separateurCreated with Sketch.

Czy zmysłowość baletnicy da się pogodzić z wiarą? Odpowiada Dominika Babiarz [rozmowa]

BALET
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– Pasja i miłość do baletu sprawiają, że taniec jest dla mnie powołaniem – mówi Dominika Babiarz, tancerka baletowa z Teatru Wielkiego w Poznaniu, z którą rozmawia Małgorzata Bilska.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Małgorzata Bilska: Premiera baletu BER, która odbyła się w Teatrze Wielkim w Poznaniu 5 października, była twoją kolejną – odkładaną z powodu pandemii. Spektakl jest reklamowany jako „pełen energii, zmysłowości i miłości do tańca tryptyk baletowy”. Jak tę zmysłowość – tradycyjnie lekko „podejrzaną” w Kościele – łączysz z wiarą?

Dominika Babiarz: Z wiarą łączę całą moją pracę. Czy to jest ta premiera czy inna, tańczona techniką klasyczną, w innym stylu... Pasja i miłość do baletu sprawiają, że taniec jest dla mnie powołaniem. Pamiętam natomiast, że kiedy miałam 9 lat, pewien zakonnik zapytał mnie na rekolekcjach, kim chcę zostać jak dorosnę. Dopiero wybierałam się do szkoły baletowej, marzyłam o tym. Powiedziałam: Zostanę baletnicą. Uśmiechnął się i stwierdził: Oj, to się musisz mocno starać, bo mało baletnic w niebie...

Balet, taniec, sztuka teatralna towarzyszyły mi od dziecka. Od początku traktuję to jako powołanie, życiową drogę – także wtedy, kiedy było mi trudno. Zawsze czułam, że trudności są po coś; mają sens. Wychodziłam na scenę, żeby chwalić Boga, który mi jest bliski. A zarazem daję ludziom wyjątkowy przekaz. Widzę w tym wartość.

BER nie jest typowym baletem, bo tańczycie do muzyki zespołu Radiohead.

To taniec współczesny. Bez względu na to, jaką techniką tańczę, jest dla mnie wyraz mojej prywatnej relacji z Bogiem. Nigdy o tym nie mówię, bo to bardzo osobiste doświadczenie.

W tym, co powiedział ci paulin pobrzmiewa typowe postrzeganie ciała jako zagrożenia grzechem... Mam ogromne wątpliwości, czy bankierów, naukowców i polityków będzie w niebie więcej niż baletnic! Szatan kusił Jezusa na pustyni kilkoma rzeczami. Tańcem – nie!

Stereotypów na temat baletu i tancerek baletowych jest mnóstwo. Staram się je łamać. Przede wszystkim – uświadamiać ludziom, że są w błędzie. Jednym ze stereotypów jest przekonanie, że my, tancerze, mamy możliwości w ciele ot tak – są dane od Boga. A to jest w dużej mierze wypracowane. Nasz taniec jest efektem codziennej, regularnej, wytrwałej pracy. Mimo bólu i cierpienia. Żeby stać się tancerką trzeba naprawdę przejść bardzo rygorystyczną szkołę.

Stereotypy wobec zmysłowości mają długą “brodę”. Jezus im nie ulegał. Był też wyrozumiały dla kobiet, właśnie w ich cielesności. Pozwolił się dotknąć kobiecie cierpiącej na krwotok, drugiej – nasmarować olejkiem i otrzeć włosami swoje stopy. Konkubinie Samarytance powierzył główną prawdę wiary: Jestem Mesjaszem. Potępiał tych, którzy nadużywali władzy, robili targowisko ze świątyni itd. Ale nie kobiety. W Kościele coś się zmienia w tej kwestii?

Obracam się w takim środowisku kościelnym, gdzie o ciele mówi się normalnie. Ciało też jest częścią duchowości. Jestem daleka od myślenia, że ciało i duch funkcjonują osobno.  Jedno z drugim się przenika. Człowiek jest całością, ciało – jego immanentną częścią.

Jezus szedł do Samarytanki, do prostytutek. Do ludzi, którzy byli wykluczeni. Bardzo często spotykałam się w Kościele z tym, że artystów traktuje się tak, jakby wszyscy byli bohemą. Bo to ludzie rozpustni, niemoralni. A ja ich uwielbiam. Artyści są bardzo wrażliwi, często – głębocy. Czasem zwyczajnie się gubią – jak każdy. Mamy dziś coraz więcej dowodów na to, że ludzie będący w Kościele blisko sacrum lub siedzący w pierwszych ławkach także potrafią się pogubić. Staram się nie kategoryzować innych, nie oceniać ich pochopnie.

Jak łączysz balet z innymi aktywnościami zawodowymi – a przede wszystkim z rodziną?

Do tego jeszcze studiuję (śmiech). Tych aktywności rzeczywiście było dużo na przestrzeni czasu, w zespole w Teatrze Wielkim pracuję już ponad 20 lat. Zawsze wiedziałam, że choć balet jest najważniejszym obszarem zawodowo, to jest to tylko część mojego życia. Przede wszystkim jestem człowiekiem. I najważniejsze było dla mnie to, żeby mieć rodzinę. Na szczęście zostałam obdarowana wspaniałym człowiekiem, który rozkochał się w mojej pasji. Zawsze chodził na moje spektakle. Wiedział, że jeżeli nie będę tańczyć, to nie będę sobą. Mój mąż bardzo mnie wspiera.

