Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Anna Malec: Przez 21 dni w mediach społecznościowych prowadziła Pani projekt #drużynamiłości, w którym zachęcała Pani kobiety do uważności. Skąd taki pomysł?
Emilia Komarnicka-Klynstra: Ja tego nie wymyśliłam, to na mnie „spłynęło”. W pewnym momencie poczułam, że chcę/muszę stworzyć przestrzeń, w której zaproszę ludzi do dialogu, by wspólnie inspirować się do pracy nad sobą.
Zaczęłam to robić bez zastanawiania, choć czasowo to jest dla mnie duże wyzwanie. Mam dwoje małych dzieci, niemowlaka i trzylatka, który mnie teraz jeszcze bardziej potrzebuje, bo pojawienie się młodszego rodzeństwa na świecie to zawsze wyzwanie dla starszego dziecka. Jednak tak bardzo poczułam ten projekt, że głowa nie miała szans w starciu z sercem. Nie udało jej się mnie od tego odwieść :-).
Natchnienie, o którym Pani mówi, bywa odpowiedzią na różne nasze osobiste doświadczenia. Czy tak było też u Pani?
Myślę, że to się zaczęło od małych kroków, a pierwszym z nich była wdzięczność – zauważenie tego, co mam i wyrażenie za to ogromnej wdzięczności. Od tego też zaczęłam #drużynęmiłości.
Zauważyłam u siebie taki mechanizm, bardzo przyziemny i trywialny, który pewnie rozpozna u siebie każda matka. W momencie, kiedy jestem zmęczona, a przy takich małych dzieciach jestem bardzo często zmęczona, poranki były dla mnie trudne.
Chłopcy budzili się ok. 6.00. Kiedy mąż nie mógł ich przejąć, żebym ja mogła trochę dospać, to potrzebowałam naprawdę dużo czasu na „rozruch”, na dojście do siebie. I byłam po prostu w słabym nastroju. Pomyślałam sobie, że szkoda mi tej godziny codziennie rano. Jak się to przemnoży przez ilość dni, to wychodzi bardzo dużo godzin z mojego życia, a jeszcze więcej (w stosunku do ilości lat) godzin z życia chłopaków! Nie chcę marnować tego czasu tylko dlatego, że jestem zmęczona.
Zaczęłam codziennie rano praktykować wdzięczność. I choć zmęczenie jest takie, jakie było, to poranki są o niebo lepsze!
Co to konkretnie oznacza?
To, że jestem zmęczona to fakt, ale mam wybór, co z tym zrobić. Mogę codziennie tracić tę godzinę, a pózniej mieć z tego powodu wyrzuty sumienia, ale mogę też znaleźć sposób, jak sobie z tą sytuacją poradzić w takich warunkach, jakie mam.
Pewnie jest wiele metod, sposobów. Dla mnie wdzięczność jest najbardziej owocna, bo u progu dnia zwraca moją uwagę na to, jak wiele mam. I przypomina, by o to dbać.
Konkretnie oznacza to dla mnie przekierowanie uwagi do serca i poczucie, że nawet jak nie przespałam kolejnej nocy, to widząc obok siebie dwóch wspaniałych synów i męża, wiem, że to jest wielki dar. Ten moment refleksji sprawiał, że miałam zupełnie inny start w dzień.
Wszędzie jest tak dużo strachu. A lęk to najgorszy doradca i ogromne obciążenie. Dlatego warto codziennie przechodzić z głowy do serca. Próbować odnaleźć w sobie spokój, równowagę. To, o czym piszę, jest proste. Miłość jest lekiem i receptą na wszystko. Trzeba tylko codziennie pamiętać, że to czasownik – to się robi :-).
Proste, a jednak dla wielu osób wcale nieoczywiste. Od czego zacząć?
Jeżeli nie uzupełnimy braków miłości w sobie, niemożliwym jest prawdziwe danie jej drugiej osobie. Jesteśmy wychowywani w paradygmacie, że ego to jest coś złego, że nie można być samolubnym, od dzieciństwa wtłaczano nam, że musisz się dzielić, ustąpić itd. Tak, to prawda, ale nie możesz zapominać o sobie, bo to dziecko w tobie też potrzebuje opieki, wsparcia, usłyszenia, a przede wszystkim miłości.
Według mnie, najważniejsza jest harmonia. W naturze jest i dzień i noc, i światło i ciemność, moll i dur, tylko że natura nie walczy, nie ocenia i nie wypiera tej drugiej części. Jeżeli nam udałoby się wszystko w sobie zaakceptować, nie negować „tej mniej fajnej części”, to byłby wspaniały wstęp do pracy nad sobą. A jeżeli już się na tę pracę zdecydujemy, to jesteśmy na dobrej drodze do życia wolnego od złości, frustracji i lęku.
Łatwiej kochać męża, dzieci niż siebie?
