– Kiedy Pan Bóg stawia na mojej drodze jakiegoś człowieka – nieważne, czy to jest kolega z pracy czy osoba, którą jako policjant zatrzymuję – staram się szukać miłosierdzia dla siebie i dla tej osoby – mówi Piotr, który na co dzień pracuje w wydziale kryminalnym, tak zwanym archiwum X, wojewódzkiej policji.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: Co było pierwsze: praca w policji czy ewangelizacja?
Piotr: Policjantem jestem od dwudziestu pięciu lat, natomiast ewangelizować zacząłem kilka lat temu. Chociaż wywodzę się z tradycyjnej, katolickiej rodziny, to dawniej nie miałem żywej wiary. Bóg był mi potrzebny głównie do realizowania własnych celów. Nie zwracałem się do Niego bezinteresownie, z miłości, ale jedynie w sytuacjach, gdy czegoś potrzebowałem.
Nie rozumiałem, czym jest Eucharystia, na mszę świętą przychodziłem wypocząć. Znajomi, którzy wcześniej weszli na drogę nawrócenia, zapraszali mnie na spotkania modlitewne, ale nie miałem na nie czasu. Momentem przełomowym w moim życiu był wypadek motocyklowy, który wydarzył się w 2013 roku. Otarłem się wtedy o śmierć. Tylko Bożej łasce zawdzięczam to, że przeżyłem.
Wypadek przewartościował pańskie myślenie?
Zdecydowanie. Zacząłem się nad swoim życiem zastanawiać. Nad tym, że tak naprawdę nie mam nic. Żyłem w grzechu, z dala od Boga. Przechodziliśmy z żoną poważny kryzys, nasze małżeństwo wisiało na włosku. Po wypadku nasze życie odmieniło się. Żona i ja byliśmy wewnętrznie bardzo poranieni, mimo to Bóg ocalił nasze małżeństwo. Przeprosiliśmy się nawzajem za wszystko, co było złe, poprosiliśmy o wybaczenie też nasze dzieci.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że gdyby nie łaska, której Bóg nam w tamtym czasie udzielił, nie wytrwalibyśmy jako małżonkowie, nasze drogi rozeszłyby się. Przyjaciel zaprosił nas na seminarium Odnowy w Duchu Świętym. To było mocne przeżycie, doświadczyliśmy wówczas działania Ducha Świętego. Ktoś powiedział mi, że po tym doświadczeniu Pan Bóg już nie da mi spokoju. Że będzie mnie swoją miłością ścigał. I rzeczywiście tak było i jest.
Policjant, który ewangelizuje, to dość niecodzienna sytuacja. Pan w dodatku pracuje w wydziale kryminalnym, w tzw. archiwum X komendy wojewódzkiej policji, zajmuje się niewykrytymi przestępstwami, często sprzed lat. Jak ludzie reagują na policjanta, który mówi im o Bogu?
Nie wszyscy, którym mówię o Bogu, wiedzą, że jestem policjantem. Gdy się dowiadują, zazwyczaj są zaskoczeni. Ci natomiast, którzy wiedzą, reagują różnie. Wszystko zależy od mojego podejścia, od tego, jak się zachowuję. Jako neofita popełniałem wiele błędów ewangelizacyjnych, może nawet zrażałem do siebie ludzi. Miałem dobre intencje, pragnąłem naprawiać świat, ale za dużo w tym wszystkim było mnie, mojego „ja”, egoizmu, a za mało Pana Boga. Dziś staram się przede wszystkim ewangelizować własnym życiem. W pracy nie mogę pozwolić sobie na udawanie, na brak autentyczności, na jakikolwiek, najmniejszy nawet fałsz, ponieważ policjanci są na to niezwykle wyczuleni. Policjanta bardzo trudno oszukać, wprowadzić w błąd.
Przed wywiadem zapytała mnie pani, czy komenda to dobre miejsce, by mówić ludziom o Bogu. Oczywiście, że tak, ponieważ policjant, jak każdy inny człowiek, jest dzieckiem Boga i potrzebuje miłości, przebaczenia, Bożej łaski.
A jak pan patrzy na przestępców, których, z racji wykonywanych obowiązków służbowych, spotyka na swojej drodze?
Jak na dzieci Boże.
Nie patrzy pan na nich przez pryzmat przestępstw, często brutalnych, których się dopuścili?
Nie mogę patrzeć w ten sposób. Wierzę, że Pan Bóg, z największego nawet zła, jest w stanie wyprowadzić dobro. Kiedy zacząłem się nawracać, zrozumiałem, że nic nie przybliża mnie do Boga bardziej niż miłość bliźnich. Jako policjant stosuję środki przymusu, czasami używam broni. Muszę to wszystko robić, dokonywać trudnych wyborów, ale to nie znaczy, że wolno mi patrzeć na drugiego człowieka z pogardą, z wyższością. Od nikogo nie jestem lepszy.
