Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
– Wstydziłem się tego, że piję, więc piłem jeszcze więcej, żeby nie myśleć o tym, że się staczam. Żeby nie czuć tego palącego wstydu. Taki paradoks – mówi Michał. Nie pije już od prawie ośmiu lat.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: Co było powodem tego, że przez kilka lat, praktycznie dzień w dzień, sięgałeś po alkohol?
Michał: Jako młody chłopak trafiłem na półtora roku za kratki. Wraz z kumplami okradaliśmy domki letniskowe i podczas jednej z takich akcji zostaliśmy przyłapani na gorącym uczynku. Kiedy byłem w więzieniu, dziewczyna, o której myślałem, że jest najważniejszą osobą w moim życiu, z którą planowałem przyszłość, zerwała ze mną kontakt, bez słowa wyjaśnienia, mimo że doskonale wiedziała, czym się zajmuję.
Kumpel, który odwiedził mnie w więzieniu, powiedział, że znalazła sobie kogoś kilka tygodni po tym, jak zostałem skazany. Mocno to odchorowałem. Po wyjściu z więzienia nie za bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Kraść już nie chciałem, bo obawiałem się powrotu za kraty. Zresztą, kumple, z którymi rabowałem te domki letniskowe, byli jeszcze w więzieniu, bo wcześniej mieli wyroki w zawieszeniu.
Po wyjściu na wolność udałem się prosto do sklepu, w którym kupiłem butelkę taniej wódki. Postanowiłem odreagować. Zanim dotarłem do domu, byłem już pijany. Do dziś pamiętam łzy i smutek w oczach matki, która – mimo tego, w jakim byłem stanie, a trzeba powiedzieć, że ledwo trzymałem się na nogach – przytuliła mnie, śmierdzącego alkoholem, i powiedziała: „Synu, jak dobrze, że cię wypuścili”.
Syn marnotrawny
Ramiona mamy były dla ciebie otwarte. Można powiedzieć, że zachowała się jak miłosierny ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym.
Dokładnie tak, ale wtedy tego nie doceniłem. Następnego dnia obudziłem się z potwornym kacem. Naprzeciwko naszego domu mieści się Alkoteka [sklep monopolowy – przyp. K. Sz.]. Poszedłem tam po coś na kaca. Wróciłem z butelką spirytusu, który następnie rozrobiłem z wodą, tak by uzyskać kilka butelek wódki. To zawsze taniej niż kupić gotową w sklepie. Około południa znów byłem pijany. Przez pierwszy tydzień po wyjściu z więzienia w ogóle nie trzeźwiałem.
A potem? Rozejrzałeś się za jakąś pracą?
Nie chciało mi się pracować. Przed więzieniem kradłem, w więzieniu wszystko miałem podstawione pod nos. Nie byłem do pracy przyzwyczajony. Mogę zatem powiedzieć, że rozglądałem się za pracą, ale w taki sposób, żeby jej nie znaleźć. Bardziej chodziło o matkę, żeby nie lamentowała, że nic nie robię i całe dnie spędzam w domu na kanapie. W końcu coś znalazłem, ale nie zagrzałem tam długo miejsca.
To skąd miałeś pieniądze?
Brałem chwilówki. Zdolność kredytowa nie była wymagana, co było mi oczywiście na rękę, bo nie miałem przecież źródła dochodu. Gdy matka dowiedziała się, że pieniądze pochodzą z kredytów, a nie z pracy, była zdruzgotana. Musiała też spłacać te moje długi, bo ja nie miałem kasy.
Nie było ci wstyd?
Jasne, że tak. Zwłaszcza że matka spłacała raty ze swojej skromnej pensji sprzątaczki. Wstydziłem się tego, że piję, więc piłem jeszcze więcej, żeby nie myśleć o tym, że się staczam. Żeby nie czuć tego palącego wstydu. Taki paradoks.
Matka znała się dobrze z proboszczem, bo należała do przykościelnej wspólnoty modlitewnej, często pomagała w parafii, gdy były jakieś uroczystości – gotowała itd. Pewnego razu przyszła do domu i powiedziała, że kościelny odchodzi na emeryturę i proboszcz może zatrudnić mnie na jego miejsce.
Abstynencja
Było ci z tą propozycją po drodze?
No wiesz, szału nie było! (śmiech). Wiedziałem, że pieniądze z tej pracy będą niewielkie, ale pomyślałem, że zrobię to dla matki. Proboszcz zatrudnił mnie na pół etatu. Powiedział, że jeśli się sprawdzę, zatrudni mnie na etat. Do moich obowiązków należało m.in. dbanie o porządek w kościele oraz na placu parafialnym i położonym nieopodal cmentarzu, otwieranie i zamykanie kościoła, pomaganie kapłanom przy zakładaniu szat, czasami zastępowałem też ministrantów podczas mszy świętej. Praca nie była ciężka i nawet ją polubiłem. Niestety, często bywało tak, że przychodziłem do niej pod wpływem alkoholu i ksiądz proboszcz nie wytrzymał.
