Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Beata Dązbłaż: Czym właściwie zajmuje się organmistrz?
Grzegorz Stawowy: Buduje i naprawia organy piszczałkowe.
A jak zostaje się organmistrzem?
W Polsce nie ma szkoły, gdzie można by się uczyć tego rzemiosła. Najczęściej ci, którzy się tym zajmują, przejęli tradycje rodzinne oraz umiejętności przekazywane z pokolenia na pokolenie. Bywa też tak, że ktoś pracował w firmie, która zajmuje się organmistrzostwem, a potem rozpoczął własną działalność w tym zakresie. Zdarza się też czasami samouk.
U ciebie zaważyły tradycje rodzinne?
Tak, ponieważ moi dwaj wujkowie, już obaj nieżyjący – Władysław Chwałek i ks. Jan Chwałek – tym się zajmowali.
Podpatrywałeś, jak oni pracują przy organach i w ten sposób się uczyłeś? Interesowało cię to?
Gdy byłem w piątej klasie podstawówki, w wakacje wujkowie zapytali mnie, czy chcę sobie coś zarobić. Chciałem, więc kazali mi przyjść do warsztatu i tak zacząłem im pomagać. Budowali wtedy organy w parafii w Dwikozach koło Sandomierza. W wakacje pomagałem im przy montażu i strojeniu. I właściwie od tego to się zaczęło.
Wujkowie byli właśnie organmistrzami?
Wujek Władysław miał zakład stolarski i wykonywał typowe dla takiego zakładu usługi. Natomiast ks. Jan Chwałek był profesorem WSD w Sandomierzu, następnie pracował na KUL-u i był m.in. organmistrzem. Jego praca naukowa, szczególnie od habilitacji, dotyczyła właśnie organoznawstwa i instrumentologii. A poza tym, że zajmował się tym naukowo, to praktykował organmistrzostwo, bo od młodości go to interesowało. Jeszcze nie będąc nawet klerykiem, zbudował dla swojego ojca małą, prostą fisharmonię. Dziadek w wolnych chwilach zawsze muzykował w domu, śpiewał na przykład Godzinki.
Wróćmy jeszcze do źródła. Zanim ty się tym zająłeś, zajmowali się tym twoi wujkowie. A czy przed nimi był ktoś jeszcze w waszej rodzinie, kto się tym interesował, oprócz muzykującego dziadka?
Nic mi o tym nie wiadomo, by ktoś inny z przodków zajmował się organami. Zaczęło się od wujka Jana, u którego to było raczej samorodne zainteresowanie i wrodzone zdolności.
Gdy wujek był klerykiem w sandomierskim seminarium, do katedry sandomierskiej przyjechał jeden z pracowników firmy, która budowała katedralne organy. Potrzebował pomocników do naprawy i strojenia instrumentu. Ówczesny biskup sandomierski Jan Kanty Lorek zwrócił się do rektora seminarium, by przysłał kilku sprytnych kleryków. Wujek zgłosił się na ochotnika i po pierwszym dniu, gdy wszyscy się znudzili i wykruszyli, został tylko on.
Organmistrz Władysław Pajdowski pracował przez kilka dni i wujek codziennie do niego przychodził. Kiedy następnym razem znów się coś zepsuło w katedralnych organach, pan Pajdowski zasugerował, żeby najpierw spróbował to naprawić ten kleryk, co mu pomagał, a jak mu się nie uda, to wtedy dopiero przyjedzie.
Dalej, już jako młody pracownik Instytutu Muzykologii KUL, napisał skrypt dla studentów o budowie organów. Ten skrypt stał się podstawą do napisania książki na ten temat.
Jednak ty, pomimo zaszczepienia w tobie tego bakcyla organowego, wybrałeś zdaje się studia zupełnie nie związane z organmistrzostwem?
Studiowałem na Politechnice Lubelskiej na Wydziale Mechanicznym ze specjalizacją budowy samochodów i ciągników.