Nie jest też tak, że gdy spotkałem Boga i zacząłem ewangelizować, to nagle wydoskonaliłem się w miłości. Uczę się jej nieustannie. Bardzo często muszę zapierać się samego siebie, swoich poglądów, przekonań, myśli. Dziś wiem, że każde moje działanie musi być poprzedzone modlitwą, każdy dzień musi wypełnić się słowem Bożym i adoracją. Przedstawiam Bogu w modlitwie osoby, które stawia na mojej drodze. Pytam Go, czego chce ode mnie w danej sytuacji.
Doprowadziłem do zatrzymań wielu ludzi. Wśród nich byli złodzieje, gangsterzy, dilerzy, narkomani. Sąd wymierzał im karę pozbawienia wolności, odsiadywali wyrok, po czym wychodzili na wolność i po jakimś czasie znów trafiali za kraty. Gdy zacząłem się nawracać, pytałem Pana Boga: o co chodzi? Dlaczego pobyt w więzieniu nic w nich nie zmienia, czemu wracają? I pojechałem do Medjugorie.
Tam miałem łaskę wysłuchać świadectw dwóch młodych chłopaków uzależnionych od narkotyków, obaj należeli do wspólnoty Cenacolo. Jest to wspólnota, która pomaga wyjść na prostą osobom uzależnionym. Tym, co leczy tych, którzy się pogubili, jest modlitwa, udział w Eucharystii, praca. Tym zaś, który leczy, jest Jezus Chrystus. Obaj przyznali, że w życiu najważniejsza jest miłość. Ojciec jednego był bardzo bogaty, drugiego – biedny, jednak tym, co zaprowadziło ich w świat narkotyków, był brak miłości. Obaj nie otrzymali jej w domu rodzinnym. Nie wiedzieli, jak to jest być kochanym. W Cenacolo poznali Boga, który kocha. Jego miłość pomogła im przeciąć zło, które spotkało ich w życiu.
Na co dzień, jako policjant, dochodzi pan sprawiedliwości. A czym jest dla pana miłosierdzie?
Wszystkim. Dlatego kiedy Pan Bóg stawia na mojej drodze jakiegoś człowieka – nieważne, czy to jest mój przełożony, kolega z pracy czy osoba, którą jako policjant, zatrzymuję – staram się szukać miłosierdzia dla siebie i dla tej osoby. Wierzę, że kiedy się za kogoś modlę, Pan Bóg uwalnia swoją chwałę, która rozlewa się na życie moje i tego człowieka.
Kiedy ewangelizuję, kiedy opowiadam na ulicy o Bożej miłości i nagle podchodzi bezdomny, który mnie przytula, to czuję się, jakbym był przed Najświętszym Sakramentem. Ewangelizowałem kiedyś z przyjacielem, Krzysztofem, w Anglii. Do dziś pamiętam, jak bardzo wzruszył nas człowiek, który leżał na ulicy i nie miał siły wstać, prawdopodobnie był po zażyciu heroiny. Kiedy do niego podeszliśmy, aby się z nim i za niego pomodlić, zaczął płakać. Spotkanie z Jezusem w jego sercu było dla mnie pięknym przeżyciem, które umocniło również moją wiarę.
Kilka lat temu, będąc na służbie, użyłem broni. Postrzeliłem człowieka, który chciał dokonać napadu na bank. Kilka miesięcy temu spotkałem go na mszy świętej. Usłyszałem wtedy głos: pojednaj się z nim. Podszedłem do niego i mu to powiedziałem. Człowiek ten wyciągnął do mnie rękę na znak pokoju. Tak działa łaska Boża. To Bóg uzdalnia nas do takich rzeczy. Uzdalnia do miłości.
Jaką miłością kocha Pan Boga?
Dawniej kochałem miłością, jaką apostoł Piotr kochał Chrystusa przed nawróceniem – wierzyłem po swojemu, szukałem wygody. Teraz, wydaje mi się, kocham miłością, która wypełniła serce Piotra po Zmartwychwstaniu Chrystusa. Zrozumiałem, że nie jestem idealny, nigdy nie będę, ale też, że nie muszę taki być. Że Bóg kocha mnie takiego, jakim jestem – ze wszystkimi moimi wadami. Jego miłość nie zależy od tego, ile mam ma koncie dobrych i złych uczynków. Dla Niego to w ogóle nie ma znaczenia. Ja natomiast mam starać się tak żyć, żeby swoim postępowaniem Boga nie ranić. Mam przy Nim trwać. Wierzyć, że On mnie poprowadzi.
Czytaj także:
Policjant i 200 osób, które zrezygnowały z samobójstwa, bo ktoś ich wysłuchał
Czytaj także:
Przeczytaj to, jeśli myślisz: “ewangelizacja? To nie dla mnie!”