Tak właśnie czuję się w tym Wielkim Poście. Moje duchowe auto stoi, bo potrzebuję nowej, lepszej benzyny. Jak wyglądał ten moment, gdy bak zaświecił pustkami? Był to moment buntu…
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dziecięca wierność
Gdy byłem małym chłopcem i słowo „pacierz” myliło mi się ze słowem „papież”, uczono mnie, że to pierwsze należy odmówić codziennie rano i wieczorem. Wiedziałem też, że są to słowa kierowane przez nas – prosty lud – do Kogoś bardzo ważnego.
Czytaj także:
Karol Wojtyła: śmierć matki, brata, ojca, przyjaciół i poczucie nieobecności Boga
Póki babcia pilnowała i krucyfiks ze świecącym w ciemności Panem Jezusem był przed oczami przy każdym zaśnięciu, byłem wierny. Lata po I Komunii Świętej, gdy nastąpiła wyprowadzka od babci, sprawiły, że musiałem radzić sobie sam i bywało różnie.
Kiedy w rodzinnej parafii do wiekowego proboszcza dołączył nieopierzony wikary, zasób znanych mi formuł zaczął się poszerzać.
Modlitwa o dobrą modlitwę
W katechizmie do trzeciej albo czwartej klasy była pewna modlitwa, zupełnie odstająca od tych standardowych. Na początku zdębiałem – „Naucz mnie, Jezu, modlić się” – taki chyba był tytuł lub pierwszy wers.
Moje myślenie w tej sferze zaczęło co nie co ewoluować i dzięki tej formułce wróciłem do wierności. Ministrantura i relacja z nieopierzonym wikarym sprzyjały temu procesowi.
Modlitwę o to, by Jezus nauczył mnie modlitwy, opanowałem dość szybko i potrafiłem ją wyrecytować w każdym momencie. Przypominam ją sobie dziś nieprzypadkowo, bo mam poczucie, że Bóg spełnia właśnie tamtą prośbę.
Kryzys wiary katolika
Przez lata moja modlitwa opierała się na zadaniowości. Mój obraz Pana Boga do dziś ma na sobie kłamliwy filtr. Często łapię się na postrzeganiu Go jako wymagającego wypełniania celów trenera, który pogniewa się i obciąży winą, gdy jakiś „pacierz” nie zostanie odmówiony.
Gdzie w tym miłość – Boga do mnie i moja do Boga? Schowana gdzieś na szczelnym kordonem moich praktyk – tego, że coś muszę.
Czego potrzebuję? Zdefiniowania fundamentu na nowo, bo prawdopodobnie paliwo spełniania oczekiwań i zasługiwania na miłość przez wypełnianie zadań właśnie się skończyło i dalej nie pojadę.
Tak właśnie czuję się w tym Wielkim Poście. Moje duchowe auto stoi, bo potrzebuję nowej, lepszej benzyny i kilku zmian w sposobie prowadzenia, a może i nawet całkowitej wymiany silnika.
Jak wyglądał ten moment, gdy bak zaświecił pustkami? Był to moment buntu. Miałem totalną awersję do niemal każdej praktyki związanej z wiarą.
Czytaj także:
W epoce kryzysów ojcostwa i Kościoła zwróćmy się ku św. Józefowi. Świat potrzebuje ojców, odrzuca panów
Nie jestem sam
Czy to oznacza, że w ogóle się nie modlę? Nie. Została Eucharystia i post, a poza nimi walczę o ciszę z Bogiem, o adorację, w której jest tylko On.
Czy jestem w tym sam? Nie. Poza samym Jezusem mam kierownika duchowego i wspólnotę. Bez nich szybko bym się zgubił, bo być może niełatwo jest wyjść z zaśniedziałego schematu swoich religijnych praktyk. Ale gdy już się to zrobi, można wpaść w kompletne „nicnierobienie”, w którym bardzo nam się spodoba i uznamy, że to jest dobry sposób na życie.
Niewyobrażalne? Dla mnie zdecydowanie wyobrażalne. Ludzkie serce, nawet najbardziej pobożne i uduchowione, potrafi odejść od Boga.
Nowe pierwsze kroki
Dziś chcę złapać dystans do moich praktyk i pytać Boga, od czego mam zacząć na nowo. Co musi się zmienić w moim myśleniu, bym przestał musieć i nie budował swojego życia duchowego na sobie? Bym do różnych moich praktyk wrócił, ale z nowym podejściem?
Pustka miesza się we mnie z gotowością postawienia nowych pierwszych kroków – jak dziecko, które uczy się chodzić. Za mną cały bagaż formacji, doświadczeń, modlitwy. A przede mną – wierzę w to mocno – nowa jakość, w której jest przede wszystkim, daj Boże, Jego bliskość, a nie prymat własnych rytuałów, w których niby jest bezpiecznie, ale do czasu.
Rozwój w kryzysie
Mówią, że w życiu duchowym największy rozwój dokonuje się w kryzysie. Ja większego chyba jeszcze nie miałem. O tyle zachowuję spokój i ufam. Tyle jestem w stanie na dziś. To i tak dużo, bo nie mam wątpliwości, że jest to droga.
Teraz być może jeszcze niespecjalnie stroma, ale na pewno w mroku. Trochę po omacku, z poczuciem, że On jest gdzieś daleko, a przecież jest bliżej niż mogę to sobie wyobrazić. Co będzie dalej?
Mam nadzieję, że będzie pod górkę, bo w końcu tylko tak można wejść na szczyt i zobaczyć nowy horyzont.
Oczywiście, wszystko to jest jakąś moją osobistą drogą, a nie zbiorem generalnych zasad. Być może odnajdziesz w tym siebie i – jeśli jest taka potrzeba – coś tym Wielkim Poście pęknie też w Tobie, by mogło być poskładane na nowo. Tego Ci życzę.
Czytaj także:
Abp Ryś: Biskupi nie są w stanie sami wyprowadzić Kościoła z kryzysu!