Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Przez ostatnie lata Słowo Boże jest tym, co najmocniej mnie inspiruje”. Z Kamilą Kansy, fotografikiem i artystką wizualną (pseudonim Laura Makabresku), rozmawiamy o sztuce, tworzeniu, jej odejściu z Kościoła i nawróceniu.
Małgorzata Bilska: Tworzysz obrazy, dostajesz nagrody, twój profil na facebooku śledzi prawie 250 tys. ludzi. Jak to się stało, że zostałaś artystką?
Kamila Kansy: Nie dążyłam do tego. Wybrałam studia na kierunku filologia polska – nie stricte artystyczne, ale blisko, bo w młodości dużo uwagi przywiązywałam zwłaszcza do słowa, do literatury. Poezja i ogólnie mówiąc „pisanie” były dla mnie ważną przestrzenią twórczą. Z biegiem czasu to jednak w fotografii odkryłam takie możliwości komunikowania, które stały się dla mnie najbardziej płodne. Obraz ma w sobie niesamowitą moc przenoszenia całych konglomeratów znaczeń, uczuć, nastrojów tajemniczo splecionych ze sobą w jedną tkankę.
Kiedy to wszystko się zaczęło?
Zaczęłam fotografować ok. 2005 r., kiedy nie istniały jeszcze media społecznościowe, a fotografia artystyczna była dziedziną sztuki zajmującą uznane miejsce w galeriach i kolekcjach – a nie w przestrzeni internetu. Na przełomie dekady to się jednak gwałtownie zmieniło. Od początku pokazywałam i pokazuję swoje prace głównie w internecie. Miłym i budującym doświadczeniem jest natomiast to, że pomimo braku formalnego przygotowania, jakie mogłaby zapewne dać mi akademia, moje prace z czasem zostały zauważone i docenione. W ostatnich latach otrzymuję coraz więcej propozycji wystaw. Tam mogę spotkać się z odbiorcami moich prac, wysłuchać ich – często intymnych – świadectw, opowiedzieć im coś o sobie; dać się poznać. Podzielić uśmiechem. W pewnym momencie zrozumiałam, że wejście w „bycie” artystą może być sensownym powołaniem – nie rozedrganym, neurastenicznym, fatalnym czy transgresyjnym, ale autentycznym powołaniem do konkretnej, holistycznej wizji życia w świecie, pośród innych i dla innych.
Kamila Kansy o sztuce i Bogu
Do „holistycznej wizji życia”?
Chcę tym podkreślić, że bycie artystą jest powołaniem angażującym nie tylko wycinek mojego życia. Pytasz jak to się stało, że zostałam artystką. Jest taki stereotyp, że artystą się „zostaje”. W pewnym sensie tak jest, gdy ma się formalne wykształcenie. Mnie jednak na artystkę nikt nie mianował. To popularność moich prac z czasem sprawiła, że musiałam na poważnie zmierzyć się z pytaniem, czy mogę siebie uznawać za artystkę. Sama siebie. Nie było przecież obiektywnego dyplomu z akademii. Był czas, gdy myślenie o sobie w kategoriach takiego awansu społecznego budziło moją naturalną podejrzliwość, jak to u samouków. Jednak dzięki porządkującej umysł łasce i kilku wydarzeniom dojrzałam do tego, że mówienie o sobie na poważnie jako artystce przestało wiązać się z jakąś próżną formą ekskluzywizmu, maniery, kreacji. Uwolniłam się od tej obawy z chwilą, gdy bycie artystką odczytałam jako powołanie do służenia – nie tylko swoimi dziełami, ale też nieszczęsnym darem rozpoznawalności, byciem dla niektórych autorytetem; byciem tą, która ma okazję wchodzić uważnie w relacje, słuchać i dzielić się sobą.
To mam na myśli, gdy mówię o holistycznej wizji życia w świecie jako artysta. Dla wielu – nie wiedzieć dlaczego – osobiste nawiązanie ze mną relacji jest czymś ważnym i przestałam być podejrzliwa wobec tej sławy. Przyjęłam ją i jeśli mogę gdzieś przynieść dobry owoc, to z miłością staram włączać się w ten nurt Bożej łaski.
Najważniejsza inspiracja – relacja z Bogiem
Dla większości ludzi fotografia to robienie – mniej czy bardziej udanych – zdjęć. Twoje fotografie są przedstawieniami miniwizji z pogranicza instalacji, malarstwa i fotografii. Jak powstaje takie dzieło?
Wbrew temu, co może się wydawać patrząc na efekt końcowy czyli prace, wszystko powstaje w ubogich okolicznościach; w domowych, zastanych już warunkach. Niekiedy za tło służy kawałek ściany w kuchni, kiedy na blacie obok stygnie dopiero co wyciągnięte z piekarnika ciasto... Kilka cykli zrobiłam w plenerze. Sporo ważnych momentów ukazanych w fotografiach „wydarza się” już w spotkaniu z zastaną scenerią, osobami i rekwizytami. Potem podążam na ślepo, z ufnością, w stronę nieznanego piękna i tajemnicy. Warsztat jest oczywiście ważny, ale nauczyłam się go dopiero z czasem. Ważne, aby aspekty techniczne służyły temu, co chce się wyrazić, niż żeby było odwrotnie.
