Jej mąż został zamordowany, a ona musiała wziąć na siebie odpowiedzialność za wychowanie sześciorga dzieci. Później przyszła choroba – stwardnienie zanikowe boczne, które pozbawiło ją nawet możliwości mówienia. Giovanna de Ponti musi porozumiewać się za pomocą przezroczystej tablicy z literami alfabetu. Do jej pokoju nieustannie napływają ludzie chcący jej pomóc. Wychodzą, czując, że to ona pomogła im.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ponad 30 lat temu mąż Giovanny zastał ograbione biuro. Zdążył ją o tym poinformować, ale potem kontakt się urwał. Po kilku godzinach znaleziono jego ciało. Śledczy stwierdzili, że prawdopodobnie zginął, próbując złapać napastnika.
Śmierć męża i odbierająca wszystko choroba
Najstarsze z dzieci Giovanny miało wtedy 16 lat, najmłodsze rok. Rodzina i przyjaciele ze wszystkich sił starali się jej pomóc w każdy możliwy sposób. Choć nie byli w stanie zabrać jej cierpienia, to pokazali jej, że nie jest sama. Wstąpiła do Bractwa św. Józefa. „To jest miejsce doświadczenia czułości Boga. On odpowiedział na moją potrzebę poprzez te twarze. Moja rana była wielka, ale odpowiedź Boga jeszcze większa” – mówiła.
W 2008 r. przyszła diagnoza: stwardnienie zanikowe boczne. Choroba postępowała bardzo szybko i po roku od wystąpienia pierwszych objawów poruszała się już tylko na wózku. Dwa lata później nie była w stanie samodzielnie jeść, a w kolejnym roku została poddana tracheotomii i podłączona do urządzenia, które miało za nią oddychać. Najtrudniejsza okazała się utrata zdolności mowy i wyraźnego uśmiechania się. Teraz wszystko zależy od jej oczu, które przemieszczają się powoli, od literki do literki, tworząc słowa i zdania.
Dlaczego warto tak żyć?
„Pytano mnie, z jakiego powodu warto żyć w takim stanie zdrowia jak mój” – pisze Giovanna w liście odczytanym przez jej dzieci na jednym ze spotkań. „Zrozumiałam to dwa lata temu, kiedy osoba, która opiekowała się mną nocą, zdecydowała się przyjąć Pierwszą Komunię i bierzmowanie w wieku 45 lat”. Giovanna była świadkiem jej sakramentów.
Może liczyć także na przyjaciół, którzy przygotowali grafik dyżurów. Przychodzą nie tylko ci, którzy znali ją z czasów przed chorobą, ale także młodzież w ramach wolontariatu. To prawda, Giovanna potrzebuje ich fizycznej pomocy, ale także oni potrzebują czegoś od niej. Potrzebują odpowiedzi na swoje wielkie pytania, chcą zrozumieć, dlaczego warto jest żyć, także wtedy, gdy życie na pozór oferuje tak mało.
Przychodzą nawet dzieci przygotowujące się do Pierwszej Komunii. Jedna z dziewczynek zapytała Giovannę, czy można mieć wiarę, gdy jest się tak chorym. „Tym większą. Kiedy jesteś chory, także na sercu, chcesz przebywać z tym, kto może cię uzdrowić” – usłyszała.
Ostatnim słowem jest dobro
„Krok po kroku, powoli, jej ciało się zablokowało. Ale oczy nie – funkcjonują doskonale i są naszym wybawieniem. Patrzy na nas i mówi ‘dziękuję’, korzystając z tablicy z literami. Pomimo jej wielkiego wysiłku – jej, ale także i naszego w czasie tej ciężkiej choroby, mama wciąż nam powtarza, że jej życie staje się warte życia tylko w towarzystwie Jezusa i że to właśnie w chorobie odkryła Jego prawdziwe oblicze” – mówi Cinzia, córka Giovanny.
Nie oznacza to wcale, że zawsze jest łatwo, że nie pojawiają się momenty, w których czuje, że wolałaby już odejść. Zwłaszcza noce wydają się trwać wiecznie, kiedy pojawia się ból, a sen wydaje się niemożliwy. Zawsze jednak przychodzi poranek i kolejni przyjaciele gotowi być przy niej, gdy tego potrzebuje.
„Ostatnim słowem historii naszego życia nie jest koniec, ale dobro” – mówi Giovanna.
* Korzystałam z Avvenire.it, Leccotoday.it i dwumiesięcznika Ślady (2/2017).
Czytaj także:
„Moja choroba jest jak pchli targ – mam trochę wszystkiego”. Sparaliżowany 17-latek zaraża radością!
Czytaj także:
Została postrzelona „przez pomyłkę” i jest sparaliżowana. „Nie czuję się zdradzona przez życie”