separateurCreated with Sketch.

Kapelani szpitalni na froncie. „Bardziej boję się tego, że będę źródłem zakażenia” [reportaż]

KAPELAN SZPITALNY
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„Do zakażonych jeszcze mnie nie zawołali. To jest jakaś boleść w moim sercu, są odcięci od pomocy duszpasterskiej. Liczę się z tym, że kiedyś mnie zawołają. Ubiorę się w skafander, rękawice, maskę, gogle, przyłbicę” – mówi ks. Grzesiak. Nasi kapelani: ich obecność przywraca świadomość tego, że człowiek to nie tylko ciało.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

7 kwietnia miał być obchodzony Światowy Dzień Zdrowia (od 70 lat) – i Światowy Dzień Pracowników Służby Zdrowia. Tegoroczne hasło „Twoja bezpieczna krew ratuje życie”. Nieaktualne. Nie mamy co świętować. Służba zdrowia jest na pierwszej linii frontu walki o życie i zdrowie nas wszystkich.

W Wielkim Tygodniu określenia: walka na śmierć i życie, służba, zdrowie, opieka, nabierają głębokiego sensu. W zapale liczenia zakażonych, ofiar i strat zapomnieliśmy jednak o szczególnej grupie pracowników szpitali, posługujących też w domach opieki… Są niewidoczni, cisi. Ale są. Trwają na posterunku, niosąc pomoc i pociechę, ryzykując zakażeniem. To księża kapelani.

Ich posługa jest inna niż przed pandemią. Oni też potrzebują środków ochrony. Ich obecność przywraca świadomość tego, że człowiek to nie tylko ciało atakowane przez wirusa, ale dziecko Boga.



Czytaj także:
Pożar Notre Dame: kapelan uratował Najświętszy Sakrament i pobłogosławił nim płonącą katedrę

 

Realizm Golgoty na naszych oczach

Od 26 marca jestem w kontakcie z kapelanami 4 szpitali. Dużych, „związanych” z epidemią koronawirusa. Są to: ks. Tomasz Grzesiak ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie (od początku roku ma siedzibę w dzielnicy Prokocim, wcześniej – w centrum), ks. Juliusz Lasoń z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. M. Kopernika w Łodzi, o. Stanisław Sikora OFMConv z Dolnośląskiego Centrum Onkologii we Wrocławiu i o. Zbigniew Sławiński SVD ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze (gdzie leżał polski „pacjent zero”).

Rozmawiając z nimi, myślę o „Pasji” Mela Gibsona. Jej premiera odbyła się w Środę Popielcową, 25 lutego 2004 r. Jak podkreślał w „Przewodniku Katolickim” filmoznawca ks. prof. Marek Lis, „Pasja” przełamała opory dystrybutorów. Nie inwestowali w takie obrazy, bo byli pewni klapy finansowej. Okazało się, że na film religijny może pójść kilka milionów ludzi.

Realizm męki Chrystusa dotknął głębi serc. Przez dekady spokoju od wojen odwykliśmy już od widoku prymitywnej, bestialskiej przemocy. A film pokazał okrutną chłostę, wbijanie w ciało gwoździ, wciskanie w skronie długich jak ostrza kolców, pojenie octem na siłę człowieka w gorączce, konającego na szczycie Golgoty w śródziemnomorskim słońcu. W wielkim osamotnieniu.

Horrory są zmyślone, a te prawdziwe – jak choćby jeńców torturowanych w więzieniach, trzymane w ukryciu. Dziś realizm Drogi Krzyżowej i Golgoty przyszedł do nas wcale nie w kinie. Pandemia wywróciła nasze fajne, bezpieczne życie do góry nogami. Doświadczamy lęku, bezradności, buntu i poczucia klęski. Chorzy na COVID-19: bólu fizycznego. Ich ciała rozpala gorączka. Brakuje im oddechu (ludzie wieszani na krzyżu umierali w wyniku uduszenia). Skrót COVID-19 wisi nam nad głowami jak tabliczka INRI nad Jezusem…

W Wielkim Poście mieliśmy pościć – z Jezusem. Na pustyni. Odmawialiśmy od dawna. Nasze życie było pełne atrakcji! Lataliśmy po świecie, chodziliśmy do kina i na mecze, śmialiśmy w kawiarniach i restauracjach, jedząc smakołyki. Robiliśmy w galeriach zakupy, choć mieliśmy nadmiar rzeczy. Robiliśmy, co chcieliśmy. Polski „pacjent zero” wrócił z karnawału zza Odry. Byliśmy tylko sobą. Zarozumiali, pyszni, ale tacy rozumni, podmiotowi, wolni i niezależni. Samowystarczalni. Piękni i coraz bogatsi! Asceza, słowo wyklęte, dziś ratuje nas od śmierci – pod przymusem władz świeckich, a nie kościelnych. Jak bardzo to było kruche…

Patrzymy na zdjęcia tysięcy trumien. Ciał zmarłych nie ma często jak pochować. Nie chcemy konać w samotności. Lecz dyrekcja szpitali nie wpuszcza do chorych nikogo prócz medyków. Środków ochrony jest mało, nie wchodzą więc i kapelani. To Wielki Post A.D. 2020 po Chr.


