Bł. ks. Michael McGivney zmarł w trakcie pandemii w wieku zaledwie 38 lat. Dlaczego nadal inspiruje i prowadzi do „braterstwa, które zmienia życie” – przeczytajcie w naszej rozmowie z głównym przełożonym Rycerzy Kolumba.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W raporcie przedstawionym najwyższej konwencji Rycerzy Kolumba latem tego roku, najwyższy rycerz Carl A. Anderson wskazał, że dzięki duchowemu geniuszowi ks. Michaela J. McGivneya Rycerze Kolumba „stali się dla katolickich mężczyzn drogą od przyjaźni do braterstwa, a bracia troszczą się o siebie nawzajem”.
Czytaj także:
Ks. Michael McGivney: od grupy parafialnej do największej na świecie organizacji katolickich mężczyzn
Przygotowując się do beatyfikacji ks. McGivneya (31 października 2020), mieszkający w New Haven w stanie Connecticut najwyższy rycerz poświęcił kilka minut na udzielenie wywiadu portalowi Aleteia. W kilku słowach zawarł znaczenie tego epokowego wydarzenia dla siebie osobiście, dla Rycerzy Kolumba oraz dla całego społeczeństwa.
Anderson jest najwyższym urzędnikiem i szefem zarządu największej na świecie katolickiej organizacji braterskiej zrzeszającej blisko 2 miliony członków. Przed objęciem najwyższego urzędu w roku 2000 Anderson piastował wiele znaczących funkcji publicznych i kościelnych. Był np. specjalnym asystentem prezydenta USA Ronalda Reagana i p.o. dyrektora Biura Białego Domu ds. Kontaktów z Otoczeniem. Był wówczas też członkiem amerykańskiej Komisji Praw Obywatelskich.
W latach 1983-1998 Carl Anderson był profesorem wizytującym w Papieskim Instytucie Studiów nad Małżeństwem i Rodziną im. Jana Pawła II przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie. W 1988 roku był założycielem i pierwszym dziekanem nowo powstałego oddziału Wyższej Szkoły Teologicznej w Waszyngtonie, znajdującej się obecnie przy Katolickim Uniwersytecie Ameryki.
Jest autorem bestsellera z listy „New York Times’a”: „Cywilizacja miłości. Co każdy katolik może zrobić, by zmienić świat” oraz wielu innych książek. Jest członkiem watykańskiej Papieskiej Akademii Życia oraz Papieskich Rad ds. Świeckich i ds. Rodziny.
John Burger/Aleteia: Czy może nam pan opowiedzieć o tym, jak poznawał ks. McGivneya na przestrzeni lat – jako katolik, jako członek Rycerzy Kolumba i najwyższy rycerz tego zakonu. Jaki wpływ miało nabożeństwo do niego na życie Pana i pana rodziny?
Carl A. Anderson: Mój związek z ks. McGivneyem z biegiem lat stał się bardziej osobisty i pogłębiał się w miarę coraz częstszej modlitwy do niego. Obecnie jest dla mnie niemal jak członek rodziny.
Szczególnie po przyjęciu odpowiedzialności za kierownictwo Zakonu Rycerzy Kolumba – w pewnym sensie jego organizację – zwracam się do niego bardzo często, modląc się za jego wstawiennictwem, czy to wtedy, gdy podejmuję decyzje, czy dokonując trudnych wyborów. Myślę też o tym, co on by w konkretnej sytuacji zrobił.
On naprawdę troszczy się mocno o życie rodzinne, co potwierdza cud życia Michaela Schachle. Powiedziałbym, że ks. McGivney jest istotną częścią naszego życia modlitewnego.
Ponadto, patrząc na nasze dzieło odnowy parafii i odnowę kapłaństwa w tym kraju oraz oczekując niecierpliwie na ponowne otwarcie licznych naszych parafii po pandemii, niewątpliwie możemy czerpać inspirację z życia ks. McGivneya jako wzoru proboszcza. Zainspirował on tak wielu naszych kapłanów-kapelanów i duchownych członków Zakonu Kolumba. I to również jest bardzo budujące.
Wreszcie, fakt, że ks. McGivney zmarł, podobnie jak wielu Amerykanów obecnie, w trakcie pandemii, tyle że pandemii grypy azjatyckiej w 1890 roku, uczy nas empatii dla wielu rodzin, które także doświadczają wielkich cierpień. Mamy kogoś, do kogo możemy się zwrócić, kto osobiście przeszedł przez to, co my teraz.
Tak więc w tym sensie nasz założyciel ma olbrzymi wpływ na nasze życie.
Czytaj także:
Chłopiec uzdrowiony przez wstawiennictwo założyciela Rycerzy Kolumba. Watykan uznaje cud
Co dla Zakonu Rycerzy Kolumba oznacza jego beatyfikacja?