Wręczył ci wypowiedzenie?
Nie. Wezwał mnie do siebie i powiedział, że bardzo mnie szanuje, jest z mojej pracy zadowolony, ale nie może i nie będzie tolerował alkoholu w pracy. Poza tym parafianie zaczęli się skarżyć. Jak to w małym miasteczku – wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą.
Myślałem, że proboszcz wyrzuci mnie z pracy, tymczasem on zaproponował mi pomoc. W każdym kościele jest, i w tym też była, parafialna księga abstynencji. Wpisują się do niej osoby, które postanawiają podjąć zobowiązanie abstynencji od napojów alkoholowych na wybrany przez siebie okres – miesiąc, kwartał, rok, są też tacy, którzy zobowiązują się do postu od alkoholu już do końca życia.
I ksiądz zaproponował, żebyś wpisał się do tej księgi?
Tak. Wcześniej przygotował mnie do spowiedzi z całego życia i odprawił w mojej intencji mszę świętą. Pierwszy raz wpisałem się do księgi na okres trzech miesięcy. Pamiętam, że chciałem od razu zadeklarować roczną abstynencję, przekonany, że wytrzymam. Ksiądz jednak powiedział: „powoli, małymi krokami”. I miał rację.
AA
Pokusa, by się napić, była silna?
Bardzo. Przez pierwsze dni czułem się rozbity, miałem silne bóle głowy, pociłem się jak mysz. Byłem trzeźwy, a wyglądałem, jakbym miał kaca, ledwo trzymałem się na nogach. Wiedziałem, że ma to związek z odstawieniem alkoholu i że trzeba ten stan przeczekać.
Byłem też przygotowany na to, że być może będę musiał zgłosić się do szpitala, ale ostatecznie udało się tego uniknąć. Nie przeszedłbym tej drogi, gdybym nie podzielił jej na małe odcinki, gdyby nie pomoc proboszcza i grupa Anonimów Alkoholików, którą dla mnie znalazł. Tyle teraz mówi się o księżach: że tacy, że owacy. Że materialiści, że złodzieje… Na pewno są i tacy, tymczasem ja spotkałem księdza, który naprawdę robił, co mógł, żeby mi pomóc.
Co było po tych trzech miesiącach, gdy deklarowany okres abstynencji od alkoholu dobiegł końca?
Byłem bardzo blisko powrotu na stare śmieci. Odezwali się do mnie kumple, z którymi rabowałem domki. Wyszli na wolność i szukali „zajęcia”. Przeżyli szok, kiedy dowiedzieli się, że jestem kościelnym i próbuję żyć w trzeźwości. Dla nich to było nie do pojęcia. Jeden z nich nawet powiedział wtedy, że nie będzie się ze mną zadawał, bo to obciach. I dobrze, że nie chcieli utrzymywać ze mną kontaktu, bo relacja z nimi nie przyniosłaby nic dobrego. Jestem przekonany, że nie wytrwałbym w trzeźwości.
Po trzech miesiącach znów wpisałem się do księgi, tym razem już zadeklarowałem roczny post od alkoholu. Ksiądz nie oponował. Wierzył, że dam radę – prowadziłem w miarę regularne życie sakramentalne, chodziłem na spotkania grupy AA… W czwartym miesiącu niepicia pojechałem na Jasną Górę, bo to był akurat sierpień – miesiąc trzeźwości. Miałem potrzebę powierzyć Matce Bożej całe moje życie. Po dziś dzień Maryja jest moją powierniczką, z każdą sprawą idę do Niej (uśmiech).
Rozmawiamy o wydarzeniach sprzed lat. W jakim punkcie życia jesteś dzisiaj?
Żyję w trzeźwości. Już prawie osiem lat, jak nie piję. Nie pracuję jako kościelny, chociaż to był ważny etap w moim życiu. Mam wspaniałą dziewczynę, dzięki której uwierzyłem w miłość. Kończę studia z zakresu resocjalizacji. W przyszłości chciałbym pomagać ludziom, zwłaszcza młodym, którzy – z różnych powodów – zostają zepchnięci na margines życia. Którzy często sami się tam spychają. W pewnym sensie chciałbym spłacić dług wdzięczności, który mam wobec księdza proboszcza, ludzi z AA i – nie będzie przesadą, jeśli to powiem – wobec Boga.
Czytaj także:
Problemem nie jest alkohol, tylko ból. Piłem, bo cierpiałem
Czytaj także:
Kiedyś bezdomny alkoholik, dziś maratończyk na wózku inwalidzkim, który pomaga chorym dzieciom