AMBULANS
Czytaj także:
Ksiądz kupił z własnej kieszeni ambulans. “Posłuży hospicjum i dotrze do potrzebujących”

 

„Bardzo chcę być zbadany”

Najpierw zadzwoniłam do Wrocławia, do ojca Stanisława Sikory OFMConv. Od początku województwo dolnośląskie jest w czołówce zakażeń. On od 4 lat jest kapelanem w szpitalu onkologicznym. 26 marca mówił mi: „Nasz szpital jest trochę dziwny. Nieduży. Niecałe 400 łóżek. Nie ma dzieci. Maluteńka część to opieka paliatywna – kilkanaście łóżek. Poza tym mało osób umiera. U nas jest intensywna terapia, ale inna. Nie trafiają ludzie z wypadków itd. […] Ten szpital jest wyjątkowy i szczęśliwy. Wrocław jest bardzo zainfekowany”. Spytałam, jak teraz wygląda posługa.

– Jest więcej roztropności i troski o bezpieczeństwo, opowiadał kapelan. – Przed wejściem do szpitala każdy pracownik jest badany, ma mierzoną temperaturę. Myje ręce. Zwielokrotniono liczbę dozowników z płynem dezynfekującym. […] Jak skończę mszę świętą, obchodzę szpital. Od sali do sali.

Istotą mojej pracy jest podawanie komunii świętej, ewentualnie spowiedź. Chodzę wieczorami. Tylko w niedzielę – całe południe. Na intensywnej terapii zawsze byłem w stroju i w maseczce. Teraz trzeba w niej chodzić w wielu miejscach. Jak jest rozmowa czy spowiedź, kontakt z pacjentem jest bliższy.

– Komunia święta – na rękę, mówi. Jaka panuje atmosfera? Kapelan: – Na korytarzach szpitalnych jest głęboka cisza. Nie ma odwiedzających, ich „komórek”, termosów. Dla pacjentów to dobre. Człowiek nie umiera z głodu. Umiera z przejedzenia.

Gdy chorym kończy się np. pasta do zębów, pomaga personel szpitala. Życząc ojcu zdrowia, słyszę: – Niech pani stawia jeszcze pytania! Trzeba to spokojnie przejść.

Po raz drugi dzwonię 1 kwietnia. 31 marca stwierdzono tu przypadki zakażeń, zawieszono oddział chirurgii. Ojciec mówi, że pracownicy zapisują się do kolejki na test.

– Bardzo chcę być zbadany. Mieszkam w klasztorze, gdzie jest 13 osób. Czuję się silny, zdrowy, sprawny, temperaturę mam 36,7 – relacjonował wtedy. Nie mógł już chodzić do chorych: – Odprawiam tylko mszę w szpitalnej kaplicy. Przy wejściu utworzono śluzę.

6 kwietnia potwierdzono 24 przypadki zakażeń, 21 to personel medyczny. W Centrum pracuje 1200 osób. Ma własne laboratorium, robi 60 testów dziennie. Ojciec czeka na test.


PACJENT HOSPICJUM
Czytaj także:
Dr Paweł Grabowski: W pracy w hospicjum spotkałem co najmniej kilkuset świętych

 

„W telefonie mam ponad 1700 numerów”

W wielkim szpitalu im. Kopernika w Łodzi od 30 lat posługuje ks. Juliusz Lasoń. Dojeżdża rowerem, nie ma samochodu. Komasuje wyjazdy, żeby bez potrzeby nie wychodzić. Podkreśla, że boi się zarazić innych:

– Kapelan szpitalny kontaktuje się z masą ludzi. W telefonie mam ponad 1700 numerów… Pomyślałem sobie, że gdybym zachorował, ile osób mógłbym zakazić? Mimo że staram się zachować przepisową odległość, chodzę w maseczce itd. Dla mnie jest jednak oczywiste, że muszę być pod telefonem 24 godziny na dobę. Dlatego księża nie mają rodzin…

Ale mają domy. Kapelan mówi: – staram się nie kontaktować z kapłanami mieszkającymi na plebanii. Rozmawiam z nimi z odległości 3 metrów.

On nie może chodzić po szpitalu. Tylko do chorego „na prośbę rodziny, po uzgodnieniu z personelem”. Odprawia mszę w kaplicy, na którą przychodzi tylko 5 osób z personelu. Oni też tego potrzebują. A on deklaruje: – Będę zawsze do dyspozycji. Ale bez narażania innych.

Ks. Lasoń jest też kapelanem DPS-u prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Służebniczek NMP NP im. Bł. Edmunda Bojanowskiego w Łodzi. Z nimi ma tylko kontakt telefoniczny. Mszę odprawia dla sióstr ksiądz z parafii. Tylko jedna siostra wychodzi „na miasto”.

