Nie ma też sensu straszenie konsekwencjami „prawnymi” – że ekskomunika, że nawet pogrzebu nie będziesz miał w kościele. Nie naprawia się statku, wyskakując z niego, by płynąć samemu wpław. Być może da się tak dopłynąć do Brzegu, ale…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Apostazja?
Co robić, co mówić, jak rozmawiać, kiedy ktoś z naszych bliskich informuje nas, że myśli lub wręcz podjął już decyzję o dokonaniu apostazji? Sprawa wydaje się bardzo aktualna.
W ostatnich tygodniach – w związku z falą protestów po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej i zapewne dzięki „zachętom” organizatorów tychże protestów – w wielu parafialnych kancelariach zjawiają się osoby, które życzą sobie załatwić tę sprawę w sposób formalny, składając tzw. „akt apostazji”.
Czytaj także:
Bp Czaja: Polsce zagraża „cicha, milcząca apostazja”, przed którą ostrzegał Jan Paweł II
Nie są to takie tłumy, jakby sobie niektórzy może życzyli, ale i trudno mówić o „pojedynczych przypadkach”. Nieraz są to nasi znajomi, przyjaciele, dzieci lub inni członkowie rodziny, sąsiedzi.
Może się zdarzyć, że zanim wybiorą się do kancelarii, poinformują nas o tym lub przynajmniej wspomną w rozmowie o swoich zamiarach. Czy powinniśmy wtedy reagować? A jeśli tak, to w jaki sposób?
Ratowanie życia
Reagować powinniśmy. Dlatego, że – jako wierzący – zdajemy sobie sprawę, że chodzi o poważną sprawę, której konsekwencje sięgają w wieczność i będą dotyczyć zbawienia tej osoby (nawet jeśli ona sama w to nie wierzy i nie przywiązuje do tego wagi).
Do reakcji zobowiązuje nas przykazanie miłości bliźniego. Powinno brzmieć nam w uszach echo starożytnego dialogu z katechumenem przystępującym do chrztu:
– Czego chcesz od Kościoła?
– Wiary.
– Co daje ci wiara?
– Życie wieczne.
Tu idzie o życie tej osoby. O jej życie wieczne. Nie możemy zbagatelizować informacji o tym, że zamierza popełnić samobójstwo.
Czy to na pewno apostazja?
Apostazja (od greckiego ἀποστασία) oznacza dosłownie „odstąpienie” od przyjmowanej uprzednio postawy lub z zajmowanego wcześniej miejsca. Czy jednak nasz apostata rzeczywiście „od-stępuje”, „od-chodzi”?
Aby skądś odejść, trzeba tam najpierw w ogóle być. Proza parafialna uczy, że najczęściej przychodzą złożyć „akt apostazji” ci, którzy praktycznymi apostatami są już od dawna albo nigdy tak naprawdę nie byli wierzący. I nie idzie tu teraz o ocenę, ani tym bardziej o szukanie winnych, lecz o fakty.
Czy oni porzucają wiarę? A czy kiedykolwiek ją mieli? To będzie istotny „moment” naszej rozmowy, jeśli w ogóle będą do niej skłonni.
Czytaj także:
O. Józef Witko: bez tego zjednoczenia możesz przyjmować Komunię, ale wyjdziesz z kościoła taki sam
Nie bronić i nie straszyć
W tej rozmowie nie czas będzie na „bronienie Kościoła” na zasadzie przerzucania się „kazusami”. Zwłaszcza, że sami zdajemy sobie sprawę, że „ludzie Kościoła” czy „Kościół-instytucja” wielokrotnie w bardzo poważnych sprawach „zawalili” w sposób nie dający się bronić.
Też to przecież widzimy i też nas to boli, a nieraz doprowadza do wściekłości. Ostatecznie jednak tu chodzi o wiarę dającą człowiekowi życie z Boga. I o niej trzeba próbować rozmawiać – nawet bardziej o nią pytać niż o niej mówić.
Nie ma też sensu „straszenie” konsekwencjami „prawnymi” – że ekskomunika, że nawet pogrzebu nie będziesz miał w kościele – bo one w tym momencie najpewniej nic a nic tego człowieka nie obchodzą. To go może tylko zirytować.
Jak rozmawiać?
To jak rozmawiać? To zawsze zależy od konkretnego człowieka. Zawsze najpierw (nawet najkrócej) w myślach zawierzając Go Panu Bogu. Na przykład tak…
Kościół jest zawodny, grzeszny, ułomny, nieraz obrzydliwy w swojej „ludzkiej warstwie”. Zgoda. Od samego początku (od dwunastu apostołów) był taki. A jednak Jezus chciał Kościoła – nawet jeśli go tak nie nazywał, to chciał wspólnoty uczniów i jej powierzył swoją naukę, a przede wszystkim swoją obecność w sakramentach.