Jak się ma budowa samochodów i ciągników do budowy organów?
Niby to odległe dziedziny rzecz jasna, ale jednak mają wspólne elementy, jak chociażby mechanika, wytrzymałość materiału, pewne obliczenia. Oczywiście to nie wiąże się ściśle z organami, ale bardzo przydaje się w tej pracy, szczególnie przy konstruowaniu czy wymyślaniu różnych rozwiązań.
Jednak masz też oficjalne dokumenty potwierdzające twoje umiejętności.
Tak, jestem dyplomowanym organmistrzem, rzemieślnikiem, który ma dyplom mistrza w zakresie organmistrzostwa. Zdawałem egzamin przed Izbą Rzemieślniczą w Krakowie wiele lat temu i takim dokumentem dysponuję.
W takim razie, co wydarzyło się po studiach, że w końcu na poważnie zająłeś się organmistrzostwem?
Można powiedzieć, że to zasługa pieriestrojki w Związku Radzieckim w końcu lat 90. XX w. W tym czasie zaczęło się luzowanie obostrzeń i wujek – ks. Jan Chwałek, dostał zlecenie z Ministerstwa Kultury Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Pewna rosyjska muzykolog odkryła w piwnicach moskiewskiego konserwatorium zdemontowane, stare organy.
Odkryto, że były to organy słynnego niemieckiego organmistrza – Friedricha Ladegasta, który zbudował je w końcu XIX w. Ale to by było nic, były jednak przesłanki, że grywał na nich słynny rosyjski kompozytor Piotr Czajkowski. Dlatego chciano je przywrócić do życia i uratować. Okazało się, że w całym Związku Radzieckim nie ma nikogo, kto mógłby ocenić ich stan.
Zatem w ramach bratniej pomocy krajów RWPG wybrano polskich specjalistów, i wujek, jako konsultant naukowy Pracowni Konserwacji Zabytkowych Organów z Krakowa, został wytypowany do wyjazdu do Moskwy. Najpierw, z paszportem dyplomatycznym, pojechał tam sam, żeby to wstępnie zbadać. Nie mógł tylko chodzić w sutannie, jedynie w koloratce. Po tygodniu okazało się, że trzeba zrobić dokładną dokumentację i miała tam jechać cała ekipa. Między innymi także ja, ale ponieważ ten wyjazd się opóźnił, a ja po studiach zostałem powołany do wojska, nie mogłem jechać.
Za to potem uczestniczyłem w opracowywaniu przywiezionego materiału. Jeszcze będąc w wojsku, pisałem proste programy dla wujka na jego pierwszy komputer, żeby ułatwić pracę nad tą dokumentacją.
Po powrocie z wojska zająłem się organami już na poważnie, choć nie planowałem tego, pomimo że podskórnie zawsze mnie to interesowało. Akurat wtedy miały rozpocząć się koncerty organowe w sandomierskiej katedrze i wujek poprosił mnie o pomoc. Maj i czerwiec 1989 r., całe dnie i wieczory spędziłem w sandomierskiej katedrze, regulując mechanizmy organowe. Straszono mnie, bym uważał na duchy sandomierskich biskupów pochowanych w kryptach, ale duchy były łaskawe…
Potem z kolei obaj wujkowie kończyli budować organy w Zawichoście i obaj mieli problemy zdrowotne w tym czasie. Znów więc padło pytanie, czy bym nie pomógł... I tak to się zaczęło na poważnie.
Od czego zaczyna się budowę nowych organów?
Kluczowa jest wizja lokalna, trzeba zobaczyć miejsce, gdzie instrument ma stać. Organy buduje się bowiem do konkretnego miejsca, przestrzeni. Trzeba ocenić wielkość kościoła, jego kubaturę, powierzchnię, objętość wnętrza. Trzeba zobaczyć, jak jest usytuowany chór, jakie będą możliwości użytkowania organów. To wszystko jest ważne, inaczej jest w starym budownictwie, inaczej w tym nowym. Trzeba pamiętać, że organy to największy i najcięższy ze wszystkich instrumentów tradycyjnych. Nie ma innego, który wydobywałby dźwięki o takiej skali i różnorodności brzmień, jak organy.
