To bez wyjątku bolesne i trudne historie. W większości nie podejmowane pod wpływem chwili, ale będące konsekwencją czasem jednego wydarzenia, czasem wielu różnych doświadczeń czy budowanych przez lata przekonań.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W ostatnich miesiącach wiele osób publicznie zadeklarowało, że odchodzi z Kościoła katolickiego. Niektórzy dokonali aktu apostazji, inni zdecydowali, że nie chcą być już członkami tej wspólnoty. Na początku 2021 roku hashtag „też odchodzę” pojawił się w trendach na Twitterze, Instagramie i na Facebooku. Tam coraz więcej osób otwarcie pisało o swojej historii odejścia z Kościoła katolickiego (choć nie tylko).
To sytuacja, na którą nie można zamknąć oczu i która powinna dać do myślenia tym, którym na Kościele zależy.
Odejście z Kościoła: decyzja, która boli
Nie jest tak, że każdy, kto podejmuje tak trudną i mającą konsekwencje decyzję, czuje natychmiastową ulgę i wolność. Są osoby, dla których bycie w Kościele było częścią ich tożsamości, a odejście wiąże się z ogromną życiową zmianą.
Tak było w przypadku Agaty, która swoją historię opisała na Instagramie:
„Ci, co mnie znają, wiedzą, że od zawsze z Kościołem katolickim byłam ściśle złączona (…).
Kiedy coraz częściej pojawiały się wątpliwości i kryzysy, słyszałam od księży, że to dobrze, bo to tylko umocni moją wiarę (swoją drogą, jakie piękne ucinanie tematu). Więc trwałam, choć różnie bywało, nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. Starałam się bardziej. Kiedy nic to nie dawało, miałam poczucie winy, że za słabo się modlę i staram.
(…) Przez ostatnie pół roku ze strachem odpalałam codziennie internet, widząc co lepsze wypowiedzi biskupów uderzające w najsłabszych. (…) Proszę, nie mówcie, że Kościół to ludzie, a nie biskupi, bo ja po prostu nie mogę dłużej być tego częścią. (…) Moje sumienie podpowiada mi, że nie mogę zostać. Nie dokonam apostazji, będę szukać innej drogi, może kiedyś nasze znów się przetną. (…) Mam nadzieję, że znajdę lepszą drogę do Niego. Choć muszę przeżyć żałobę, bo czuję się jak po amputacji kończyny”.
Odejście z Kościoła to indywidualna decyzja
Wiara to indywidualna relacja z Bogiem, a każdy, kto odchodzi, zapewne zmierzył się z pytaniami o to, dlaczego nie potrzebuje już sakramentów, liturgii, wspólnoty Kościoła. Są osoby, które odejście z Kościoła definiują jako obronę swojej wiary, a są tacy, dla których relacja z Chrystusem nie jest już tak ważna, jak kiedyś.
„Ja #teżodchodzę od KK, ale nigdy od Boga. Dzięki temu w końcu mogę rozwijać moją miłość do niego” – napisała jedna z osób, które wzięły udział w tej akcji.
A Katarzyna tak opisuje swoją historię:
„Nie chcę być już torpedowana myślą musisz być albo gorąca, albo zimna. Chcę przestać czuć poczucie winy, że albo wszystko akceptuję, albo jestem gorszą katoliczką. (…)
Kiedy na terapii odkryłam, że mój strach przed spowiedzią (bo byłam strasznym skrupulantem) wynika nie tylko z toksycznych wpływów kato-polsko-jasełkowych, ale też z tego, że nie mam do siebie zaufania, do własnych myśli i wyborów, czy są aby na pewno ok, okazało się, że stopniowo pozwalałam sobie na rozważania i wątpliwości, na które nie pozwoliłabym sobie wcześniej – właśnie ze strachu przed odejściem.
Bo u nas nie ma nic gorszego niż odejście od kk [Kościoła katolickiego, przyp. red]. Jesteś słaby, nie masz moralności, nie masz łaski wiary, wciągnął cię świat, wolisz wiedzieć niż wierzyć. (…) Nie wiem, w jakim momencie będę za rok, za dziesięć. Może wrócę w całości do przekonań sprzed pięciu lat, może znajdę sobie na nowo taką niszę w kk, która pozwoli mi komfortowo osiąść w instytucji… a może zupełnie odejdę (…)”.
Osobiste zranienia
Wydaje się, że najczęstszym powodem odejścia od wspólnoty Kościoła są osobiste zranienia: trudne doświadczenia w samym Kościele, ze strony duchownych; rodzice, których wiara nie miała odzwierciedlenia w życiu; osobista tragedia, w której Bóg wydawał się być nieobecny; brak wsparcia, które powinno się w tak trudnych momentach pojawić.
Wątkiem, o którym trzeba mówić głośno, są grzechy ludzi Kościoła. Sprawy, o których słyszy się publicznie. Albo od znajomych osób, które doświadczyły zła ze strony księży. To wszystko może być powodem, który przechyli szalę goryczy i z pewnością ten powód nie powinien dziwić.
