separateurCreated with Sketch.

Przebaczył zabójcy swojej rodziny. „Poczułem niewytłumaczalną wolność”

RWANDA, LUDOBÓJSTWO

Zdjęcia ofiar ludobójstwa w Rwandzie.

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Rejman - 09.07.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
W czasie trzech miesięcy ludobójstwa w Ruandzie zostało zabitych około miliona osób. Wśród nich – mama, tata, dwóch braci i siostra 14-letniego wówczas Marcela Uwinezy. Czy możliwe jest wybaczenie takiej zbrodni?

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Mordowano mężczyzn, kobiety i maleńkie dzieci, których jedyną zbrodnią było pochodzenie z plemienia Tutsi. Zabijali sąsiedzi, znajomi z pracy, czasami nawet członkowie rodziny. W pospiesznie wykopanych masowych grobach szybko zaczynało brakować miejsca.

Kiedy zabójcy dotarli do wioski Marcela, część jego rodziny przebywała z wizytą u cioci. Chłopiec razem z mamą i pozostałymi osobami próbował znaleźć schronienie w kościele. Na próżno jednak. Pochodzący z plemienia Hutu ksiądz powiedział, że nie przyjmie do siebie żadnych Tutsi. Pomógł im jeden z sąsiadów, który schował ich w swoim domu i przed kolejne dni, w tajemnicy przed wszystkimi, włącznie ze swoją żoną, przynosił im jedzenie. Pozostali mieszańcy wioski zaczęli jednak coś podejrzewać i rodzina znów została zmuszona do ucieczki.

Po drodze spotkali grupę Hutu, którzy ciężko pobili Marcela i jego mamę. Prawdopodobnie zostaliby zabici, ale okazało się, że oprawcy musieli szybko ruszyć dalej i nie dokończyli swego dzieła. Rodzinie udało się dotrzeć do miasta, którego burmistrz był w połowie Hutu i w połowie Tutsi. Okazał im współczucie i zorganizował transport do katedry, w której mogli się schronić. Tam przebywali do czasu zakończenia masakry.

Mama Marcela nie mogła jednak cieszyć się wolnością. Zmarła w wyniku ran po pobiciu. Chłopiec dowiedział się, że nie żyją także jego bracia, siostra i ojciec. Jedyne, co mógł zrobić, to odnaleźć i pochować ich ciała.

„To, co we mnie wybuchło, było straszliwą wojną wewnętrzną. Jak mogę jeszcze żyć? Co się ze mną stanie? Przez trzy lata nie postawiłem stopy w kościele. Nawet ci, którzy nazywali siebie »mężami Bożymi«, opuścili nas” – mówił w rozmowie z czasopismem „Ślady”.

Wujek, który wrócił z Burundi, próbował jak najlepiej zaopiekować się nim i jego braćmi. Był członkiem katolickiego ruchu Focolare i zaproponował, że da chłopcu pieniądze na wyjazd z przyjaciółmi do miasta, pod warunkiem, że ten pójdzie także na mszę. Marcel korzystając z dnia pełnego wrażeń, nie dotrzymał obietnicy. Został jednak przyłapany, gdy wujek zapytał o to, jakie były czytania. Następnym razem postąpił już zgodnie z umową i zaczął chodzić do jezuickiej parafii w Kigali.

Bardzo poruszały go kazania, które dotykały i Ewangelii i otwartych ran Ruandy. Chrześcijaństwo na nowo wydało mu się fascynujące i po jakimś czasie postanowił zostać duchownym. Poprosił o przyjęcie do zgromadzenia jezuitów i otrzymał zgodę.

Gdy dostał możliwość kontynuowania studiów za granicą, zapragnął przed wyjazdem wrócić do swojej wioski, aby odwiedzić groby najbliższych. W małej społeczności wieści szybko się rozchodzą. O przyjeździe Marcela dowiedział się człowiek, który zabił jego rodzinę. Podszedł do niego i uklęknął. „Wiesz, kim jestem i co zrobiłem. Czy w twoim sercu jest miejsce na przebaczenie mi?” – spytał.

W tym momencie całe życie Marcela Uwinezy przeleciało mu przed oczami. W pierwszym momencie ogarnęły go wątpliwości. Wiedział, że przebaczenie nie zwróci życia jego najbliższym. Nie był też pewien, czy ma w ogóle prawo przebaczać w ich imieniu.

Mimo to wypowiedział słowa wybaczenia i momentalnie poczuł się wolny. Pochylił się nad klęczącym przed nim mężczyzną i podniósł go z ziemi. Od grobu odeszli już razem. Marcel przyznaje, że to, co się stało, było po ludzku niewytłumaczalnie.

Marcel Uwineza, obecnie ksiądz jezuita, od tamtej pory pozostaje głęboko zaangażowany w pojednanie w Ruandzie. „Nie przeżyłem dlatego, że jestem lepszy od innych ludzi, ale może jednak przeżyłem z jakiegoś konkretnego powodu” – mówi. Tym powodem stało się dla niego budowanie mostów pomiędzy zranionymi i raniącymi, którzy sami także pozostają zranieni ranami, które zadali.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!