separateurCreated with Sketch.

„To wola Boża”. „Cierpienie uszlachetnia”. A skąd ta pewność? Krzyż cierpienia, który może być zbawienną kładką

CIERPIENIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Wszystko we mnie buntuje się przeciw temu, co muszę znosić. Nie mam siły. Nie chcę tego. Ale wiem, że Ty jesteś ze mną" - oto modlitwa o odkrycie i przyjęcia krzyża niezawinionego cierpienia.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Krzyż Jezusa był jedną z wielu setek tysięcy szubienic sterczących przy drogach imperium rzymskiego. Stał się narzędziem zbawienia i łaski, bo przybity do niego Człowiek rzucił się z jego wysokości w ramiona Boga. I nam dał taką możliwość.

Choroba własna lub kogoś bliskiego, nasze różnego rodzaju słabości, niedomagania, uciążliwości związane z wiekiem, wreszcie odchodzenie tych, których kochamy. Cała gama cierpień, które po prostu przychodzą w pewnym momencie życia, nie pytając nas ani o zgodę, ani o naszą gotowość.

Jasne, że nieraz niebezzasadne wydają się nasze niewczesne uwagi w stylu: „Gdyby mniej palił”, „Gdyby bardziej o siebie dbała”, „Gdybym regularnie się badał”. Ale wiele cierpień i kłopotów przychodzi bez naszej ani niczyjej winny.

Tak już jest w świecie stworzonym i odkupionym przez Boga, ale noszącym przecież aż po kres swego istnienia ślad kosmicznej katastrofy zwanej przez nas „grzechem pierworodnym”, której skutkiem jest zburzenie zaplanowanej pierwotnie przez Boga harmonii i stanu szczęścia.

Czasem możemy jeszcze walczyć, starać się poprawić nasza sytuację, leczyć się, próbować sobie lub drugiemu pomóc. Ale niejednokrotnie nie da się już wiele zrobić lub po prostu nie można zrobić już nic. Wtedy w sercu zaczyna się walka.

W obliczu cierpienia, z którym się zmagamy lub którego nie jesteśmy już w stanie w żaden sposób uniknąć ani cofnąć, zaczyna się w sercu walka. Ma ona miejsce w sercu każdego człowieka – niezależnie od tego, czy jest wierzący czy nie. Walka o zrozumienie, o odnalezienie w tym, co nas spotkało, sensu.

Dla człowieka wierzącego jest to ostatecznie zawsze walka o obraz Boga. Stając wobec choroby, słabości, utraty sił, straty bliskiej osoby, wcześniej czy później pytamy – „Dlaczego?”. Jeśli nie uciekniemy w niewiarę, w przekonanie, że „to wszystko bez sensu”, a życiem człowieka rządzą jedynie biologia i przemijanie, to będziemy musieli zapytać się o rolę, jaką w tym wszystkim odgrywa Bóg.

Jako ludzie wierzący czujemy się (niekoniecznie świadomie) wówczas w obowiązku „obronić” Boga, który dopuścił tak bolesną sytuację w naszym życiu.

Dwie odpowiedzi, które często nam się wówczas nasuwają (lub które podsuwają nam inni, albo które my innym podsuwamy) to „próba” lub „kara”. Chętnie szafujemy wtedy stwierdzeniem „wola Boża” lub „Bóg tak chciał”. Ale skąd ta pewność?

Tak naprawdę to uproszczenie – szlachetne w założeniach, ale bardzo niebezpieczne w ewentualnych skutkach takiego myślenia. Chcemy w ten sposób „obronić” Boga (przekonując samych siebie lub innych, że On „ma swoje powody”, pozwalając na jakieś nieszczęście), ale dopiero ten Jego obraz, który stoi za takim stwierdzeniem, jest naprawdę straszny.

Czy naprawdę z czystym sumieniem i całkowitą pewnością mogę powiedzieć „Bóg tak chciał”, stojąc nad łóżkiem w hospicjum, na oddziale onkologicznym, nad wrakiem rozbitego w wypadku auta, patrząc jak człowiek, którego znam i kocham od dziecka rozsypuje się w proch zmiażdżony starością? Czy rzeczywiście jestem pewien, że to, co się dzieje jest „wolą Bożą”?