Ważny jest nie tylko wygląd zewnętrzny, który powinien być dostosowany do charakteru wnętrza, i wielkość instrumentu. Chodzi nie tylko o gabaryty zewnętrzne, ale o to, ile potrafią one wydobyć z siebie masy dźwiękowej. Ponieważ źródłem dźwięku w tradycyjnych organach są piszczałki, więc chodzi o ich liczbę. Ze względów praktycznych w organmistrzostwie nie mówi się o liczbie piszczałek, tylko o liczbie głosów. Głos organowy to rząd piszczałek podobnej budowy, mający swój charakter brzmieniowy, gdzie kolejne piszczałki przypisane są do kolejnych klawiszy klawiatury. Wydają one coraz wyższe dźwięki, ale podobne barwowo.
Podobnie jak w dużej orkiestrze jest wiele solowych instrumentów, tak w organach mamy głosy, które imitując np. flet, skrzypce, obój czy puzon, tworzą swego rodzaju organową orkiestrę. Im więcej samodzielnych głosów, tym organy większe. Największe organy w Polsce mają 157 głosów i ponad 12 tysięcy piszczałek, ważą ponad 50 ton – znajdują się w Licheniu. Jedne z najmniejszych znajdują się w Muzeum Diecezjalnym w Sandomierzu – są to zabytkowe, przenośne, czterogłosowe organy, tzw. pozytyw szkatulny z XVII w.
Co jest najtrudniejsze w całym procesie budowy organów piszczałkowych?
Aby zbudować instrument, który będzie dobrze brzmiał i miał dobre walory muzyczne, muszą minąć lata pracy i praktykowania. Raczej nie da się tego zrobić na początku drogi. Trzeba zbierać doświadczenie przez wiele lat i z czasem pewne rzeczy stają się naturalne. Wujek mnie pytał: „No słyszysz to?”, a ja mówiłem często: „Nie słyszę”. To zaczyna przychodzić dopiero z czasem – że rozróżnia się brzmienie barwy głosów. To właśnie intonowanie jest kluczem do zbudowania dobrze brzmiących organów, bo to jest nadawanie charakteru temu, jak grają piszczałki, jak brzmią – i to jest bardzo trudne. Nierzadko się mówi, że organmistrzostwo to jest rzemiosło, ale artystyczne.
Przez lata brzmienie instrumentów ewoluowało i na przykład organy zachowane z XIX wieku brzmią trochę inaczej, niż te jeszcze wcześniejsze. Często mówi się o brzmieniu barokowym czy romantycznym. I nadać to brzmienie – to jest właśnie sztuka.
Organmistrz musi najpierw zaplanować głosy, potem nadać im charakter, czyli zintonować, żeby brzmiały tak, jak się chce. Bo przecież np. flet może brzmieć przeraźliwie lub łagodnie, kojąco. A potem jeszcze musi odpowiednio brzmieć zestaw tych głosów. I to jest właśnie ten artyzm w organmistrzostwie. Oczywiście organy to nie tylko piszczałki, jest jeszcze obudowa – szafa organowa z prospektem, czyli frontową częścią szafy – oraz wiatrownice, miechy, mechanizmy rozdzielające sprężone powietrze do poszczególnych piszczałek, itd.
By powstały dobre organy, trzeba je dobrze zaprojektować, użyć odpowiednich materiałów, starannie wykonać, precyzyjnie wyregulować mechanizmy organowe, zintonować i nastroić. Trzeba posiadać wiele umiejętności technicznych, mieć słuch muzyczny i znać co najmniej podstawowe zasady muzyki. Bardzo wskazana jest też umiejętność gry na organach – zwłaszcza w procesie intonacji i strojenia. Pomaga to w ocenie brzmienia instrumentu.