Dla wielu naszych członków, którzy mają wielkie nabożeństwo do ks. McGivneya, to niezwykłe wydarzenie jest zapewne wielką zachętą z nieba. Myślę, że jest to też potwierdzenie wezwania, jakie kierował do świeckich, przynaglając ich do życia oddanego miłości, jedności i braterstwu.
Kiedy myślimy o wielkich zakonach w Kościele katolickim, o franciszkanach, dominikanach, jezuitach czy benedyktynach, wszyscy wiemy, kim oni są. Zakonnicy to ludzie, którzy złożyli śluby i żyją według nich.
A gdzie w tym wszystkim jest miejsce osoby świeckiej? Gdzie jest świecki, który musi pracować w świecie, być aktywny w parafii i utrzymać rodzinę? I oto mamy przykład ks. McGivneya, zakładającego bractwo ludzi świeckich, żyjących w świecie, posiadających rodziny, kroczących drogą ucznia – drogą miłości, jedności i braterstwa.
To ogromny postęp i myślę, że nowy błogosławiony zmienił życie milionów katolików w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie, w Kanadzie i Meksyku i w innych miejscach.
Uważam więc, że tym właśnie jest ta beatyfikacja – potwierdzeniem tego rodzaju drogi ucznia. Myślę, że jest to również okazja dla nas do przeprowadzenia analizy miejsc, w których jeszcze niedoskonale naśladujemy naszego założyciela. Kościół ukazuje obecnie ks. McGivneya jako kogoś, kogo można naśladować, i do którego świętości winniśmy porównywać nasze własne życie.
Wydaje się, że teraz jesteśmy bardziej jeszcze wezwani do zbliżania się do tej świętości.
Mówimy o człowieku żyjącym w XIX wieku, a przecież żyjemy w świecie w 2020 roku. Świat ten jest pełen podziałów i problemów. Co życie błogosławionego i przykład jego świętości mówi naszemu światu, nie tylko katolikom?
Istotnie – sądzimy, że pomiędzy XIX stuleciem i czasem obecnym jest olbrzymia przepaść. Wystarczy jednak przypatrzyć się problemom, z którymi mierzył się nasz założyciel, takimi jak bieda, przestępczość, przemoc czy podziały i rozejrzeć się wokół, a natrafiamy na dokładnie to samo.
Może formy tych zjawisk są inne; np. wówczas pokutowały olbrzymie uprzedzenia co do Irlandczyków i imigrantów. Obecnie mamy do czynienia z uprzedzeniami wobec imigrantów innego rodzaju. Co do przemocy – doświadczamy jej na naszych ulicach. Z całą pewnością także w czasach ks. McGivneya dochodziło na ulicach do aktów przemocy.
Jaka była reakcja na to wszystko? Mogła być różnoraka. Można było odpowiedzieć przemocą na przemoc. Można było wycofać się do zamkniętej społeczności. Lecz Ks. McGivney powiedział:
„Nie, nie pójdziemy tą drogą. Pokonamy zło dobrem, poczuciem braterstwa, poczuciem miłości. Nie zamierzamy się wycofywać. Zamierzamy iść naprzód w tym społeczeństwie, a nowi katoliccy imigranci dokonają zmiany na lepsze w tym społeczeństwie”.
Myślę, że realną pokusą w każdym czasie imigracji jest to – i ks. McGivney też to widział – że wielu mężczyzn z jego parafii myślało sobie: „Chcesz iść naprzód? Dobrze, ale odwróć się od wiary katolickiej. Dołącz do jakiegoś tajnego stowarzyszenia, które jest niekatolickie albo wręcz antykatolickie. Tylko tak będziesz coś znaczył w Ameryce, będziesz kimś. Porzuć to, co cię wyróżnia z tłumu i dołącz do niego”.
Ks. McGivney mówił: „Nie, zachowamy nasze katolickie dziedzictwo, zachowamy naszą katolicką wiarę i będziemy przy tym dobrymi obywatelami Ameryki. Nie musicie porzucać katolicyzmu, aby być dobrymi Amerykanami”.
Uważam, że także teraz możemy doświadczać podobnej pokusy. Wszak tylu imigrantów docierających do naszego kraju to katolicy. Widzą nie tyle społeczeństwo silnie protestanckie, jak w XIX-wiecznej Ameryce, ale coraz silniej sekularyzujące się. I chcą stać się dobrymi Amerykanami, chcą się zintegrować z amerykańskim społeczeństwem.
