„Jest tylko jeden warunek” – przekonuje siostra Małgorzata Borkowska OSB.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ale Bóg wkroczył nie tylko w dzieje ludzkości: także w dzieje każdego konkretnego człowieka, w moje osobiste życie. I to na wiele sposobów.
Przede wszystkim dał nam grunt, z którego wyrastamy. Miejsce urodzenia, rodzinę, tradycję rodzinną – to wszystko wedle ludzkiej skali może być bardziej lub mniej „normalne”, bardziej lub mniej problemowe, dysfunkcyjne, czy jak to kto nazywa, ale nie w tym rzecz. Zupełnie tu nie chodzi o ocenę, ani medyczną, ani ekonomiczną czy inną jakąkolwiek.
Chodzi o to, że każda z nas wyrosła tam, gdzie ją Bóg zasiał, i stamtąd została powołana. Jeśli w tym naszym rodzinnym gruncie cokolwiek było nie tak, jak być powinno, to oczywiście nie wolno nam zła nazywać dobrem, ale także nie wolno nam odcinać się od tego naszego gruntu, i to nie tylko dlatego, że odcinałybyśmy się w ten sposób od tego także, co w nim było dobre. Przede wszystkim odcinałybyśmy się od własnej tożsamości, od prawdy.
A nadto, Bóg pozwolił, żeby moja droga była zdecydowanie wyboista. Taka jest Jego pedagogika. Weźmy na przykład niewolę babilońską Izraela: czy Bóg nie mógł nawrócić swojego ludu na miejscu, bez całej tej tragedii? Zapewne mógł, ale wybrał inna metodę; pozwolił, żeby ten Lud zakosztował do dna wszystkich skutków swoich dotychczasowych błędnych lub połowicznych decyzji, i dopiero potem doznał łaski powrotu.
Nie ma takiego dna, z którego Bóg by nie mógł człowieka podnieść, jest tylko jeden warunek: człowiek powinien nazwać dno dnem, czarne czarnym, a nie upierać się, że szare, albo nawet białawe. Tylko z prawdy można się z pomocą łaski odbić do lotu.
Rzecz w tym, że Bóg nie wkracza w nasze życie tylko raz, ani nie zawsze wkracza przez wyzwolenie. Nawet człowieczeństwa Syna Bożego nie ominęło cierpienie zadane przez ludzi; ale z jakim skutkiem: kosmicznego pojednania, niewyobrażalnej chwały, zbawienia ludzi nie przez proste uwolnienie, ale przez Boże usynowienie.
Oczywiście ten skutek nie był zamierzony przez Annasza, Kajfasza, Piłata, Heroda i ilu ich tam jeszcze było wmieszanych w tę sprawę. To Bóg przeprowadził swoje zamiary poprzez ich złość, poprzez ich winę. Oni dążyli tylko do panowania, do zniewolenia ludzi; Bóg tędy właśnie wprowadził na świat Łaskę uświęcającą.
Czy na takie bolesne „wejście” Boga, na taki dopust Boży, także mamy powiedzieć AMEN? Wiem z doświadczenia, co mówię. Więc wszelką krzywdę, wszelkie doznane zło, możemy wykorzystać ku Bożej chwale, jak je wykorzystał Chrystus. Możemy na ból powiedzieć: AMEN – i niech boli, Panie, ku Twojej chwale. Nie chwaląc zła, ani nawet nie rezygnując z walki z nim, na ile to możliwe – ale biorąc na siebie jego bolesne konsekwencje, tak, jak Chrystus przyjął ludzką bolesną kondycję. W całości. Na siebie. Jako ołtarz swojej ofiary.
Akceptacja bólu to wielka potęga. Może człowieka naprawdę uskrzydlić do służby Bożej, może mu dać pokój nieznany tym, którzy pokoju szukają tylko w psychicznym komforcie. Czy w takim razie należy bólu szukać? Absolutnie nie: to prowadzi prosto do pychy, już pierwsi Ojcowie monastyczni wiedzieli o tym. Inicjatywa należy do Boga, a dla nas formuła jest prosta.
Ból, który po ludzku można usunąć, należy zwalczać; to dotyczy przede wszystkim cierpień fizycznych, i nie na próżno napisano: Szanuj lekarza…, bo i jego Pan stworzył (Syr 38,1). Pan stworzył i środki zaradcze, i wiedzę medyczną; i nie należy odrzucać tego, co można przyjąć z dziękczynieniem (por. 1 Tm 4,4).
Podobnie i w innych dziedzinach życia. Ale ból, którego usunąć nie mogę, nie będąc moją inicjatywą, może, i powinien być przyjęty jako inicjatywa Boga. Niech więc boli na chwałę Bożą. Właśnie na Bożą, nie na moją; bez ostentacji, bez robienia z niego cokołu do próżnej chwały. Bóg widzi w ukryciu (Mt 6,4). Czy jecie, czy pijecie – czy cierpicie – wszystko na chwałę Bożą czyńcie (por. 1 Kor 10,31). AMEN na ból.
Przekleństwem naszej kultury jest romantyczne cierpiętnictwo, ta obrzydliwa karykatura kultu Męki Pańskiej; kult cierpienia pojmowanego jako wzniosły wyróżnik i demonstrowanego jak znak wyższej kasty. Wciąż wylicza się swoje udręki, i mówi się o kimś z pogardą „Ten, to ma dobrze”. Pamiętam, że w czasach naszej młodości Słoń [pseudonim jednej z mniszek] i ja, nie chcąc przyjąć takiej postawy, umówiłyśmy się, że będziemy do siebie wzajemnie mówić „Tobie to dobrze” – i należało odpowiedzieć: „Tak, mnie jest bardzo dobrze”. Mieszkałyśmy wtedy razem i miałyśmy mnóstwo okazji do tego ćwiczenia.
Wszyscy znamy pokusę wyliczania swoich krzywd. Z tym trzeba walczyć: W SOBIE. A nie ma lepszej metody walki niż uczyć się robić rzecz przeciwną: dziękować Bogu za konkretne radości. AMEN na te małe radości, które w ten sposób uczymy się dostrzegać. Uczymy się wdzięczności, bo jest za co.
Dawno już powiedziano, że organizm, w którym choroba przeważa nad zdrowiem, ból nad radością, umiera. Jeśli więc nadal żyjemy, to widać, że jednak zdrowie i radość w nas przeważa, prosty rachunek; ale w takim razie gdzie nasza wdzięczność za tę radość, gdzie nasze AMEN?
Fragment książki „Amen. Rekolekcje”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora “honoris causa”. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
