Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kiedy potrzebuję usłyszeć Boga
Niejednokrotnie w życiu znajdujemy się w takich sytuacjach, kiedy bardzo chcielibyśmy w miarę wyraźnie usłyszeć i zrozumieć, co Pan Bóg ma nam do powiedzenia. Dostać od Niego jasną odpowiedź na nasze pytania czy wątpliwości, wskazówkę jak postąpić lub jaką podjąć decyzję.
Szybko nie znaczy dobrze
Niektórzy preferują wówczas (i polecają) taką oto metodę: weź do ręki Biblię, wezwij Ducha Świętego, otwórz Biblię na chybił trafił i przeczytaj pierwszy werset/fragment, na jaki natrafisz. Wbrew pozorom nie jest to jednak najlepsza (ani nawet dobra) metoda…
Wbrew pozorom, bo pozornie i na pierwszy rzut pobożnego oka wydawać by się mogła nawet w porządku. Szukamy wszak pomocy u Pana Boga, sięgamy po Słowo Boże, prosimy Ducha Świętego o pomoc. I przyjmujemy w dobrej wierze wylosowany fragment… Co niby jest nie tak?
Biblia? Dobry wybór
Zacznijmy od tego, że sięganie po Słowo Boże w momentach rozterek, kłopotów, rozeznawania właściwej drogi i decyzji, czy nawet po prostu przygnębienia, to naprawdę bardzo dobry odruch. Wiara w to, że Pan Bóg w konkretnych momentach i sytuacjach naszego życia rzeczywiście chce i może mówić do nas przez swoje Słowo zapisane w Piśmie Świętym jest jak najbardziej w porządku.
Zdecydowanie warto (a nawet należy) szukać wówczas Bożego Słowa, które wyjaśni (i – daj Boże! – rozjaśni) nam to, co właśnie przeżywamy i z czym się mierzymy. W opisanej powyżej „metodzie” tkwią jednak pewne istotne błędy i niebezpieczeństwa. Jakie?
Pan Bóg jak automat
Po pierwsze kryje się w tej metodzie błąd, który można by określić jako „użytkowe” czy wręcz przedmiotowe traktowanie Pana Boga. Coś na zasadzie: ja chcę teraz odpowiedzi i teraz – już, w tym właśnie momencie – mam ją dostać. I to w taki sposób, jaki ja sobie wybrałem (czyli poprzez ten wylosowany fragment).
Wykluczamy w ten sposób, czy też „ograniczamy” wolność Pana Boga w relacji i komunikacji z nami. On z pewnością chce do nas mówić i ma nam coś do powiedzenia. Ale należy pozwolić Mu mówić do naszego umysłu i serca wtedy i tak, jak On chce, a nie tak jak my sobie to wymyśliliśmy.
Ta metoda traktuje Pana Boga trochę jak „automat”. Ja wykonuję pewną sekwencję pobożnych czynności, a Pan Bóg „ma obowiązek” przemówić. To tak nie działa. Przychodzę do Boga z moim pytaniem, wątpliwością, potrzebą i… wchodzę w pewien proces, jakim jest rozmowa z Nim, nasłuchiwanie Jego Słowa i Jego woli.
Nieraz istotną częścią tego procesu będzie mierzenie się z pozornym milczeniem Boga. Pokorne trwanie przy Nim na modlitwie, błaganie o zdolność usłyszenia Jego odpowiedzi, swoiste „wgryzanie” się w słowa Pisma Świętego.
Brzmi mniej atrakcyjnie, ale jest zdecydowanie pewniejsze i owocować będzie pogłębieniem naszej relacji z Panem. W przeciwieństwie do metody, którą wzięliśmy dziś „na warsztat”, a która bynajmniej nie sprzyja budowaniu relacji, dążąc raczej do uzyskania natychmiastowego efektu.
Biblia jak ciasteczka z wróżbami
Po drugie w tej metodzie kryje się niebezpieczeństwo „magicznego” traktowania Pisma Świętego i Bożego Słowa. Trochę tak, jakby to były… ciasteczka z wróżbami, albo szklana kula wróżki.
Poza tym to zdanie się na „ślepy los” znacznie ogranicza nam możliwość „obiektywizacji” czy „weryfikacji” tego, co w ten sposób „usłyszymy” lub „dostaniemy”. Skąd mam ostatecznie wiedzieć, czy to rzeczywiście słowo, które kieruje do mnie Pan Bóg, a nie tylko efekt takiego a nie innego ruchu mojego palca i gałek ocznych?
„Grzechami” tej metody są więc:
1. Niecierpliwość.
2. „Użytkowe” traktowanie Pana Boga kosztem budowania z Nim trwałej, głębokiej relacji.
3. Daleko posunięty subiektywizm, który w efekcie nie daje mi żadnej pewności, co do poprawności dokonanego tą metodą rozeznania (poza moją ewentualną satysfakcją emocjonalną lub jej brakiem).
To jak to robić?
Tak jak już powiedzieliśmy – sięgnięcie po Biblię to bardzo dobry pomysł. Modlitwa do Ducha Świętego także. Najpierw w ogóle warto wypowiedzieć przed Panem te nasze pytania, wątpliwości, rozterki czy smutki. Warto też powiedzieć Bogu o tym, czego byśmy chcieli, co nam się wydaje, co uważamy, czego się obawiamy. A także jakie rozwiązanie najmniej nam się uśmiecha. I zakończyć to aktem wiary i ufności (pacierzowymi lub własnymi słowami).