Powstaje więc pytanie: czy aby to zrobić, trzeba porzucić swoje katolickie tradycje, swoje katolickie dziedzictwo i swoją katolicką tożsamość. Rycerze Kolumba powiedzieli zdecydowane nie – możecie zrobić jedno i drugie – być dobrymi Amerykanami, będąc katolikami. Być może to jest jedna z ważniejszych kwestii dnia dzisiejszego.
Czytaj także:
Katoliccy dżentelmeni. Rozmowa ze zwierzchnikiem Rycerzy Kolumba w Polsce
Obecnie świętujemy beatyfikację. Jakie są perspektywy na kanonizację? Czy są zgłaszane obecnie jakieś zdarzenia, które można uznać za ewentualny cud?
To ostrożny, rozważny proces. Właściwie to musimy poczekać i szukać drugiego cudu. Jeśli zastanowić się przez chwilę nad tym, to proces beatyfikacyjny został otwarty w 1997 roku, a pierwszym etapem było przejrzenie wszystkich akt i dokumentów w celu sprawdzenia, czy jest coś, co uniemożliwia kontynuację procesu. Dostaliśmy zielone światło – idźcie śmiało naprzód.
Następnym etapem było przedstawienie krótkiego dokumentu, po łacinie nazywa się to positio, dotyczącego życia świętości i heroicznych cnót. Jeśli zostanie on przyjęty, osoba otrzymuje tytuł Czcigodnego Sługi Bożego, który przyznano ks. McGivneyowi.
Cud potrzebny do beatyfikacji jest więc swego rodzaju potwierdzeniem nieba, że idziemy we właściwym kierunku. I to osiągnęliśmy.
Beatyfikacja umożliwia ograniczone nabożeństwo do ks. McGivneya w liturgii, szczególnie w archidiecezji Hartford, ale może być czczony również w innych diecezjach, gdzie działają Rycerze Kolumba.
Jest to więc stopniowy proces. O ile dojdzie do drugiego cudu, Kościół może dojść do wniosku: „Tak, to jest życie świętego, to jest osoba, której życie może być przedstawione Kościołowi powszechnemu do naśladowania i kultu”.
Dlaczego mamy na to nadzieję? Ponieważ Rycerze Kolumba są teraz w Kanadzie, Meksyku i na Filipinach. W tym ostatnim kraju mamy prawie pół miliona członków. A w ciągu ostatnich 15 lat dotarliśmy też do Polski, Francji, Korei Południowej, na Ukrainę i Litwę. Wciąż słyszymy od świeckich i od księży: „Ksiądz McGivney jest kimś, kto nas inspiruje. Jego droga miłości i jedności jest czymś niezwykle ważnym w naszym życiu”.
Sądzimy więc, że ks. McGivney ma ten międzynarodowy, uniwersalny przekaz, co potwierdza historia Rycerzy Kolumba.
Ta beatyfikacja jest z pewnością kamieniem milowym w historii Rycerzy i w pana własnej karierze. Jest pan najwyższym rycerzem od 20 lat i musi się pan tym bardzo mocno szczycić. Jakie są perspektywy dalszego wzrostu i rozwoju Rycerzy Kolumba w nadchodzących latach?
Myślę, że to tak naprawdę stawia nas na wyższym poziomie. I tak być powinno. Taki jest cel beatyfikacji i kanonizacji. Nie przeprowadza się ich dla dobra świętego, który nie może uczynić już nic ponad pobyt w niebie. Wydarzenia te odbywają się dla naszego dobra.
Mam więc wielką nadzieję, że członkowie Rycerzy Kolumba spojrzą na ks. McGivney i powiedzą, że jest to droga ucznia, na której katolicy odnajdą życiową przemianę. Więc dołączcie do Rycerzy, wejdźcie na drogę ucznia i dokonajcie zmian w świecie, w braterskiej wspólnocie poświęconej miłości i jedności.
I zobaczcie, jak wzmacnia to waszą rodzinę, waszą parafię i waszą wspólnotę. Uważam, że im więcej ludzi tak postąpi, tym bardziej przekonają się, że jest to naprawdę zakon podobny do wielkich zakonów z przeszłości. To jest prawdziwy sposób na dokonanie zmiany.
Oczywiście, w czasie pandemii, przy społecznym dystansie i różnych ograniczeniach, nasze życie zbiorowe zostało nieco zawężone. Ale kiedy już sobie z tym wszystkim poradzimy, myślę, że Rycerze ruszą do przodu z nowym zapałem, z większą głębią. Jest to naturalnie kwestia posługi Kościołowi i społeczności i myślę, że Rycerze będą mieli w przyszłości jeszcze większą rolę do odegrania w tym zakresie.
Czytaj także:
Zginął podczas strzelaniny w Colorado, ratując innych. 18-latek był Rycerzem Kolumba