separateurCreated with Sketch.

Wielkanoc: opowieść o ciele, które nie jest gorsze od ducha

CIAŁO
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ciało jest moje, nie czyjeś, bo jest mną. Nawet Bóg pyta, czy może go dotknąć.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Od jakiegoś czasu Wielkanoc to dla mnie też przejmująca opowieść o ciele. Inna niż ta, jakiej mnie nauczono: że jeśli swoje ciało pogrzebiemy w zapomnieniu, spotka nas za to nagroda. Zajęło mi trochę odkrywanie, że to nieprawda. I że ciało to część tożsamości równouprawniona z duchem. Nie gorsza i nie w konflikcie, ale we wzajemnym dialogu, komunii, wspólnocie.

To tak znamienne, że Jezus przed ostatnią wieczerzą umywa swoim uczniom nogi, a nie ich dusze czy myśli. Schyla się do tej części ciała, która łączy nas najbliżej z ziemią. Która nas gruntuje. „Stać na własnych nogach” – znaczy przecież mieć kontakt z rzeczywistością i możliwość posiadania na nią wpływu. Możliwość przeżywania własnej godności i sprawczości.

I zarazem to obmycie jest dotykiem – intymnym, bliskim. Nie da się kogoś umyć na odległość. Jednocześnie potrzeba na taki gest pozwolenia i Jezus je uzyskuje. Piotr najpierw mówi Mu „nie” i „nigdy”, i zgadza się dopiero, gdy otrzymuje wyjaśnienie. Ciało jest moje, nie czyjeś, bo jest mną. Nawet Bóg pyta, czy może go dotknąć. Czy może zrobić coś, co budzi początkowo opór czy wstyd. Zapewnia o swoim szacunku, otacza bezpieczeństwem, którego ciało tak bardzo potrzebuje. Potrzebuje zaopiekowania granic. Tylko od nas może wyjść zgoda, by ktoś inny cokolwiek z nim robił.

Ale ta opowieść o ciele ma ciąg dalszy. Podczas tego ostatniego posiłku Jezus mówi przecież „to jest ciało moje”. To nie człowiek będzie do świątyni przynosił gołębie i baranki – ciała martwych zwierząt – by jakoś przebłagać bóstwo. Będzie przychodził się nakarmić, zostać zobaczonym i dotkniętym. Zaopiekowanym. Przez ciało Boga obecne z codziennym chlebie. Nie dało się wymyślić niczego bardziej ludzkiego i bliskiego. I niczego bardziej uwznioślającego ciało, które tak wielka ilość manicheizmu naszych czasów chce zdewaluować i skazać na zapomnienie.

Ta opowieść o ciele staje się dramatyczna, gdy zostaje ono wydane, zamknięte w więzieniu, osamotnione, osądzone. Poddane torturom. Zgniecione przemocą. Obnażone i zawstydzone. Doprowadzone do śmierci. Nie, kompletnie nie jako jakiś straszny „wzór” tego, co powinniśmy zrobić ze swoim ciałem. Odwrotnie. Jako znak, czego nie wolno robić komuś ani sobie samemu. Męka Jezusa nie jest apoteozą cierpienia ani przemocy. To opowieść o tym, do jakiego bestialstwa zdolny jest człowiek, również w imię Boże. A Bóg, biorąc to okrucieństwo na siebie, mówi mu raz na zawsze „nie”. Biciu, szarpaniu, krzywdzeniu, poniżaniu i zawstydzaniu ciała.

Wzruszające są gesty, przez jakie potem bliscy otoczyli troską Jego ciało. Owinęli w całun (który pozostał po Nim jedyną materialną pamiątką), złożyli w bezpiecznym miejscu. Nikt nie powiedział, że dusza Jezusa poszła do Ojca i nieważne, co z ciałem. Przeciwnie, jest im drogie. I musiało być drogie Jemu samemu, bo po nie wraca. I mówi, że z nami będzie podobnie. Że rozstanie z tą częścią tożsamości, jaką jest ciało, będzie tylko chwilowe.

Co w ciele jest tak cennego? My sami. Ciało daje znać o tym, gdzie jesteśmy bezpieczni, a gdzie nie. Co się dzieje w z naszymi emocjami, byśmy zdążyli z nimi porozmawiać, zanim nas zaleją i nie ogarniemy. To ono mówi, ile możemy, a czego już nie. Jest księgą historii naszego życia. Własną opowieść mają zgarbione plecy i pochylona głowa. Swój rozdział mają opuszczone ręce albo napięcie, od którego nie da się uwolnić. Bóle głowy, w której się nie mieści. To historia, która chce być tak czytana i kontemplowana, jak Jego męka – po kawałku, z uważnością, z szacunkiem, bo tam są odpowiedzi na pytania o to, co nas ukształtowało. Jakie gesty, jaki dotyk, jakie nakarmienie fundamentalnych potrzeb.

To ciało pozwala widzieć i smakować świat. Słyszeć drugiego człowieka – i samemu być usłyszanym. Dotykać i być dotkniętym, czego tak wiele dzieje się po zmartwychwstaniu Jezusa.

Może ten czas będzie dla ciebie też o osobistym zmartwychwstaniu ciała. O odkrywaniu, że jest częścią ciebie. Że ciebie potrzebuje. Że jest w dialogu. Ze potrzebuje uznania i troski. Bycia z nim na co dzień. Odjęcia mu ciężaru czy jakiejś formy przemocy.

Jaka to historia?