Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Największe wrażenie wywarły stygmaty ujawnione braciom w chwili śmierci. Nigdy wcześniej nie słyszano o czymś takim. Franciszek był pierwszym stygmatykiem w historii Kościoła. Na różne sposoby próbowano zrozumieć i wyjaśnić ten fenomen.
Ostatnie lata pełne cierpienia
Ostatnie lata życia Franciszka naznaczone były ogromnym cierpieniem. Dokuczała mu puchlina wodna, coraz częstsze krwotoki, tracił wzrok. Do tego dochodził ból stygmatów, które pojawiły się na jego ciele we wrześniu 1224 roku, podczas czuwania na górze La Verna.
W marcu 1225 roku zamieszkał w ogrodzie przy klasztorze św. Damiana, pod Asyżem, w którym żyła wraz ze swoimi pierwszymi siostrami Klara. Wybudowano dla niego szałas (nie mógł mieszkać w klasztorze, gdyż ten objęty był klauzurą), a Klara otoczyła go opieką. To tam, już nic prawie nie widząc, podyktował swoją słynną Pieśń słoneczną.
Sprowadzono do niego lekarza, lecz ten niewiele potrafił pomóc. W czerwcu udało mu się jeszcze pogodzić skłóconych burmistrza i biskupa Asyżu. W lipcu zabrał go do swojej rezydencji w Rieti serdeczny przyjaciel, kardynał Hugolin (za trzy lata już jako papież Grzegorz IX ogłosi go świętym). Tam bada go lekarz samego papieża, ale i to na niewiele się zdaje.
Poddany zostaje zabiegom tak zwanej kauteryzacji, polegającym na przypalaniu skóry między uchem a skronią i między skronią a szczęką. Wierzono, że to skuteczna kuracja, ale (jak nietrudno się domyślić) jedynie powiększała ona cierpienia i tak wycieńczonego już pacjenta.
We wrześniu inny lekarz w miejscowości San Fabiano próbuje leczyć Franciszka, przebijając mu uszy. Na kolejną, równie bolesną i nieskuteczną kurację zabiorą go jeszcze do Sieny.
Testament słów i czynów
W kwietniu 1226 roku wraca przez Cortonę do Asyżu, gdzie tymczasowo przyjmuje go pod swój dach tamtejszy biskup. Dwa miesiące później Franciszek dyktuje testament, w którym zawiera syntezę swojego życia duchowego i przekonań.
Prosi w nim, by na wszystkich kapitułach czytano ten tekst wraz z regułą. I dodaje: „Wszystkim moim braciom (…) zakazuję stanowczo na mocy posłuszeństwa wprowadzać wyjaśnienia do reguły i do tych słów. Niech nie mówią «Tak należy je rozumieć». Lecz jak Pan dał mi prosto i jasno mówić i napisać regułę i te słowa, tak prosto i bez wyjaśnień rozumiejcie je i przez święte uczynki zachowujcie aż do końca”.
Po spisaniu testamentu wraca do ukochanej Porcjunkuli, pierwszej „siedziby” swojego zakonu – niewielkiej kaplicy pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Aniołów. I do prowizorycznych zabudowań wokół niej, które to miejsce wydzierżawili mu lata wcześniej benedyktyni za symboliczną opłatę w postaci kosza ryb raz na rok.
W sierpniu udaje się jeszcze do miejscowości Bagnara, gdzie prawdopodobnie podjęta zostaje ostatnia próba leczenia. Na przełomie sierpnia i września jego stan gwałtownie się pogarsza. Bracia odwożą go do Asyżu, gdzie znów gości pod dachem biskupa.
Pod koniec miesiąca prosi, by bracia zabrali go do Porcjonkuli. Tam chce umierać. Bracia niosą do na własnych ramionach. W pewnym momencie prosi, by się zatrzymali i zwrócili go twarzą w stronę Asyżu (praktycznie nic już nie widzi). Błogosławi ukochane miasto.
Nagi – ze stygmatami
W Porcjunkuli znów leży w szałasie. Prosi, by rozebrać go do naga i położyć na gołej ziemi. Chce umierać najzupełniej ubogi. Przy tej okazji większość zgromadzonych braci po raz pierwszy widzi jego stygmaty, które do tej pory oglądało jedynie kilku najbliższych towarzyszy. Są poruszeni.
Przełożony (Franciszek już od kilku lat formalnie nim nie jest), rozumiejąc jego intencję, podaje mu spodnie i habit, mówiąc: „Wiedz, że tę tunikę z rozkazu świętego posłuszeństwa ja ci pożyczam! Ale, żebyś wiedział, że nie masz żadnego prawa posiadania, odbieram ci możność dania ich komukolwiek”.
Franciszek pozwala się na powrót ubrać. Udziela ostatnich rad i pouczeń. Szczególny nacisk kładzie na zachowanie cierpliwości i ubóstwa. Prosi, by przeniesiono mu chleb, który błogosławi, łamie i rozdaje braciom. Nie jest prezbiterem (przyjął jedynie święcenia diakonatu), ale odtwarza te kapłańskie gesty z pełną świadomością.
Towarzyszy im lektura Ewangelii według św. Jana od wskazanego przezeń fragmentu: „Było to przed świętem Paschy…” (J 13,1). Chce w ten sposób pokazać przerażonym perspektywą jego odejścia braciom, że „do końca uch umiłował” – jak Jezus. Każdemu z obecnych z osobna kładzie ręce na głowie, udzielając błogosławieństwa.