Wiedziałam też, że moim powołaniem oprócz bycia baletnicą jest bycie mamą. To było dla mnie kluczowe. Mimo tego, że byłam na etapie zawodowym, w którym dostawałam coraz więcej solówek, zdecydowałam się na dziecko. Nie bardzo rozumiała to ówczesna dyrekcja Teatru – dziwiąc się, że decyduję się na dziecko. Byłam młodą tancerką, która się rozwijała. Ale ja wiedziałam swoje... 

Przypomniały mi się reakcje na decyzję Joanny Kulig, która pojechała do Stanów Zjednoczonych w zaawansowanej ciąży promować Zimną Wojnę przed galą Oskarów. W tym przypadku zdziwienie było ogromne, bo nie była w szczytowej formie... Być może była to jej szansa życiowa – zawodowo!

To się często wiąże z niezrozumieniem. Wiele osób mi współczuło, bo to pewnie wpadka, a ciąża była zupełnie świadoma i zaplanowana. Byłam pewna tego, że mając dziecko niczego w życiu nie stracę.

Mało tego – z perspektywy lat, moich obserwacji i osobistego doświadczenia twierdzę, że wręcz na tym zyskałam. Po urodzeniu dziecka (syn ma już 15 lat, drugi – 8 lat) wróciłam do tańca bardziej świadoma siebie i swojego ciała, z zupełnie inną dojrzałością jako kobieta, jako artystka. Nic nie zostało mi zabrane, bo zatańczyłam jeszcze mnóstwo pięknych ról, nawet takich, których nigdy bym się nie spodziewała.

Na przykład jakich? W twoim biogramie na stronie teatru jest wiele tytułów, w tym Jezioro Łabędzie czy Romeo i Julia.

Za największy sceniczny sukces uważam wcale nie konkretną rolę (te bywają różne) ale to, że uwolniłam się od swoich wewnętrznych demonów. Wychodzę na scenę i po prostu się tym cieszę. Zwłaszcza teraz, kiedy pomału kończę karierę. Każdy spektakl to dla mnie święto! Moje ciało może nadal tańczyć, potrafi. Gdy ja je szanuję, ono mi odpłaca. Zmusza się do wysiłku. Udało mi się zmienić podejście do pracy, co było bardzo trudne.

Zatańczyłam piękne Stworzenie Świata Haydna w choreografii Uwe Scholza. Miałam przyjemność tańczyć w nim jeden z duetów Adama i Ewy. To był okres wielkiego wysiłku, ogromnej pracy – i moje największe zawodowe wyzwanie. Miałam wtedy małe dziecko, ale dałam radę – przy wsparciu małżonka. Jak się ma kontekst rodzinny, na pracę patrzy się z innej perspektywy, bo to jest jednak wycinek życia.

Jesteś bardzo skromna, a to Teatr Wielki!

Tańczyłam role, w tym solówki, w przedstawieniach wspaniałych choreografów, polskich i zagranicznych. Jeździliśmy na występy za granicą. Ze Stworzeniem Świata byliśmy w Hiszpanii, z baletem klasycznym Jezioro Łabędzie w Niemczech, Belgii, miałam okazję występować także w Chinach.

Nie byłam primabaleriną, bo to jest sam szczyt baletowej hierarchii i wymaga rezygnacji z wielu ważnych dla mnie rzeczy, w tym często z życia rodzinnego. Ponosi się ogromne koszty, żeby być na szczycie. Balet to nie jest praca od 8.00 do 16.00, a potem ma się wolne – to jest po prostu sposób na życie. Jesteśmy w teatrze na próbach codziennie rano 4 godziny i 3 lub 4 godziny wieczorem. Trzeba odpowiednio dbać o swoje ciało i jego regenerację. O wypoczynek. Jeść właściwe rzeczy. Żeby mieć energię na kolejne spektakle, często grane rano i wieczorem.

BER przekładaliście z powodu pandemii kilka razy. Najpierw miał premierę w internecie.

Do końca nie wierzyłam, że premiera 5 października dojdzie do skutku. Taniec na żywo, dla publiczności, to jest coś niesamowitego! Przekładanie premiery z powodu pandemii powoduje u tancerzy frustrację, bo byliśmy gotowi, nasze ciała były gotowe – i nagle teatr zamykano. Mieliśmy nawet próby on-line. Musiałam w mieszkaniu przeorganizować sypialnię i specjalnie wyłożyć w niej baletową podłogę, żeby dało się ćwiczyć. Niektórzy członkowie zespołu zachorowali na COVID-19.

Jak się tańczyło po przerwie na najnowszej premierze?

Spektakl na żywo to była wymiana energii z publicznością. Od siebie daliśmy jej wszystko, co mogliśmy. Kiedy ludzie wstają i gotują nam owacje na stojąco... Wiem od moich przyjaciół, którzy byli na premierze, że dostali wielką dawkę pozytywnej energii. Wyszli z teatru z uśmiechem. I chyba o to w balecie chodzi. Żeby przekazywać ludziom emocje i refleksję.  

Z drugiej strony, jak już dochodzi się do momentu premiery spektaklu i nagle widzimy, że widownia dostała od nas mnóstwo energii... BER był odkładany kilka razy z powodu pandemii. Więc ta energia została jakby wystrzelona ze sceny – ludzie oddają ją nam w postaci braw. Owacji na stojąco. Ta wymiana pozytywności jest dla mnie dawaniem sobie nawzajem miłości. Tak to postrzegam. Wymieniamy się czymś dobrym – sztuka ma tę moc.  

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!