Oczywiście, miłość do siebie jest najtrudniejsza. O wiele łatwiej jest kochać takiego małego człowieka, który jest czystą emanacją miłości, niż siebie. Ale, czy na pewno mamy w pełni otwarte serca, jeśli nie mamy pełnej miłości dla siebie?
Cały czas zachęcam do przyglądania się sobie z uważnością. Czasem myślimy, „że ja to już będę nieszczęśliwa”, „a ja to mam pecha”, „a mnie się miłość na pewno nie należy”. To są przekonania, które potrafią zdeterminować naszą rzeczywistość, a nie musi tak być.
#drużynamiłości to zachęta do pracy ze sobą, ze swoją historią, swoim doświadczeniem. Taka wędka, zamiast ryby :-). Idziemy krok po kroczku, staramy się zauważać te momenty w ciągu dnia, kiedy „coś nam się uda”. Kiedy miłość zwycięży inne silne emocje. Np. kiedy dziecko wpada w zdenerwowanie, mam wybór – albo przykryć go swoją złością (zapewne silniejszą), albo miłością rozpuścić jego gniew. Kiedy uda mi się zatrzymać w ciągu dnia i przytulić do męża, zamiast pędzić, by prasować, prać, gotować, to też jest emanacja miłości. Kiedy wyjdę na spacer tylko ze starszym synem i poświęcam mu 100 procent uwagi, to też jest sukces. Staram się dostrzegać takie momenty i być za nie wdzięczna.
Zawsze się to Pani udaje?
Nie, czasem się nie udaje… Nie jestem nauczycielem, sama cały czas się uczę. Jednak widząc, jak wielka jest potrzeba (szczególnie teraz), by skupiać się na miłości, postanowiłam podzielić się tym, co u mnie działa.
To jest proces. Dlatego #drużynamiłości trwa 21 dni, bo to jest najkrótszy sprawdzony czas, który pozwala nam na wyrobienie nawyku. Nawyki, którymi jesteśmy w życiu powodowani, mają niesamowitą moc. Zostały nam przekazane, no i działamy w ten sposób od wielu lat.
Nawyków nie da się skasować (jak pokazują badania), ale można nad nimi panować. Tylko, żeby móc podjąć decyzję, jak się zachowam w momencie, kiedy sytuacja jest emocjonalna, to muszę nauczyć się zauważać ten dystans między mną a reakcją. Wtedy będę miała czas, by podjąć decyzję, czy wybieram miłość, czy niskie emocje. Ale to nie przychodzi tak od ręki. Nad tym trzeba nieustannie pracować.
Uważność na siebie, zadbanie o dom, dzieci, pracę, dostrzeganie potrzeb najbliższych... Bycie uważnym na to wszystko jest odciążające czy obciążające?
Życie w swojej projekcji jest obciążające, bo rzeczywistość nie jest taka, jak na instagramie. Jeżeli będę się frustrować, że mój dom w ciągu dnia wygląda raczej jak po huraganie (wszędzie pełno zabawek, w kuchni kubki po herbacie, pranie nie zawsze zrobione itd. ), a nie jak w gazecie z wystrojem wnętrz, to z pewnością będę cały czas niezadowolona.
Oczywiście znów mam wybór – mogę cały dzień sprzątać, wtedy będzie błysk, ale czy na pewno chcę, by dzieci zapamiętały z dzieciństwa mamę, która nie ma dla nich kompletnie czasu, bo wciąż gania za swoją idealną wizją? Czy wolę zrobić to, co konieczne, a resztę czasu spędzić z rodziną?
Mogę też poddawać się swoim emocjom w momencie, kiedy dana sytuacja wyprowadza mnie z równowagi, a potem na koniec dnia żałować i mieć poczucie winy, ale mogę też krok po kroku, dzień po dniu, wkładać wysiłek w pracę nad sobą.
To są decyzje na poziomie codzienności, rozwój to dożywotnia praca, ale chyba po tu jesteśmy.
Gdyby nie rodzina, pauza zawodowa związana z macierzyństwem, byłaby Pani w tym samym miejscu?
Tego nie wiem, ale na pewno rodzina i dzieci to moje największe lustra, moi najwięksi nauczyciele. Przede wszystkim dlatego, że nie można od nich uciec :-) I znów mogę się denerwować albo przyjąć to, że oni pokazują mi prawdę o mnie i jeżeli jest szansa na pracę z tym aspektem, to zakładam rękawice i działam.
Bo przecież nie jest tak, że to mąż mnie czymś denerwuje. On tylko swoim zachowaniem podstawia mi lustro na coś, czego nie akceptuję w sobie. Teraz mam trzy takie lustra. Każdy jest inną osobowością i rezonuje ze mną w innym aspekcie, także to duży rozwój.
1 maja zakończyła się #drużynamiłości. Co dalej?
Jestem przekonana, że to dopiero pierwszy krok czegoś większego, nie wiem jeszcze do końca czego, ale czuję, że to jest jakiś większy plan.