Śmierć przyjął śpiewając
Śpiewa i innych zaprasza do śpiewu. Obawiającemu się zgorszenia z tego powodu bratu Eliaszowi tłumaczy: „Pozwól mi radować się w Panu i chwalić Go w mojej chorobie, bo dzięki Duchowi Świętemu jestem tak zjednoczony z moim Panem, że przez Jego miłosierdzie wolno mi weselić się w Najwyższym”.
Do Pieśni słonecznej, którą śpiewa wraz z braćmi, dodaje ostatnią zwrotkę: „Pochwalony bądź, Panie, przez siostrę śmierć…”. Dopytuje lekarza, czy koniec jest blisko. Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, prosi jeszcze tylko, by w ostatniej godzinie znów złożono go nagiego na ziemi, a po skonaniu pozwolono mu tak leżeć jeszcze przez „długi czas, jakiego potrzeba do spokojnego przejścia tysiąca kroków”.
Franciszek ma czterdzieści pięć lat, od dwudziestu jest Biedaczyną. Jest sobota 3 października 1226 roku. Jego pierwszy biograf, Tomasz z Celano zapisze: Mortem cantando suscepit – „Śmierć przyjął śpiewając”.
Pogrzeb i kanonizacja
Najwierniejsza obok Klary „fanka” Franciszka, pani Jakobina, przynosi „sukno popielatego koloru na okrycie ciała zmarłego, również wiele świec, płótno na twarz, poduszkę pod głowę”. Po raz pierwszy Franciszek nie może zaprotestować przeciwko tym „zbytkom”.
Następnego dnia bracia przenoszą jego ciało do Asyżu. Po drodze zatrzymują się w San Damiano, by Klara i siostry mogły pożegnać Biedaczynę. Tę przejmującą scenę uwieczni potem Giotto na jednym ze swoich asyskich fresków.
W kościele św. Jerzego odbywa się pogrzeb. Tam ciało Franciszka będzie spoczywać do maja 1230 roku, kiedy przeniesione zostanie do bazyliki pod jego wezwaniem, którą pobuduje zaradny brat Eliasz, i w której znajduje się ono do dziś.
Dwa lata wcześniej, 16 lipca 1228 roku Grzegorz IX (czyli niegdysiejszy kardynał Hugolin, opiekun zakonu i osobisty przyjaciel Biedaczyny) dokonuje jego kanonizacji, a trzy dni później uroczyście wpisuje go do katalogu świętych i bullą Mira circa nos (czyli: Cuda wśród nas) wyznacza jego wspomnienie na dzień 4 października.
Franciszek: pierwszy stygmatyk
Z perspektywy ośmiu już prawie wieków, jakie minęły od śmierci Franciszka z Asyżu widzimy wyraźnie, że był jedną z kluczowych postaci nie tylko średniowiecza, czy w ogóle historii Kościoła, ale całego chrześcijaństwa. Był osobą charyzmatyczną. Sam zafascynowany Chrystusem, fascynował innych.
Na współczesnych mu jednak największe wrażenie wywarły niewątpliwie stygmaty ujawnione w chwili śmierci. Nigdy wcześniej nie słyszano o czymś takim. Faktycznie, Franciszek z Asyżu jest pierwszym stygmatykiem w historii Kościoła, o którym wiemy. To tłumaczy wielkie wrażenie i poruszenie, jakie wywołała wieść o nich. O jej rozpowszechnienie zadbał zresztą brat Eliasz w liście okólnym, rozesłanym do wszystkich wspólnot braci mniejszych po śmierci Franciszka.
Próbowano na różne sposoby zrozumieć i wyjaśnić ten fenomen. Jedni przywoływali fragment Apokalipsy, mówiący: „I ujrzałem innego anioła, wstępującego od wschodu słońca, mającego pieczęć Boga żywego” (Ap 7,2).
Wedle tej interpretacji stygmaty Biedaczyny miały być ową pieczęcią Boga, a on sam aniołem, którego pojawienie się w Janowym widzeniu następuje po otworzeniu szóstej, a więc już przedostatniej, pieczęci na Księdze Wyroków Bożych. Jego życie i misja, potwierdzone wyraźnie stygmatami, pełniły więc według zwolenników tej interpretacji rolę ostatecznego przygotowania na powtórne przyjście Pana.
Franciszek: drugi Chrystus
Druga popularna interpretacja mówiła: nigdy jeszcze żaden człowiek nie był tak podobny do Chrystusa. Stąd blisko już było do wniosku wyrażonego lapidarną łacińską formułą: Franciscus alter Christus – Franciszek drugi Chrystus.
Nie rozumiano tego oczywiście jako jakiejś ponownej „inkarnacji” Jezusa, ale podkreślano w ten sposób wielkie podobieństwo Franciszka do Chrystusa. Ta druga interpretacja otworzyła zupełnie nową perspektywę rozumienia chrześcijańskiego modelu świętości, polegającej nie tyle na osiągnięciu jakiegoś zestawu cnót i duchowych sprawności, ile na upodobnieniu się do Zbawiciela na wszelki możliwy sposób.
Tomasz z Celano pisze o słowach, które Franciszek w ostatnich godzinach miał skierować do braci: „Ja, co do mnie należało, zrobiłem. A co do was należy, niech nauczy was Chrystus!”. W tych dwóch zdaniach streszcza swoje życie, swoją fascynację Chrystusem, swój duchowy program. Po prostu: być takim jak On.
Sam Franciszek pozostaje przez wieki wyraźnym znakiem nadziei, że jest to naprawdę możliwe, osiągalne dla człowieka. I że – co ważne – dokonuje się to w wielkiej prostocie codziennego życia.