dwóch rzeczy. Poświęciłem się produkcji filmów, którymi – bardzo w to wierzę, możemy zmieniać świat na lepsze.
Jeździmy do wielu miejsc, do szkół, parafii, by dawać świadectwo, opowiadać historie, które widzieliśmy. Od stycznia 2020 ruszamy z pokazami filmu „Pewność”. Założyliśmy też z Szymonem Reichem kanał na YouTube, na którym będziemy pokazywać te wszystkie miejsca, w których najmniejsi tego świata dostają dobro i nadzieję.
Po co nakręciłeś „Pewność”?
Przede wszystkim to był nieplanowany film. Chcieliśmy nakręcić zupełnie co innego. To miała być opowieść i ludziach świeckich, o byłych żołnierzach, o lekarzach, misjonarzach, ale okazało się, że w miarę odwiedzania tych wszystkich miejsc – Boliwii, Zambii, Jamajki, całą moją ekipę filmową najbardziej rozłożyły na łopatki siostry służebniczki. Kamera je pokochała, materiały, które przywieźliśmy z Jamajki, gdzie nie jest bezpiecznie dla dzieci, gdzie 40 proc. społeczeństwa nie ma dostępu do edukacji, służebniczki są najlepszymi uniwersytetami, prowadzą szkoły, przedszkola, każdy chce być pod ich opieką, bo wie, że dostanie tam dobre wykształcenie i miłość.
Myślę, że nie jestem do końca odpowiedzialny za reżyserię tego filmu, tak jak mój brat Tadeusz za scenariusz, bo tak naprawdę to Duch Święty poprowadził nas przez te wszystkie kraje i wytyczył szlak dokumentowania tych wszystkich miejsc, w których pracują siostry służebniczki – moim zdaniem najlepsze z sióstr.
Z jaką więc pewnością wracacie z tych miejsc?
Mamy pokój serca, patrząc, jak teraz wygląda ten film. Mamy pewność, że to był niezwykły czas i mamy też pewność, że jesteśmy we właściwym miejscu, że każdy dzień naszej pracy jest darem, że jesteśmy prowadzeni przez Boga.
Nikt z nas nie mógł przewidzieć, że dziś będziemy tu, gdzie jesteśmy. Każdy zajmował się czymś innym, a dziś jesteśmy pełnym zespołem filmowym i widzimy, ile na świecie i wokół nas dzieje się dobra. Chcemy to pokazywać.
*Maciej Syka – Reżyser i producent. Zaczynał swoją pracę w studiu “Grassroots Films” w Nowym Jorku. Obecnie prowadzi studio filmowe “High Hope Films” w Warszawie, które jest wyłącznym przedstawicielem “Grassroots Films” w Europie. Twórca kanału na YouTube “Do zobaczenia w Niebie!”.
Czytaj także:
Zejść z kanapy? Edmund Bojanowski nawet na niej nie siadał. Przechodził obok
Czytaj także:
W klinice aborcyjnej zakuto w kajdanki 4 modlących się zakonników