Nie od rzeczy będzie poprosić o pomoc Maryję (choćby odmawiając „Zdrowaś…”). Ona wszak jest mistrzynią w przyjmowaniu Słowa Bożego (także tego, które w pierwszej chwili wydaje się niezrozumiałe, trudne lub wręcz niemożliwe do realizacji).
Teraz otwieramy Biblię. Gdzie? Możliwych jest kilka opcji:
- Słowo z dnia. To Słowo Boże, które Kościół tego dnia czyta w liturgii. Czyli to, które (jak ufamy) Pan daje dzisiaj całemu swojemu ludowi, do którego przecież należymy i którego jesteśmy częścią.
- Jeśli na własny użytek czytamy Pismo Święte w sposób ciągły (tzw. lectio continua), to warto po prostu przeczytać kolejny jego fragment. Skoro to jest nasza osobista droga nasłuchiwania i przyjmowania Słowa Bożego, to Pan Bóg z pewnością nie będzie miał nic przeciwko, żeby z niej skorzystać i w tej sytuacji.
- Wspomagana przez Ducha Świętego intuicja związana z „naczytanym” lub wysłuchanym już wcześniej Słowem. Pamiętam, że był taki fragment, takie słowo, które jakoś teraz kojarzy mi się z tą moją sytuacją (może to być na przykład jakieś wydarzenie opisane w Biblii). Może warto poszukać tego fragmentu i raz jeszcze się w niego „wgryźć” (o tym „wgryzaniu” za chwilę).
- Można też poprosić o pomoc drugą osobę (na przykład kierownika duchowego, spowiednika, brata lub siostrę ze wspólnoty): Mam taki i taki problem. Daj mi Słowo. Podpowiedz mi, gdzie szukać odpowiedzi. Zaletą tej metody jest: a) akt pokory, która niebywale poszerza serce i uwrażliwia je na Boże natchnienia; b) zakorzenienie we wspólnocie Kościoła (a „gdzie dwaj albo trzej…”); c) uwolnienie się od nieświadomej nawet „samomanipulacji” na rzecz posłuszeństwa, którego rola w życiu duchowym również jest nie do przecenienia.
Jak czytać, żeby usłyszeć Boga?
Dobrze jest pamiętać, że Słowo Boże przede wszystkim objawia nam… Boga. Najważniejsze w nim jest to, jakim ukazuje nam się Pan Bóg. Czas poświęcony na poznawanie i kontemplowanie Go nigdy nie jest czasem straconym.
W tym, jaki On jest, kryje się większość (jeśli nie wszystkie wręcz) odpowiedzi na nasze pytania. Tradycja mówi, że św. Jadwiga Andegaweńska podjęła trudną dla siebie osobiście decyzję, by zerwać zaręczyny z Wilhelmem Habsburskim, a wyjść za Jagiełłę, kiedy modląc się przed wawelskim krucyfiksem, usłyszała od wiszącego na nim Chrystusa: „Fac quod vides”, czyli „Rób, co widzisz”.
Po drugie, warto zadać sobie pytanie: Jaką obietnicę przynosi mi to Słowo? Co Pan Bóg mi przez nie obiecuje? Jakie dobro? Jakie szczęście? Cała historia zbawienia opisana w Biblii uczy nas, że Bóg zawsze zanim do czegoś wezwie, daje obietnicę. Inna rzecz, że ta obietnica wcale nie musi w pierwszej chwili utrafiać wprost w nasze oczekiwania i gusta. Niemniej warto ją w miarę precyzyjnie „wyczytać” z rozważanego tekstu.
Po trzecie: cierpliwość, pokora i zaufanie. Warto zawalczyć w sobie o taką postawę wobec Pana Boga, którą można by wyrazić słowami: Boże, ogromnie liczę na Twoją jasną i wyraźną odpowiedź. Mam takie poczucie, że bardzo jej w tej chwili potrzebuję. Ale Ty jesteś Bogiem, Ojcem i Panem, a ja dzieckiem i uczniem. Jeśli chcesz nakarmić mnie dzisiaj swoim milczeniem i ciszą, to ja chcę je przyjąć. Wierzę, że Twoje „milczenie” także jest Twoim Słowem – ziarnem, które rzucone w ciemną ziemię mojego umysłu i serca w którymś momencie wyda plon i owoc, którego pragnę. Daj mi siłę ufać Tobie!
Po czwarte: to, co odpycha. To co budzi naszą niechęć, niepokój, nawet bunt, często okazuje się potem odpowiedzią, której szukaliśmy. I to odpowiedzią dającą prawdziwe szczęście i prowadzącą do autentycznego dobra.
Po piąte i ostatnie: Często będzie tak, że nie znajdziemy prostej, jednoznacznej odpowiedzi, której oczekiwaliśmy (a nieraz tak). Ale wejście w taki proces spotkania (czasem: zmagania się) z Bogiem będzie owocował rozwojem naszego sumienia i zdolności rozeznawania woli Bożej. Tak jak dziecko dojrzewa i staje się coraz bardziej samodzielne przebywając ze swoimi rodzicami, ale niekoniecznie dostając od nich zawsze gotowe odpowiedzi i rady.