Czy odnaleźlibyśmy się w tamtym czasie? Być może, wszak niektóre zwyczaje są nadal kultywowane, lecz inne schowane do lamusa tak głęboko, że trudno je sobie wyobrazić…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Biała suknia i orszak weselnych gości, złote obrączki na szczęście, a potem, jak w bajce, „żyli długo i szczęśliwie”… Nieraz życie pisało inny scenariusz, ale i tak, kiedy słuchamy opowieści babć, łza się w oku kręci.
Śluby sprzed lat
Wieki całe małżeństwa aranżowali rodzice lub swaci, więc częściej zawierane były z rozsądku niż z miłości. Jedno jest pewne: ślub zawsze miał wielką rangę i wyjątkową oprawę, dlatego ceremonię poprzedzały długie rytuały.
A więc najpierw zwiady lub prześpiegi, czyli rozpoznanie sytuacji i „przedwstępna” umowa małżeńska. Jeszcze bez udziału młodych, ale już z zachwalaniem umiejętności przyszłej gospodyni, a przede wszystkim z rozeznaniem co do przyszłego posagu. Oznaką pomyślnych zwiadów był toast – zapowiedź oddania ręki młodej dziewczyny nierzadko starszemu gospodarzowi.
Ci, którzy oglądali „Wołyń”, pamiętają, jak trudnym dla młodziutkiej Zosi było uszanowanie woli ojca i ślub ze starszym wdowcem Skibą. Nierzadko u podstaw takiej decyzji leżało zapewnienie dziewczynie dostatniego życia. Później dochodziło do zmówin, zwanych też dziewosłębami, bo jak pisał Reymont w „Chłopach”: „Prędzej czy później Jaguś z domu iść musi na swoje, tak już Pan Jezus postanowił, że ojce dzieci chowają la świata, nie la siebie”…
Czy „są sobie mili”
Wiele można było wyczytać po wspólnym biesiadowaniu przy stole. Jeśli krojąc bochen chleba, ojciec skrobał spód nożem ku sobie, znaczy że są kandydatowi przychylni. Gorzej, kiedy podano czarną polewkę, przyczynę rozpaczy księdza Robaka. To znaczy – gość nie ma co szukać w tym domu.
Nie zakładajmy jednak czarnego scenariusza, lecz pójdźmy o krok dalej, bo oto na horyzoncie pojawiają się rękowiny, czyli zaręczyny. W średniowieczu miały formę kościelną – ksiądz najpierw pytał narzeczonych, czy nie przyrzekli wiary komuś innemu i czy „są sobie mili”, po czym następowało błogosławieństwo pierścionka i wieńca. W Polsce ta forma nie przyjęła się, a z instrukcji Konferencji Episkopatu z 1986 r. wynika, że „zaręczyny winny odbywać się ok. 6 miesięcy przed ślubem”; zazwyczaj w domu panny młodej. Tradycja błogosławieństwa narzeczonych przez rodziców też już zanikła, podobnie jak zwyczaj obdarowania narzeczonego własnoręcznie wyhaftowaną chusteczką.
Kiedy nastawał czas zapowiedzi (w parafiach obojga narzeczonych), przygotowania wchodziły w ostatnią fazę. Najpierw poszukiwano kandydatów do weselnego orszaku. To tradycja z czasów piastowskich, kiedy drużyna weselna zastępowała wojenną, a uzbrojeni rycerze mieli strzec pana młodego. Im więcej gości na ślubie, tym większe błogosławieństwo dla młodych, ale trzeba zaprosić też dzieci, bo to błogosławieństwo „niewinnych dusz”.
A później już tylko rodzice kreśląc znak krzyża na czołach, przygotowują nowożeńców do liturgii w kościele.
Uroczystości w kościele
Nakaz zawierania małżeństw kościelnych wprowadził w Polsce kardynał Piotr z Kapui w 1197 r., ale na stałe zwyczaj ten przyjął się w XIV w. W 1514 r. ceremoniał ślubny ogłoszono w Agendzie Krakowskiej, po raz pierwszy podając treść pytań i odpowiedzi udzielanych kapłanowi. Po skończonej ceremonii nowożeńcy jeszcze 3-krotnie obchodzą ołtarz, nierzadko (jak na Kurpiach) na klęcząco.
Po uroczystości w kościele – zabawa do białego rana. Młodych witano chlebem i solą (czasami z miodem, aby mieli słodkie życie – stąd nazwa miodowego miesiąca), a także obrazem Matki Boskiej. Na pytanie „Co wolisz: chleb czy pana młodego?” nowo poślubiona odpowiadała: „Chleb i pana młodego, żeby zarabiał na niego”.
Ucałować bochen
Młodzi z szacunkiem całowali bochen, a panna młoda zręcznie toczyła go po krawędzi stołu, bacząc, by nie spadł. Z wybiciem północy rozpoczynały się oczepiny. To pozostałość po dawnych pokładzinach – zwyczaju, który utrzymywał się w Polsce jeszcze w XVII wieku i polegał na tym, że weselnicy – wszyscy, bądź reprezentatywna część, odprowadzali małżonków do łożnicy, będąc świadkami… pierwszego małżeńskiego zbliżenia. Jak podaje tradycja, zwyczaju tego uniknęła Dobrawa, zabraniając Mieszkowi, jako – wówczas – poganinowi, wstępu do swego łoża w poślubną noc.
Nierzadko po całonocnej zabawie weselnicy szli prosto do kościoła na niedzielną mszę świętą. Huczne weseliska przechodziły do historii, nastawała codzienność. Wczorajsza panna młoda, dzisiaj już gospodyni, w asyście weselnych gości przestępowała próg mężowskiego domu. „Też się witali, całowali, a życzyli młodym szczęścia, zdrowia i co tam Pan Bóg da” (Wł. Reymont „Chłopi”), wszak rozpoczynał się nowy etap wspólnego życia…
W tekście wykorzystałam fragmenty książki „Polskie zwyczaje rodzinne” Aldony Plucińskiej.
Czytaj także:
Czy naprawdę po ślubie druga osoba się zmienia?
Czytaj także:
Fotograf pomaga niewidomej pannie młodej “zobaczyć” ślubne zdjęcia