Kto jest dla ciebie inspiracją? Poza mężem, który często pojawia się na fotografiach.
Mogłabym opowiedzieć o trzech przestrzeniach inspiracji. Na pewno relacja miłości i przyjaźni w małżeństwie jest bardzo owocna. Jest to przestrzeń, którą przeżywam w dwojaki sposób – poprzez realne doświadczenie dnia codziennego (przysięga małżeńska jest niesamowicie dramatycznym aktem – w sensie tischnerowskim), ale też poprzez metarefleksję nad samym sakramentem i relacją małżeńską jako taką. Małżeństwo jest najważniejszym nurtem mojego życia.
Również wrażliwość na piękno doświadczane w drugim człowieku, w sztuce i naturze to obszary rzeczywistości, które towarzyszą mojemu wzrastaniu przede wszystkim jako człowieka, a dopiero później jako artysty.
A trzecia?
Najważniejsza, najbardziej konkretna inspiracja już od kilku lat, to metafizyczna kontemplacja i przyglądanie się dramatowi istnienia, które prowadzą mnie bezpośrednio do relacji z Bogiem. Przez ostatnie trzy lata Słowo Boże jest tym, co najmocniej mnie inspiruje. Konkretne teksty, ale też subtelne paradoksy, którymi mistycy opisują Boga, doprowadzają mnie na granicę pojmowalnego przez umysł zachwytu i wprowadzają duszę w Boży stan pokoju. W takim czasie właściwie wszystko jest inspirujące.
Kamila Kansy o nawróceniu
W swojej twórczości masz dwa okresy – przed nawróceniem i po. Nie zmieniłaś pseudonimu artystycznego. Ile zostało w tobie z Laury Makabresku?
Pseudonim przypomina mi o tym, jaka była moja kondycja duchowa i życiowa przed nawróceniem. I Kto spojrzał na mnie z miłością. Jak Szymon Trędowaty – chociaż uzdrowiony, jest przecież zapamiętany do dzisiaj z tym przydomkiem. Nie rozdzielam się na dwie osoby, wciąż publikuję jako Laura Makabresku, ale też coraz więcej jako Kamila Kansy. W tym wszystkim najważniejsze jest jednak pytanie o Tego, który uzdrawia, a nie o mnie samą.
Twoje obrazy budzą pytania egzystencjalne, każą się zatrzymać w biegu. Ale więcej młodzieży odchodzi dziś z Kościoła niż się nawraca. Co musi się zmienić w nas, katolikach, żeby to zmienić? Młodzi nadal szukają miłości, a więc Boga, niestety wszędzie, tylko nie tutaj.
To trudne pytanie, na które nie znam ogólnej odpowiedzi. Mogę powiedzieć cokolwiek czerpiąc jedynie ze swojego doświadczenia. Sama, gdzieś po bierzmowaniu, odeszłam daleko od wspólnoty Kościoła. Może nie od wiary – choć była ona wskutek tego odejścia obarczona wieloma błędami i niedojrzałymi wyobrażeniami – ale raczej od instytucji reprezentowanej dla mnie przez konkretne osoby. Żyłam w kulturze samowystarczalności i niezależności. Nie rozumiałam jeszcze wtedy głębi uczestnictwa we wspólnocie, w ogóle jakiejkolwiek. Oceniałam i sądziłam jej członków ludzką miarą nie znając miłosierdzia, którego sama potrzebowałam.
Dlaczego wróciłaś?
Każde doświadczenie nawrócenia jest bardzo indywidualne. Bóg nie zbawia nas tuzinami. W nawróceniu przychodzi bardzo osobiście, na tajemne spotkanie z duszą. On sam wie najlepiej jak i kiedy ją pociągnąć. Wróciłam do wspólnoty Kościoła, bo sama doświadczyłam wielkiej łaski od Boga, który w wewnętrzny sposób, przekraczający całkowicie jakiekolwiek psychologizowanie, odmienił cudownie moją wolę, umysł, moje serce. Po nawróceniu nie potrzebowałam rozliczać się z przeszłością swoją i innych – przyjęłam ją do siebie, zintegrowałam w miłosnym rozumieniu, w ofiarnym, odpowiedzialnym towarzyszeniu.
Jak jest dziś?
Ostatnio bardzo we mnie pracują dwa zdania św. Karola Wojtyły. Pierwsze z poematu „Stanisław”, które brzmi: „Mój Kościół – dno bytu mego”. Drugie już z dokumentu papieskiego: „Dzisiaj trzeba na nowo z przekonaniem zalecać wszystkim dążenie do tej «wysokiej miary» zwyczajnego życia chrześcijańskiego”.Dno bytu mojego. Wysoka miara zwyczajności. To są niesamowite wskazówki dla katolików, które trzeba przeżyć wręcz na sposób mistyczny. Karl Rahner wyraził to mniej więcej tak: chrześcijanin XXI wieku albo będzie mistykiem, albo nie będzie go w ogóle.