Gdy jesteś w obcym kościele, to zwracasz uwagę, jak brzmią organy? Słyszysz na przykład, że są niedostrojone?
Słyszę, oczywiście. Często wsłuchuję się, jaki na przykład organy mają flet, smyczek, pryncypał – zwracam uwagę na to, jak brzmi ten konkretny głos. Ale to nie jest łatwe do uchwycenia, bo rzadko kiedy organiści grają na jednym głosie, gdy mają do dyspozycji kilka czy kilkadziesiąt, przypisanych do różnych klawiatur. Jak organista śpiewa z ludźmi, korzysta z bogatszego zestawu głosów, a jak sam, to przechodzi na drugą klawiaturę i tam ustawia delikatne głosy, które towarzyszą tylko jego śpiewowi. Zwracam uwagę, czy organy stroją, ale też jak grają organiści, bo wiadomo, że są różni.
Ile nowych organów zbudowałeś? A ile w ogóle przeszło przez twoje ręce?
Nowych instrumentów pięć: w Wierzawicach, Sulisławicach, Ulanowie, Białej Podlaskiej, Radomiu. W moim dorobku organmistrzowskim były poważne przebudowy instrumentów, przeniesienia i wiele remontów. Myślę, że łącznie przez moje ręce przeszło blisko sto instrumentów.
Dlaczego nie buduje się organów tak często?
Przede wszystkim dlatego, że jest to kosztowne i taka inwestycja nie jest łatwa dla przeciętnej parafii.
Po drugie, są teraz organy elektronowe, dużo tańsze i dużo lepsze, niż jeszcze np. 20 lat temu. Są dostępne w zasadzie „od ręki”. Można pójść do sklepu i je kupić. Budowa organów piszczałkowych wymaga zaś dużo czasu, zaprojektowania do konkretnego wnętrza. Jest czasochłonna i materiałochłonna.
Po trzecie, praktykuje się też sprowadzanie organów z demontażu z zachodniej Europy, gdzie kościoły są zamykane albo organy są sprzedawane, bo np. parafia chce zamontować nowe, lepsze i pozbywa się starych.
Czy organy piszczałkowe przetrwają? I zawód organmistrza?
Tak jak wspomniałem, nowych instrumentów nie buduje się zbyt wiele, a te które są – w większości będą służyły wiele dziesiątków lat. Będą jednak wymagały napraw, remontów, konserwacji i strojenia. Więc zajęcia dla organmistrzów nie zabraknie. Nie jest to jednak zawód często wykonywany. Przypuszczam, że w Polsce jest nie więcej niż 40–50 zarejestrowanych zakładów organmistrzowskich, jest kilka, może kilkanaście firm mających długoletni staż swej działalności, nawet kilkupokoleniowy.
Wiem też, że są nowe osoby, które zaczynają parać się tym rzemiosłem. Nie jest to jednak rzemiosło, które prężnie się rozwija. Także dlatego, że kościoły raczej się nie napełniają, a pustoszeją, to widać także w Polsce. Jako smutny przykład ograniczania działalności organmistrzowskiej powiem, że w czerwcu tego roku zamknęła swoją działalność słynna niemiecka firma Aug. Laukhuff GmbH z Weikersheim, która od 198 lat zajmowała się organmistrzostwem i budowała organy i podzespoły do nich na całą Europę i świat.
Aby nie kończyć tak smutno, powiedz, nad czym teraz pracujesz?
Aktualnie montuję organy sprowadzone z Anglii do kościoła w Nowej Dębie w diecezji sandomierskiej. W trakcie realizacji mam też rekonstrukcję zabytkowego instrumentu w diecezji przemyskiej. Są też jakieś mniejsze remonty. Oby tylko jakieś wypadki losowe, kolejna fala pandemii nie przeszkodziły w pracy.