Nie pojedynczym ludziom, ale wspólnocie – Dwunastu, a potem następnym pokoleniom wierzących. I wiedział co robi, bo kto lepiej od Niego wie jacy są ludzie?
Wiele strasznych rzeczy można zarzucić tej wspólnocie – przez wieki i dzisiaj – ale nie brak ciągłości. Kościół dzisiaj jest w istocie nadal tym samym Kościołem, jaki Jezus stworzył z grona swoich pierwszych uczniów. Tych uczniów, którzy zdradzili Go i uciekli, a do których potem przyszedł, powiedział „Pokój wam” i posłał ich na świat mimo ich niewiary (nie chcieli uwierzyć nawet w Jego zmartwychwstanie).
Porzucając Kościół, porzucisz tę wspólnotę, której Jezus sam chciał i w której – z własnej woli – trwa żywy, choć ukryty w sakramentach i znakach. I trwać będzie zawsze, bo sam tak obiecał. „Czy i wy chcecie odejść?” – pytał kiedyś apostołów, kiedy część Jego uczniów zaczęła Go opuszczać. „Czy i ty chcesz odejść?” – pyta Jezus decydującego się na apostazję. I naszym zadaniem jest pomóc usłyszeć mu to pytanie.
A doświadczyłeś kiedyś spotkania z Bogiem?
„Ale ja w ogóle nie wierzę w Boga” – możemy usłyszeć. A dałeś Mu szansę? Nie instytucji, ale Jemu? Szukałeś z Nim spotkania? Starałeś się o nie? Zawalczyłeś? Rzeczywiście nigdy nie doświadczyłeś Boga? Co się stało, że przestałeś Go szukać? Może jednak warto jeszcze spróbować?
Bo wiesz, ja… ja Go doświadczam… Różnie mi to idzie. Czasem bardzo słabo. Czasem sam się zastanawiam, czy to w ogóle ma sens ta cała wiara i Kościół. Ale jednak Go doświadczam. Są takie momenty na modlitwie, na mszy, kiedy czytam Biblię, słucham Słowa Bożego, kiedy wiem, że On jest i że jest ze mną.
I to nie znaczy, że nie popełniam grzechów. Popełniam ich całkiem sporo. Ale w Kościele mam Jego, który mi wciąż od nowa przebacza i wciąż od nowa posyła, bym szedł dalej razem z innymi – tak samo ułomnymi jak ja.
Czytaj także:
Jak rozmawiać z dziećmi w żałobie?
Grzeszny i poraniony Kościół
Tak, Kościół jest strasznie poraniony i grzeszny. W wielu miejscach, w wielu sprawach. Ale wiesz… Nie przyszło ci do głowy, że On potrzebuje właśnie ciebie w tym Kościele, żeby go naprawiać?
Tak było zawsze, że Bóg naprawiał i ratował Kościół przez tych, którzy wściekali się na Kościół i mieli go dosyć z powodu jego grzechów, ale zostawali w nim mimo wszystko z miłości do Jezusa. Czasem to byli wielcy reformatorzy (i najczęściej wtedy też sporo obrywali od Kościoła-instytucji).
A czasem (i chyba częściej) to byli zwykli ludzie, niezauważalni dla historii, którzy ratowali i odnawiali Kościół nawet o tym nie wiedząc – po prostu przez swoje trwanie przy Jezusie. Nie ratuje się małżeństwa rozwodząc się, ani związku rozstając.
Nie naprawia się statku wyskakując z niego, by płynąć samemu wpław. Być może da się tak dopłynąć do Brzegu, ale…
Po pierwsze, to bardzo niepewne. Po drugie, na tym dziurawym pokładzie są być może koło ciebie inni, którzy nie pływają tak dobrze. I być może oni potrzebują byś został i swoją wierną miłością wraz nimi łatał te dziury. Miłość ma siłę, nawet jeśli jej nie widać.
Nie musi ci się udać
Nie musi. Jezusowi też wiele razy się „nie udało”. Z wieloma. Z tobą i ze mną też miał wiele razy problemy. Być może on/ona i tak pójdą złożyć „akt apostazji”. Ale ty możesz rzucić w serce i pamięć ziarno, którego owocu wcale nie musisz w tym życiu zobaczyć.
Możesz rzucić ostatnią cumę odpływającemu, którą kiedyś o nieznanej nikomu godzinie Bóg zdoła przyciągnąć jego/ją do siebie z powrotem. I pamiętaj(my): Zawsze więcej Bogu o ludziach, niż ludziom o Bogu. To skuteczniejsze.
Czytaj także:
Bp Galbas: “My, duchowni, jesteśmy uczeni przemawiać, a nie rozmawiać. Musimy to przemyśleć” [wideo]