Jedno z najgłupszych powiedzeń w naszym repertuarze to niewątpliwie stwierdzenie, że „cierpienie uszlachetnia”. Jeśli tak, to wal się regularnie i z rozmachem młotkiem w palec, i szlachetniej do woli. Trzeba naprawdę potężnej bezmyślności i patologicznego wręcz braku empatii, by powtarzać podobne głupstwa.

Nie, cierpienie nie uszlachetnia. Bo nie jest niczym dobrym. Dlatego też nie jest nigdy wolą Boga. Gdyby było, to musielibyśmy przyjąć, że Bóg może chcieć (i że często chce) zła i cierpienia swoich stworzeń. Ale to już nie jest Bóg, jakiego znamy z Objawienia – nie Ojciec, którego objawił nam Jezus Chrystus.

Choroby, tragedie, kłopoty, starość, straty nie są niczym dobrym same w sobie. Bóg nie zsyła nam ich jako „krzyży” w celach penitencjarnych lub pedagogicznych. Żadne z nich nie jest też krzyżem „z automatu”. Jest po prostu złem (niekoniecznie moralnym), które nas spotyka.

To zło spotyka nas dlatego, że zaplanowany przez Boga porządek świata został zniszczony przez katastrofę grzechu, którego zasięg jest zawsze kosmiczny i uniwersalny. Ale to zło (nieraz naprawdę straszliwe) może stać się krzyżem, czyli miejscem paschalnego zwycięstwa, łaski i zbawienia, jeśli zechcemy (na miarę swoich sił i możliwości) w taki sposób je przyjąć i przeżyć.

To jednak zawsze zależy od naszej woli. Krzyż Jezusa był jedną z wielu setek tysięcy szubienic sterczących przy drogach imperium rzymskiego. Stał się narzędziem zbawienia i łaski, bo przybity do niego Człowiek rzucił się z jego wysokości w ramiona Boga. I nam dał taką możliwość.

Sami z siebie nie jesteśmy do tego zdolni. Z Nim tak. Jeśli to zło, które mnie niszczy, próbuję przeżywać w jedności z Jezusem (przez modlitwę, sakramenty, przez powtarzany uparcie akt mojej kruchej woli zwróconej do Niego), to dzięki Jego łasce moje cierpienie staje się krzyżem – kładką przerzuconą między tym zranionym przez zło światem, w którym żyję, a „nowym niebem i nową ziemią”, gdzie Bóg „otrze z ich [ludzi] oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie; ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie” (por. Ap 21,1-5).

Mój Boże, cierpię. Ty wiesz o moim cierpieniu. Znasz mój ból spowodowany… [tu powiedz Bogu o swoim cierpieniu].

Wszystko we mnie buntuje się przeciw temu, co muszę znosić. Nie mam siły. Nie chcę tego. Ale wiem, że Ty jesteś ze mną. Wiem, że mnie kochasz i nie chcesz mojego cierpienia. Nie rozumiem, dlaczego na nie pozwalasz. Nie potrafię przeniknąć jego strasznej tajemnicy. Ale wiem, że z Tobą ono może mieć sens.

Bądź więc ze mną w tym wszystkim. I mnie pomóż być z Tobą. Umocnij moją wiarę w Ciebie, moją do Ciebie miłość i moją nadzieję, moje do Ciebie zaufanie. Spraw, by to moje cierpienie stało się krzyżem – choć jedną drzazgą w Krzyżu Twojego Syna, a przez to miało sens i owocowało dobrem. To, co przeżywam, ofiaruję Ci w intencji… [tu wymień osobę lub sprawę, która jest dla ciebie ważna].

Kocham Cię, Boże, choć nie rozumiem. I wiem, że Ty mnie kochasz. Dlatego – choć nie potrafię Ci dziękować za moje cierpienie – dziękuję Ci za Twoją miłość. Teraz już jestem na krzyżu, w ramionach Jezusa, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.