Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– W niewielu przypadkach muszę myśleć „po niewidomemu” jak zrobić coś przy dziecku, inne rzeczy nie różnią się szczególnie – mówi Bernadetta Capik, mama z niepełnosprawnością wzroku. Konsekwentnie od małego uczyła 4-letnią obecnie córeczkę, że jak pyta ją gdzie jest, musi jej zawsze odpowiedzieć.
– Musiałam też pamiętać, że jak zostajemy same w domu, to należy zapalać światła. Teraz mi to już weszło w nawyk. Córka wie, że zawsze idziemy za rękę i nawet gdy jest już starsza, wychodząc z domu, nie wyobrażam sobie, by nie przypiąć jej dodatkowo do siebie, na wypadek, gdyby mi się wyrwała – mówi Bernadetta. Córka odziedziczyła po niej niepełnosprawność.
Bernadetta od urodzenia miała problemy ze wzrokiem, aż ostatecznie straciła go jako 11-latka. Rodzicielstwo dla niej i męża było oczywistością. Nie miała dylematu, czy się na nie decydować i nie czuła lęku, że ze względu na to, że nie widzi, nie poradzi sobie z dzieckiem.
Choć, jak przyznaje, podczas 4 spotkań w szkole rodzenia nie została zbyt dobrze przygotowana do macierzyństwa. – Informacje były raczej skąpe, niewiele dowiedziałam się o samej opiece nad dzieckiem. Sama pytałam położną, jak to będzie wyglądać na oddziale. Ostatecznie mieliśmy z mężem poród rodzinny, potem on dostał łóżko w tej samej sali i byliśmy razem. Dzięki temu mógł mnie wspierać na porodówce – mówi.
Zwraca uwagę, że położne nie były przeszkolone i nie wiedziały, jak nauczyć ją np. karmienia dziecka. Jedna z własnej inicjatywy poświęciła czas i uczyła młodą mamę technik karmienia.
Bernadetta najbardziej obawiała się na początku macierzyństwa kilku rzeczy, np. zakładania body przez główkę dziecka. Jednak gdy jej pokazano, jak to robić, szybko się tego nauczyła. Jest świadoma tego, że jej wychodzenie na plac zabaw z córką może być niebezpieczne dla dziecka, dlatego robi to mąż. Bernadetta mocno podkreśla, że spełnianiu się w roli mamy nie będzie przeszkadzała niepełnosprawność, jeśli samej jest się zaradną życiowo. Jest aktywna zawodowo – zajmuje się masażem i rehabilitacją.
Karolina ma wielkie pragnienie macierzyństwa, i choć ma za sobą już trudne doświadczenie straty dziecka poprzez martwy poród i poronienie, wciąż wierzy, że macierzyństwo jest jej pisane. Otrzymała w Kościele duże wsparcie po stracie dziecka, uczestniczy także w spotkaniach dla kobiet po stracie. Sama zaangażowana jest w życie Kościoła, jest we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, gdzie służy swoim talentem muzycznym.
– Wiara daje mi spokój. Ostatnio jechałam ze świadectwem do kandydatów do sakramentu bierzmowania i zastanawiałam się, co mam im powiedzieć. I przyszło mi to właśnie do głowy – że ja w Kościele czuję się bezpieczna, dostałam wiele wsparcia po śmierci córki i pierwszego męża. Wiara daje mi zatrzymanie – mówi Karolina. – Myślę, że gdybym nie była bogobojna, byłabym mściwą i zawistną osobą. Wiara ratuje mnie przed tymi zniewoleniami, choć oczywiście jestem grzeszna.
Z dzieciństwa pamięta, że tata odprowadzał ją na rynek, a tam odbierała ją przyszywana ciocia i razem szły do kościoła. Potem, gdy w wieku 16 lat straciła wzrok, ona prowadziła do kościoła 6-letniego brata.
– Nie wiadomo do końca, kto kogo wtedy prowadził, ale chodziliśmy razem – wspomina. Z czasem przyszła wspólnota Odnowy.
– Po stracie dziecka kłóciłam się z Bogiem, ale moi przyjaciele mówili: „Krzycz, ale nie odchodź” i tak było. Przyjaciółka kazała mi przeczytać książkę „Niebo istnieje naprawdę”. Napisałam potem list do rodziców-bohaterów książki, a po miesiącu otrzymałam odpowiedź od matki Coltona, Soni. Mam tę odpowiedź do dziś. Często moje najbliższe otoczenie nie wspomina o Alusi, a obca osoba pochyliła się nade mną – mówi Karolina.
Kobieta nie obawia się macierzyństwa: jej mama była niewidoma, a wychowała trójkę dzieci. Nigdy nikomu nic się nie stało. – Myślę, że to jest zasługa jakiegoś dodatkowego zmysłu, który zapobiega takim zdarzeniom – mówi.
– My, niewidomi, oprócz tego, żeby nam ktoś coś przeczytał, gdzieś podprowadził, nie potrzebujemy zbyt wiele wsparcia. No chyba, że ktoś jest niezaradny życiowo, ale to już nie jest kwestia niewidzenia. To po prostu kalectwo życiowe i to zupełnie inny temat – dodaje Karolina.
Monika Szwiec-Zajchowska, która nie widzi od urodzenia, jest mamą dwóch chłopców: 6-latka i 2,5-latka Zawsze lubiła dzieci – zajmowała się małymi bratankami, uczyła pielęgnacji, zostawała z nimi sama na weekend. Nie miała obaw dotyczących spełnienia się w roli matki.
– Słuchałam doświadczonych koleżanek, dużo czytałam. To, czego się obawiałam, to że np. dziecko się zakrztusi, spadnie, że tego nie zauważę – mówi Monika. Tak się jednak nigdy nie stało.
Przy porodzie pierwszego dziecka Monika doświadczyła bardziej strachu nie swojego, ale nieprzeszkolonego personelu. Nie wiedzieli, jak z nią postępować. Ponadto obawiali się, że kobieta nie poradzi sobie z dzieckiem.
– Z tego powodu miałam być dłużej w szpitalu po narodzinach dziecka, ale okazało się, że nie jest to konieczne. Za pierwszym razem nie wiedziano nawet, jak mnie pokierować, żebym mogła skorzystać z prysznica. Zabierano mi też dziecko na noc. Przy drugim porodzie personel nie miał już takich obaw, gdyż mnie znał – mówi.
– Wielokrotnie tłumaczyłam dzieciom, że np. nie mogą podejść za blisko huśtawki, bo ich uderzy, albo że nie mogą brać niczego od innych osób, albo muszą z tym przyjść do mnie – opowiada. Starszy syn wie, że z mamą idzie za rękę, z tatą może pobiegać.
Kiedyś, gdy tłumaczyła dziecku, że nie może ono podchodzić za blisko huśtawki, została posądzona o to, że straszy synka. – Ja jednak muszę mu tłumaczyć, gdyż wiem, że nie będę w stanie go obronić – mówi. Ma też świadomość, że takie dzieci są ostrożniejsze.
Monika także jest aktywną zawodowo mamą, łączy pracę z wychowywaniem dwójki dzieci.