Może tak być, że nagle powiemy: „Miarka się przebrała” (pewnie nawet to wykrzyczymy). Ona jednak przebrała się dlatego, że wcześniej nie zwracaliśmy na nią uwagi.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Miarka się przebrała”, „muszę postawić granicę”. Wiele z określeń, jakimi opowiadamy o granicach, przypomina język konfliktu i wojny. Jak na naradzie generałów, którzy pochyleni nad mapą ustalają linię granic i przegrupowanie wojska. Granice jednak łączą się z „wojną” wtedy, gdy widzimy zagrożenie za późno.
Kultura maksymalizmu nie pomaga chronić granic. Interesuje ją, ile dni możemy wytrzymać bez snu albo bez jedzenia. Ile pepsi wypić na promocji dolewki „no limits”. Ile godzin efektywnie pracować. W wielu miejscach pracy na czubku listy wartości znajdziemy wydajność (mnie bardzo spodobało się napotkane kiedyś w sieci słowo „wydojność” – czyli ile z ciebie można wydoić*). Za to przecież są premie i awansy.
Granice: wewnętrzna miara
Możemy przez to mieć mylne wrażenie, że nasze granice określają dopiero jakieś „crash testy” – one powiedzą nam i otoczeniu, ile „damy radę” i ile wytrzymamy. Jakby granice były czymś na zewnątrz nas.
Lubię myśleć o granicach jak o wewnętrznej mierze. Ponieważ jest w środku – każdy ma swoją. To ona powie, ile potrzebuje snu, ile jedzenia, światła i spaceru. Ile może przytomnie pracować i w jakich warunkach. Po drugie, nie chodzi o jej przesuwanie i powiększanie, aż się rozsypiemy. Ta wewnętrzna miara w pierwszej kolejności mówi nam o tym, co pozwala nam funkcjonować optymalnie. Co nam pomaga być w dobrostanie. I co prowadzi nas do spełnionego życia.
Miarę tą znajdziemy najłatwiej w naszym ciele. Zbyt często bywa ono niewolnikiem naszych założeń, ile możemy, a nie partnerem i równouprawnioną częścią tożsamości, która te założenia zweryfikuje. Jasne, że można ignorować granice i jeść środki przeciwbólowe jak dropsy przed i po posiłku, popijając kawą. Ubytki snu nadrabiać potem proszkiem na spanie. Ciało jednak w końcu dojdzie do głosu chorobą.
Zaczynam nieprzypadkowo od fizjologii – im mniej jesteśmy zaprzyjaźnieni z własnym ciałem, tym mniejsze mamy poczucie granic. Tym mniej potrafimy mówić „nie” ilości obowiązków, stresu, słodyczy czy siedzenia przy biurku. Ale także propozycjom, które nas ranią i na które nie mamy ochoty. Wścibstwu, oczekiwaniom, wykorzystaniu. Gestom i słowom, które nas naruszają. Bo granice psychiczne i moralne także mieszkają w naszym ciele.
Co się dzieje, gdy nie słuchasz ciała?
Ciało zbiera pamięć wszystkich doświadczeń na przestrzeni naszego życia. Zapamiętuje, co jest dla nas ważne i na czym nam zależy. Sabina Sadecka, terapeutka ACT (Awareness and Commitment Therapy – terapia świadomości i zaangażowania) i traumy powiedziała kiedyś, że „wartości są wisceralne”. Dlatego na przykład, gdy ktoś nas okłamał, a my się uśmiechnęliśmy, by nie pokazać, że nas zabolało – może nas boleć brzuch albo chcieć się nam wymiotować.
Kiedy nie słuchamy swojego ciała jako pierwszego źródła informacji o tym, na co mamy w naszym życiu zgodę, to rzeczywiście dużo w nas się zbiera. Napięcia, stresu, złości, dziesiątków niewypowiedzianych „nie”. I wtedy może tak być, że nagle powiemy: „Miarka się przebrała” (pewnie nawet to wykrzyczymy). Ona jednak przebrała się dlatego, że wcześniej nie zwracaliśmy na nią uwagi. Nie usłyszeliśmy pierwszych alarmów. I choć została przekroczona w tym, że za mało spaliśmy, wymagaliśmy od siebie za wiele, zgodziliśmy się na niemożliwe deadline’y albo na bezsensowne wymagania szefa – to owo wykrzyczane w końcu „nie!” usłyszy adresat zastępczy. Mąż, żona czy dzieci, które powiedziały po raz ósmy „tato” albo rozrzuciły klocki.
Wewnętrzna miara szwankuje?
Jeśli nasza wewnętrzna miara nie działa, to na ogół dlatego, że nikt nie pozwolił nam jej wierzyć, gdy byliśmy mali. Albo była tak wiele razy naruszana przez ważnych dla nas wtedy ludzi, że nauczyliśmy się nie słuchać jej alertów do momentu, aż system się załamuje. Jeśli jednak mielibyśmy zaczynać odkrywanie tej miary nawet od punktu 0 i gdy wydaje się, że w ogóle jej nie ma – to warto. Bez granic przecież nie da się żyć.
Warto pytać siebie wiele razy w ciągu dnia, co moje ciało na to, co się u mnie dzieje i co wybieram. I pozwalać mu zgłaszać swoje prośby. Przyjmować siebie wraz z tą odkrywaną miarą. Planować życie i podejmować decyzje razem z nią. I uczyć się komunikować, czego chcemy, a czego nie.
*Określenie znalazłam u Marii Kaczorowskiej, psycholog, autorki bloga obrazkowego pt. Miłe Obrazki.
Czytaj także:
Granice prywatności, czyli gdzie sięga internet
Czytaj także:
Jak wytrzymać blisko osoby, która dużo narzeka?