Tak pisze Mela na Instagramie:
„Jeszcze pięć lat temu bez najmniejszego zawahania deklarowałam się jako osoba wierząca. Gdy w lipcu 2016 roku składałam papiery do szkoły katolickiej, byłam przekonana, że w ten sposób umocnię swoją wiarę. Gdy trzy lata później odbierałam w niej świadectwo dojrzałości, nie wiedziałam już nic.
A jeszcze później…
…moja wiara była regularnie niszczona za każdym razem, kiedy widziałam, jak Kościół w oburzający sposób romansuje z władzą.
…moja wiara była regularnie niszczona za każdym, kiedy słyszałam pełen braku zrozumienia i jakiejkolwiek empatii głos ludzi Kościoła na temat aborcji. (…)
…moja wiara była regularnie niszczona, kiedy duchowni z pogardą wyrażali się o osobach LGBT. (Bo przecież Bóg kocha tylko wybranych, prawda?)
…moja wiara była regularnie niszczona za każdym razem, kiedy większość katolicka patrzyła z wyższością na osoby niewierzące, wierzące inaczej lub osoby wierzące w kogo innego (tak, ja też w niej byłam).
…moja wiara była regularnie niszczona za każdym razem, kiedy na światło dzienne wychodziły kolejne sprawy związane z pedofilią w Kościele.
I za każdym razem, kiedy Kościół je ignorował. Kiedy bronił i przenosił pedofila po prostu do innej parafii. (…)
Długo siedział we mnie ból, wściekłość, próba zrozumienia… I dlatego ja dziś #teżodchodzę”.
Widzę więcej zła niż dobra
Nie jest prawdą, że z Kościoła odchodzą tylko osoby, które i tak nie były w nim zakorzenione. Decyzje o odejściu podejmują często osoby, które poznały Kościół od środka, chciały być jego częścią, jednak zamiast przyjęcia doświadczyły odrzucenia i braku akceptacji.
„Przez kilka lat byłam animatorką młodzieży w diecezji, zaangażowaną we wszelkie możliwe działania. Im bliżej byłam, tym więcej widziałam, ale dopiero niedawno DOSTRZEGŁAM. Podwójna moralność (…), obrzydliwe komentarze w konfesjonale (…).
Zdecydowanie trudniejsze jednak jest zmierzenie się z tym, że zrezygnowałam z tak wielu rzeczy dla Kościoła, który szczerze kochałam, a ten tak łatwo odrzuca mnie i tylu innych ludzi. Przez wrażliwość i myślenie. Więc odchodzę, bo nie widzę nadziei na zmiany. Odchodzę, bo nie chcę więcej patrzeć na smutne i zapłakane twarze. I sama nie chcę płakać. Odchodzę, bo widzę więcej zła niż dobra. Odchodzę, bo to nie moje miejsce. Odchodzę, bo ten Kościół nie jest domem Miłości”.
Z jakiego Kościoła odchodzę?
Ważne jest pytanie o to, czy bycie w Kościele było moim własnym, przemyślanym i uzasadnionym wyborem. Jeśli nie, to odejście od przejętych, a nie wybranych wartości może wydawać się naturalnym procesem.
„Tak, byłam w Kościele dla ludzi, dla działania, ze względu na oczekiwania otoczenia. Nigdy tak na prawdę nie spotkałam tam Boga. Nigdy tak na prawdę w tego Boga nie wierzyłam.
Nie zostałam skrzywdzona fizycznie, ale uważam, że narracja Kościoła bardzo wpłynęła na moją psychikę, pewność siebie, wiarę w słuszność moich decyzji i różne aspekty mojego życia. Powoli staram się to prostować, ale czeka mnie długa droga” – takie i podobne historie także bez trudu można znaleźć m.in. na Instagramie.
Akceptacja i zrozumienie
To, że ludzie odchodzą z Kościoła, jest faktem. Tak jak i to, że ludzie Kościoła nie są w tym procesie bez winy.
Przyczyn jest zapewne znacznie więcej niż te, o których mogliście przeczytać w tym tekście. Historie, które za tymi przyczynami stoją, nie są po to, by je oceniać, ale by wysłuchać ich ze zrozumieniem i akceptacją. Jednak nie można przejść obok nich obojętnie.
Te poruszające wyznania nie są odosobnione. Być może usłyszymy je nie z ekranu komputera, ale z ust kogoś bliskiego, przyjaciela, koleżanki z pracy. I być może dzięki tym głosom, zamiast oceniać i odrzucać, będziemy w stanie zrozumieć, spojrzeć dalej i głębiej. I pomóc tym, którzy stoją w przedsionkach, a może już daleko poza terenem Kościoła – mimo wszystko – odnaleźć w tym Kościele swój dom.
Wszystko historie przytoczone w tekście są prawdziwe, zostały opisane w mediach społecznościowych i oznaczone hasztageiem #teżodchodzę. Korzystałam z treści zamieszczonych na blogu ks. Wojciecha Węgrzyniaka i o. Grzegorza Kramera.
Czytaj także:
Dlaczego młodzi mają problem z Kościołem?
Czytaj także:
Dlaczego młodzi odchodzą z Kościoła? Katecheci, teolodzy, ewangelizatorzy – obudźcie się!