 

„Do zakażonych jeszcze mnie nie zawołali

Do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie trafiają zakażeni z miasta i okolicy (mała liczba przypadków – do szpitala im. S. Żeromskiego, gdzie zmarł „małopolski pacjent zero”). Ks. Tomasz Grzesiak mało kogo tu zna, bo posługę zaczął 1 marca. Wcześniej był w szpitalu im. L. Rydygiera.

Ponad tydzień temu mówił mi: – Teraz to nie my idziemy do chorych, ale oni zgłaszają taką potrzebę. Szkoda, ale to jest kwestia bezpieczeństwa.

6 marca nie mógł już robić i tego. Usłyszałam: – W niedzielę miałem telefon z dyrekcji żeby nie chodzić po oddziałach. Siedzę i modlę się w kaplicy.

Kiedyś kapelani organizowali adoracje, msze o uzdrowienie itd. Dziś są obecni na tyle, na ile pozwala im dyrekcja. Są pracownikami szpitala. W każdym jest nieco inaczej.


RESPIRATOR
Czytaj także:
Papież ofiarował 30 respiratorów dla potrzebujących szpitali

Dobrze, że ksiądz nie chodzi po salach, bo bardzo się martwił, że „zabiera” medykom maseczki. Zakładał je tylko wtedy, gdy już musiał. Mówił: „rękawiczek nie noszę, trzeba by je wymieniać po każdym pacjencie”. Spytałam go, czy się boi.

Bardziej boję się tego, że będę źródłem zakażenia – wyjaśnia. – Pacjenci są chorzy, mają osłabioną odporność. Są w grupie ryzyka. Ale tych niezarażonych jest coraz mniej. Planowych przyjęć już nie ma, działają oddziały onkologiczne i te, gdzie jest taka konieczność.

Do zakażonych jeszcze mnie nie zawołali. To jest jakaś boleść w moim sercu, są odcięci od pomocy duszpasterskiej. Liczę się z tym, że kiedyś mnie zawołają. Wszyscy pracownicy mieli szkolenia, jak się zabezpieczyć przy kontakcie z kimś zakażonym czy podejrzanym. Ubiorę się w skafander, rękawice, maskę, gogle, przyłbicę. Tak jak lekarze i pielęgniarki, którzy do nich idą – mówi.

Pytam go, co myśli o wierze w to, że „Bóg nie zaraża”. Komunia też nie itd. Ks. Grzesiak ma jasne poglądy: – Pan Bóg dał nam rozum, żebyśmy z niego korzystali. Ryzyka nie wolno lekceważyć. Nie ma jednak tak, że nie przyjdę do chorych.

I dodaje: – Przyzwyczailiśmy się do pewnych form. Zewnętrznych. Teraz ich nam bardzo brakuje. Musimy nauczyć się spotkać Pana Boga gdzie indziej. W drugim człowieku. I ze względu na jego dobro zrezygnować z tego, co ja bym chciał. To kwestia rozsądku. Poza tym to nie zakaz nas obliguje. To bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu! Z niego wynikają te zakazy. Ryzyko trzeba bardzo minimalizować, bo chodzi nie tylko o mnie, ale i o innych.

 

„Żaden pacjent jeszcze sobie tego nie życzył”

W szpitalu w Zielonej Górze, gdzie wyleczono „pacjenta zero”, kapelanem jest werbista, ojciec Zbigniew Sławiński SVD. – Nie byłem na oddziale zakaźnym, bo żaden pacjent jeszcze sobie tego nie życzył – wyjaśnia. Mówi też, że w szpitalu zawsze były sale z różnymi zakażeniami czy bakteriami. Kapelani nie raz zakładali fartuch jednorazowy, maseczkę itd.

Dodaje: – Jesteśmy w o tyle fortunnej sytuacji, że w sierpniu 2019 roku była tu epidemia NDM – New Delhi. Przerabialiśmy wszystkie procedury.

Kapelanem szpitala jest od czasu diakonatu. Żartuje: – Wybrałem zgromadzenie misyjne, a szpitale przyczepiły się do mnie, zanim kapłanem zostałem…

Posługiwał m.in. na Białorusi i w Argentynie. Widział wiele.

Kapelani także potrzebują naszego wsparcia i modlitwy. I środków ochrony takich jak maseczki, rękawiczki itp. Rozmawiałam o tym z Maciejem Kalicińskim z Caritas Polska (Caritas prowadzi dwie akcje pomocy, dla medyków i seniorów. Kapelani są blisko medyków. Część z nich to seniorzy…).

Otrzymałam zapewnienie, że organizacja przyjrzy się sprawie oraz informację: „Caritas diecezjalne otrzymują limitowane ilości maseczek i można tam próbować uzyskać pomoc w razie potrzeby.” Centrala nie jest „w stanie zagwarantować, że w danej diecezji/na dany moment będzie to możliwe”.


PASJA JEZUSA
Czytaj także:
Przejdź przez Wielki Piątek razem z Jezusem: post, krzyż i zegarek [poradnik paraliturgiczny]

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.