Z rozmowy ze sobą – o tym, jak mi dziś jest, na czym mi zależy, co mnie rozstraja – wynika zdolność do bycia z drugim człowiekiem w taki sposób, by nie dostawał rykoszetem za to, z czym ja sobie nie radzę i nawet o tym nie wiem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Nawet w propozycjach pracy nad relacją małżeńską znajdujemy wiele stereotypów, które w kabaretach śmieszą, lecz w codziennym życiu sprawiają niewiele radości. „Kobieta słyszy, co chce powiedzieć, dopiero kiedy zaczyna to mówić” – serwuje się nam takie wytłumaczenia. „Facet jest prosty i nic nie myśli” – stwierdzenia podobne do tego utrwalają odcinanie się od świata własnych przeżyć. A jednak z braku kontaktu z sobą samą i samym, gdy jesteśmy w małżeństwie, wynika mnóstwo kłopotów.
Kontakt ze sobą
Gdy nie mam kontaktu ze swoim własnym wnętrzem – ma to skutki dla osób, które są ze mną w relacji. Jeśli żona (lub tak samo mąż) musi wypowiedzieć na głos wszystko, co ślina na język przyniesie, by spuścić z siebie napięcie, cierpi reszta rodziny. A jeśli mąż (lub podobnie żona) jest przekonany, że o niczym nie myśli i nic nie czuje, bo najważniejsze jest „robienie”, również rani to cały dom. Dlatego tak realnym wkładem do wspólnej więzi jest opiekowanie relacji z samym sobą.
Części siebie, których nie wysłuchujemy, dochodzą do głosu tak czy inaczej. Jeśli jednak muszą krzyczeć albo doprowadzać do awarii systemu, byśmy je dostrzegli, całe otoczenie ponosi skutki tego razem z nami. Nie rozpływa się złość, która narasta, ignorowana godzinami, tygodniami i latami. Nie leczy się samoistnie głęboki smutek albo lęk, gdy odwrócimy się do niego plecami. Poczucia własnej wartości nie przybywa nam od czytania biografii innych ludzi i jeśli traktujemy siebie, jakbyśmy byli „nikim”, rani to także naszych bliskich. Każdy z nas ogromnie potrzebuje innych, ale równie bardzo potrzebuje samego siebie.
Kiedy zatrzymuję się przy sobie, mogę pytać siebie, o czym jest ten pęd, który mnie gna do przodu. Mogę sprawdzać, z czego bierze się to ćmienie we mnie, którego już żadna stacja TV zagłuszyć nie potrafi. Gdy pukam do drzwi własnego serca, widzę na bieżąco, co mnie dzisiaj zabolało, co wkurzyło, a co wypompowało całe siły. I mogę wtedy szukać sposobów zaopiekowania się sobą. Także po to, by odzyskiwać zasoby – czyli to, bez czego nie ma we mnie miejsca na bycie przy innych.
Zaopiekuj się sobą
Jeśli pozostaję dla siebie samego czy samej enigmą, podaję mojemu najbliższemu otoczeniu także taką enigmę do rozwikłania. W małżeństwie zaś istnieje ogromna pokusa, by pomylić bliskość ze złożeniem ciężaru własnego życia na drugiego człowieka. Na wiele sposobów wtedy przekazujemy drugiej osobie odpowiedzialność za siebie. „Ty się mną zaopiekuj, bo ja się zrzekłem/zrzekłam tej roli w stosunku do siebie samego/samej”. Relacja staje się ogromnie obciążona. Nie da się w stosunku do życiowego partnera stać matką albo ojcem, synem albo córką.
W takim układzie wszystko traci swoich właścicieli. Nie wiadomo, czyje są uczucia, bo „to ty mnie wkurzasz”, „doprowadzasz do rozpaczy”, „dołujesz”. Nie bierzemy odpowiedzialności za własne czyny i słowa, bo „to ty nie dajesz mi wyboru”, „nie mam przez ciebie wyjścia”. Językiem relacji staje się obwinianie, a nie poszukiwanie rozwiązań, godzenia różnych potrzeb, sprawdzania innych niż do tej pory strategii.
I odwrotnie: kiedy nazywam swoje potrzeby, oglądam je, wiem, skąd się biorą i dlaczego są dla mnie ważne. Mogę wymyślać, jak się nimi zająć, by trudnych uczuć we mnie było mniej. Mogę też ocenić, w zaspokojeniu których z nich jesteś w stanie mi pomóc, a gdzie jest to całkiem niemożliwe. Mąż, który nie lubi się ruszać, nie pójdzie z żoną na biegi przełajowe. Żona, która źle się czuje na biwaku, nie spędzi z mężem weekendu w górach pod gołym niebem. Najpierw jednak każde z nich potrzebuje przestrzeni na zorientowanie się, co jest dla nich możliwe bez naruszania własnych granic, co bliskie, co ważne.
Z takiej rozmowy ze sobą – o tym, jak mi dziś jest, na czym mi zależy, co mnie rozstraja – wynika zdolność do bycia z drugim człowiekiem w taki sposób, by nie dostawał rykoszetem za to, z czym ja sam/sama sobie nie radzę i nawet o tym nie wiem. Bo jeśli chociaż wiem, to już umiem zamienić: „Odczep się ode mnie” na słowa: „Źle się dziś czuję”. „Potrzebuję chwili ciszy”. „Przytul mnie, proszę”.
Czytaj także:
Misje – prawdziwy booster dla więzi małżeńskiej
Czytaj także:
On ma 99 lat, ona 91. Małżeństwo pokonało koronawirusa [wideo]